strona główna arrow kultura arrow Fałszywa linia obrony

Jak daleko sięgają granice wolności artystycznej? Czy sąd jest właściwą instytucją, aby orzekać o tym, czy coś jest, czy nie jest dziełem sztuki? Zawodowi przyzwalacze, a w polskich mediach jest ich niemal tylu,
ilu „dentystów” od Stańczyka, podnieśli gromkie larum, gdy „artystka” Nieznalska stanęła przed gdańskim sądem.

Fałszywa linia obrony

Z pewnością wydawanie opinii o sztuce nie należy do zadań sądu. Ale gdy rzeźbiarz zdzieli kogoś po głowie kształtnym posążkiem o kobiecych kształtach, to bez względu na artystyczną jakość pracy, a także bez względu na renomę rzeźbiarza – sprawą zajmie się sąd. Nie inaczej dzieje się, gdy człowiek sztuki (w tym przypadku Dorota Nieznalska) brutalnie atakuje elementarną wrażliwość czy uczucia religijne osób narażonych na kontakt z jego dziełem. Jeśli obowiązujące w Polsce prawo zapewnia ochronę symboli religijnych (szerzej: sfery sacrum), a obrazę uczuć religijnych wyznawców traktuje jako przekroczenie prawa, to nie można się dziwić, że Dorota Nieznalska znalazła się w kręgu zainteresowania wymiaru sprawiedliwości. Nie jako artystka przecież, lecz – osoba podejrzana o naruszenie prawa.

Nietrafne są też pełne zatroskania głosy o kurczącą się jakoby w III RP przestrzeń swobodnej wypowiedzi artystycznej. Seria kolejnych skandali na obrzeżach sztuki, którą obrońcy „wolności kosztem bliźniego” próbują podeprzeć swoją argumentację, dowodzi właśnie, że jest zupełnie inaczej. Po pierwsze, ekscesy Żmijewskiego, Markiewicza czy Kozyry w przywoływanych przez miłośników społecznej amnezji „pięknych czasach peerelowskich” nie byłyby po prostu możliwe. Po drugie, nikt tym odważnym ludziom nie zabrania dziś eksperymentować, pod warunkiem że będą to robić na własny koszt –bluźnierczą „Pasję” Nieznalskiej, czego się w mediach nie eksponuje, dofinansował Urząd Miasta! – a naruszających smak i prawo rezultatów swoich „artystycznych” prowokacji nie będą wprowadzać w przestrzeń publiczną. Aż dziwi, że w czasach obudzonej świadomości ekologicznej (problem śmieci narasta we wszystkich domenach ludzkiej aktywności, z Internetem włącznie!) tak mało uwagi poświęca się systematycznemu zatruwaniu sfery symbolicznej, czyli kulturowego środowiska człowieka.

Artystka Nieznalska przyjęła miękką linię obrony: twierdzi, że nie chciała nikogo obrażać. I ta skromna deklaracja wystarczyła, żeby ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz gdańskich środowisk twórczych, stanął zaraz po jej stronie, jako że – jego zdaniem, o ile media nie spreparowały wypowiedzi – „najważniejsza jest intencja artysty”. A co z problemem tzw. gorszenia maluczkich, proszę księdza? Nieznalska tłumaczy sądowi, jak komu dobremu, że Pasja Chrystusa „skojarzyła się” jej po prostu „z ekstremalnym wysiłkiem kulturysty”. Body-builder jako współczesny męczennik? Trzeba przyznać, że ten rodzaj sprawności intelektualnej nie wystawia chlubnego świadectwa nauczycielom artystki z trójmiejskiej ASP. A skoro już jesteśmy przy mistrzach...

Jedyny rozsądny głos w tej sprawie, jaki dotarł do mnie ze środowiska artystycznego, brzmiał mniej więcej tak: „Trzeba było artystkę opieprzyć i pracy nie wystawiać. Odpowiedzialność za skandal w nie mniejszym od Nieznalskiej stopniu ponosi kurator wystawy”. Franciszek Byk-Starowieyski, artysta niekwestionowany, a dzięki pochodzeniu człowiek z kindersztubą, trafił chyba w sedno sprawy. Skandaliczną (i głupią po prostu) pracę Nieznalskiej do Galerii (nomen omen!) Wyspa Progres wprowadził prof. Grzegorz Klaman, który teraz gniewnie kontratakuje opinię publiczną, oczywiście zarzutami „o nietolerancję”. A swoją drogą, jeśli artystycznym mentorem Doroty Nieznalskiej jest ktoś, kto tworzywem swoich eksperymentów twórczych czyni (fotografowane) ciała nienarodzonych dzieci, to młodej artystce można trochę współczuć...

I jeszcze małe ćwiczenie na wyobraźnię: a gdyby tak artystka Nieznalska, drążąc płciowość człowieka w nieco inną stronę, sztafażem dla przedmiotu osobliwej dumy feministek uczyniła np. znacznie bardziej wyrafinowany plastycznie heksagram, zwany Pieczęcią Salomona albo Gwiazdą Dawida? Czy współczesne, wyzwolone z przesądu areopagi nie widziałyby i w tym żadnego problemu? Czy nadal broniłyby prawa do niczym nieskrępowanej oryginalności twórczego gestu?

„Tygodnik Solidarność” nr 40, z 2002