strona główna arrow kultura arrow Pilch dęty

Dlaczego w nowej powieści Jerzego Pilcha jego rodzinna Wisła zyskuje miano Granatowych Gór? Od znalezienia odpowiedzi na to pytanie zależy wykładnia transowej, oniryczno-kompulsywnej fabuły „Miasta utrapienia”.

Moja babiczka pochazi z Chrzanowa albo...

Pilch dęty

Swoją pisarską wybitność Jerzy Pilch zawdzięcza właściwie Al Kaidzie. A mówiąc precyzyjniej, faktowi, iż 11 września 2001 dwie nowojorskie wieżyce legły w gruzach, grzebiąc w nich blisko trzy tysiące osób. Paradoksalnie, wielka rewizja wartości, jaką świat przeżył po tym wydarzeniu, pozbawiła prawie już pewnej nagrody „Sąsiadów” Grossa i prestiżową Nike obdarzyła książkę Pilcha „Pod Mocnym Aniołem”.

Filuterny czy ekumeniczny?

Oczywiście, zanim do tego doszło urodzony w 1952 roku autor „Spisu cudzołożnic” (1993) i kilku innych utworów o pewnym zabarwieniu erotycznym, zdążył już być filuternym felietonistą Studenta, ekumenicznym (jako luteranin) felietonistą Tygodnika Powszechnego, renomowanym felietonistą Polityki, a także laureatem nagrody Fundacji Kościelskich oraz zdobywcą Paszportu Polityki (1998).

Jak większość tzw. rasowych pisarzy Pilch pisze wciąż tę samą książkę. Pisze o sobie. Jeśli nawet nie wyłącznie o sobie, to o sobie przede wszystkim. O swoich pasjach, słabościach i problemach egzystencjalnych. To prawda, że ich repertuar nie jest specjalnie oryginalny. Klasyczna triada „wino, kobiety i śpiew”, zwłaszcza jeśli nie upierać się wyłącznie przy winie, a trzeci człon zastąpić futbolem, dość dobrze charakteryzuje przestrzeń duchowych turbulencji autora „Bezpowrotnie utraconej leworęczności”.

Oryginalność Pilcha polega na tym, że w przeciwieństwie do tych kolegów-pisarzy, którzy eksponują patos nie zawsze skutecznych zmagań z własną niedoskonałością, on raczej promuje trendową dziś postawę ulegania wszelkim możliwym słabościom.

Pasjans według Pilcha

Konstrukcja fabularna „Miasta utrapienia” przypomina nieco układanie pasjansa. Gdy opowieść siada, autor sięga po nową kartę z kupki i dynamizuje narrację. Mnożą się postaci, zwłaszcza atrakcyjnych kobiet o wyliczalnym potencjale erotycznym, gdyż bohater powieści, chyba w zgodzie z jej autorem, prowadzi stosowną klasyfikację punktową! Obaj narażają się wprawdzie na zarzut uprawiania dyskryminacji estetycznej, bo o paniach poniżej siedmiu punktów (na tuzin możliwych!) w ogóle się tu nie wspomina, ale za to świat przedstawiony w powieści mógłby stanowić decorum żołnierskiej izby.

Gdyby wierzyć Pilchowi, to nadzwyczajny dar słyszenia cudzych myśli, odległych głosów, a także zdolność „odczytywania” ze słuchu PIN-ów cudzych kart bankomatowych (szansa na szybkie i łatwe pieniądze!) przypadł w udziale studentowi wydziału prawa na stołecznym uniwersytecie, rocznik 76, niejakiemu Patrykowi Wojewodzie. Ale w to właśnie nie sposób uwierzyć. I to nie ze względu na cudowność talentu, lecz zasadniczą wręcz nieprawdziwość postaci.

No bo kto widział studenta z doświadczeniem pięćdziesięciolatka? Albo syna tak pobłażliwego wobec seksualnych wybryków własnego ojca?

Dokopać katolikom!

Bohater nowej książki Pilcha wierzy w zbawczą moc erotyki. Dopuszcza wszelkie formy seksualności. Nie dziwią go perwersje, nie przerażają patologie. Pornografia, prostytucja – dlaczego nie? Agencje towarzyskie uważa za coś naturalnego. Narkotyki, bezdomność, morderstwo – również te atrybuty życia w wielkim mieście nie wywołują u niego wstrząsu moralnego. Nie chce nikogo osądzać. Szuka jedynie „urody życia”. Przynajmniej w Warszawie.

Wyjazd do rodzinnej miejscowości zmienia jednak perspektywę. Stołeczny permisywizm młodego Wojewody przechodzi w rygoryzm wobec prowincjuszy. Przyszły prawnik – kiedyś chowany w kulcie polskiego papieża, dziś wyzwolony już z przesądów – zżyma się na miejscowych katolików. Niby tak kochają Jana Pawła II, a wciąż grzeszą... Oj, dostaje się tym obłudnym papistom!

Bezceremonialność, z jaką Pilch, długoletni współpracownik „TP”, poczyna sobie w książce z postacią Ojca Świętego, może zastanawiać. Ale teraz przynajmniej rozumiemy, dlaczego ród wychowanych w kulcie pieniądza Wojewodów został przez autora „Innych rozkoszy” przesiedlony z luterańskiej Wisły do katolickich Granatowych Gór! Zawsze warto dokopać katolikom...

Trzeba przyznać, że Jerzy Pilch ma dużą narracyjną łatwość. Opowiada ze swadą, z dużym poczuciem humoru. Jest wytrawnym stylistą. Potrafi wychwycić brzmieniową urodę frazy „Marlenia Jasiczek”, „Piękna Pietia” czy „doktor Swobodziczka”. Ale potrafi również być niewybredny. I nie myślę tu nawet o wulgaryzmach, lecz o zbyt tanich konceptach w rodzaju „Esmeralda Dorsz” czy „Konstancja Wybryk”. I ten nieszczęsny „Olivier Twist Gruchała”! Autorowi wolno zapomnieć, że bohater Dickensa nosił imię „Oliver”, redaktorowi książki wydanej przez poważne wydawnictwo w serii „nowa proza polska” – stanowczo nie!


Jerzy Pilch, „Miasto utrapienia”, Świat Książki – Bertelsmann Media, Warszawa 2004.


„Tygodnik Solidarność” nr 14, z 2 kwietnia 2004