publikacje prasowe |
publicystyka |
wywiady |
portrety |
kultura |
varia |
utwory literackie |
poezja |
formy dramatyczne |
utwory dla dzieci |
galeria fotograficzna |
góry |
koty |
ogrody |
pejzaże |
podróże |
J. M. Coetzee, zdobywca tegorocznej Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, przypomina dobry produkt marketingowy. Nieuchwytny (dla mediów) niczym Zorro, z całym bagażem nieścisłości w życiorysie, ale jednocześnie czytywany w świecie i ceniony przez krytykę uniwersytecki uczony, autor prozy o wielkich walorach artystycznych. I wątpliwym przesłaniu moralnym. Zimne słońceLiteracki Nobel 2003 nie spowodował wielkiej nerwowości. W przeciwieństwie do swych kilku poprzedników, sześćdziesięciotrzyletni południowoafrykański pisarz, literaturoznawca, krytyk i tłumacz, w ciągu niespełna trzydziestu lat, jakie minęły od jego debiutu literackiego (1974), zdobył sobie w świecie pewien prestiż i rozgłos. Coetzee, choć Afrykaner z pochodzenia, jest pisarzem języka angielskiego, co w karierze z pewnością tylko mu pomogło. Dwukrotnie – za „Życie i czasy Michaela K.” (1983, polskie wydanie 1997) oraz „Hańbę” (1999) – dostał cenioną w świecie anglosaskim Nagrodę Bookera. Tłumaczony i wydawany w wielu krajach. Wspomnianą już „Hańbę” przełożono na 29 języków. Gdy krakowski „Znak” w 2001 wydawał tę powieść w świetnym doprawdy przekładzie Michała Kłobukowskiego, było to już piąte przyswojone polszczyźnie dzieło Coetzeego. Całkiem nieźle, ale w Szwecji, gdzie Wydawnictwo Brombergs ma niemal monopol na publikowanie jego książek, wydano aż dziesięć tytułów, czyli w zasadzie cały dorobek prozatorski pisarza. I choć sondaże w sieci przeprowadzone w dniu ogłoszenia werdyktu nie wypadły może dla Szwedów zbyt imponująco (11 proc. respondentów czytało jego książkę, 16 proc. znało nazwisko, lecz 73 proc. nigdy o nim nie słyszało), to przecież najnowsze dane Szwedzkiego Funduszu Pisarzy, mówiące już o 16 tys. wypożyczeń książek autora „Mistrza z Petersburga” i „Życia zwierząt” w ciągu roku 2001, stanowią jakąś miarę jego popularności wśród rodaków Alfreda Nobla. A po nagrodzie poczytność tylko wzrośnie. Tajemniczy, ale doceniony
O ile dorobek twórczy tegorocznego laureata jest dość znany, o tyle jego postać pozostaje zdecydowanie w półmroku. Tajemniczy, podobno nieśmiały, nieskory do kontaktów. Niekiedy rozmawia z dziennikarzami, ale nie udziela wywiadów i nie pozwala się cytować. Z wydawcami, tłumaczami i agentami literackimi komunikuje się jedynie drogą elektroniczną. Na wieczorach autorskich, podczas których czyta fragmenty swej prozy, nie dopuszcza się w ogóle żadnych pytań. „Wszystko, co było do powiedzenia, jest w książkach” – to dewiza drugiego, po Nadine Gordimer (w 1991), pisarza-noblisty z RPA. Urodzony 9 lutego 1940 w Kapsztadzie w rodzinie Burów, czyli białych mieszkańców Kraju Przylądkowego o korzeniach holenderskich raczej – Coetzee to nazwisko pochodzenia flamandzkiego – niż „niemieckich i angielskich”, jak sugerowała to część depesz agencyjnych, został posłany do szkoły angielskiej i był wychowywany w duchu tego właśnie języka, a nie właściwego Burom afrikaans. Dorastał na prowincji. W latach 60., po studiach w kraju, wyjechał do Anglii, potem do USA, gdzie na teksańskim uniwersytecie w Austin zdobył stopień doktora. Do 1983 uczył na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork, od 1984 objął katedrę literatury angielskiej na uniwersytecie w rodzinnym Kapsztadzie. Przez lata podpisywał swe publikacje (oprócz beletrystyki ma spory dorobek naukowy!) bez rozwijania inicjałów imion John Michael, po prostu J. M. Coetzee. Ostatnio, czyżby w swoistym przeczuciu wyróżnienia, zaczął używać pełnych form, ale jego podpis, co może intrygować, przybrał postać: John Maxwell Coetzee. Seks i prawa zwierzątMimo że wychowany w zamożnym środowisku białych już w młodości, inspirowany atmosferą amerykańskich kampusów, walczył o prawa czarnych. Ale potem apartheid upadł. Coetzee, który swe polityczne poglądy potrafi z talentem przeistaczać w pejzaże kreowane ze słów, nakreślił w „Hańbie” współczesny obraz Afryki Południowej jako negatywnej utopii rodem z koszmarnego snu. Wizja przerażająca, nie pozbawiona wszakże wyczucia społecznego konkretu. Bohater tej powieści prof. David Lurie, ignorując seksualne tabu i negując zasady, przyłożył rękę do zburzenia starego świata. Ale nowego porządku, w którym życie jest już ogołocone z tamtych wartości, też nie potrafi zaakceptować. Cierpi. A gdyby jednak uznać transcendencję? Nie, to z jakichś względów nie wchodzi w grę. Pozostaje tylko ucieczka do przodu we wszechogarniająca litość. W międzygatunkową solidarność wszystkich istnień... Abstynent, wegetarianin, zaprzysięgły cyklista – tak Coetzee prezentuje się w bliższych kontaktach – walczy dziś o prawa zwierząt, przyrównując ich cierpienia w rzeźni wręcz do kaźni w obozach koncentracyjnych („Elisabeth Costello”, 2003). Skłócony z Afryką?Afrykański Kongres Narodowy (ANC), a także wielu czarnych współziomków Coetzeego uznało „Hańbę” za zbyt przyczerniony wizerunek swego kraju. Czy ta niełaska stała się powodem przenosin pisarza do australijskiej Adelajdy? Czy zdecydowały zupełnie inne względy? Np. czysto osobiste. A może zadziałała zwyczajna uniwersytecka karuzela stanowisk, która umożliwia taką „nieoczekiwaną zmianę miejsc”? Teraz prof. Coetzee, któremu zdarzyło się kiedyś napisać rozprawkę „Zbigniew Herbert i postać cenzora”, dzieli swój czas pomiędzy uniwersytety w Adelajdzie i w amerykańskim Chicago, gdzie właśnie zastała go wiadomość o Noblu. Dorothy Driver, obecna partnerka pisarza, nie wyklucza, że pojedzie on jednak do Sztokholmu po odbiór nagrody, podobnie jak zrobiła to zmęczona życiem australijska pisarka Costello, bohaterka jego najnowszej książki. „Nie jestem żadnym heroldem wspólnoty... Już prędzej kimś, kto ma przeczucie wolności, właściwe zresztą wszystkim noszącym kajdany, dlatego moi bohaterowie często przypominają ludzi, którym udało się zerwać z łańcucha i zwrócić twarz ku słońcu” – zadeklarował kiedyś J. M. Coetzee. Pytanie, czy jego słońce musi być takie czarne i zimne. „Tygodnik Solidarność” nr 42, z 17 października 2003 czytaj także: „Mroczna wielka literatura” |