strona główna arrow o autorze arrow dr hab. Agnieszka Rydz, literaturoznawca, profesor UAM

dr hab. Agnieszka Rydz, literaturoznawca, profesor UAM; literaturoznawstwo polskie ze specjalnością: pamięć autobiograficzna w poezji polskiej

Nostalgia i kolizja



Poezje Waldemara Żyszkiewicza w tomiku: Taki lajf. Tejk 7.0 pozwalają na przypuszczenie, że wobec nostalgii autor wierszy zachowuje powściągliwość i rezerwę oraz sporą dozę nieufności. Pozwalają wszak wysnuć drugie przypuszczenie, to mianowicie, że poezja i nostalgia w najnowszym zbiorze autora wcześniejszych Pieśni między mężczyzną (1994) są ze sobą powiązane delikatną nitką rwącego się niekiedy porozumienia, choć wiele wskazuje już na to, że dzisiejsze nieśmiałe zaprzyjaźnienie z minionym światem zapowiada raczej trwały związek w przyszłości, lecz na pewno nie będzie on pozbawiony gwałtownych emocji, burzliwych relacji, osobistego buntu. A jednak czas przeszły i teraźniejszy, dawne sprawy i całkiem współczesne wydarzenia, w omawianym zbiorze Żyszkiewicza przenikają się i są ze sobą w wielkiej zgodzie, podobnie jak w kompozycji tomu wiersze pochodzące sprzed lat trzydziestu (datowane na rok 1980, 1981) harmonijnie sąsiadują z najnowszymi utworami.


(...) Mimo tak naturalnej dla poezji tonacji konfesyjnej, dodatkowo wzmocnionej jeszcze dzięki autobiograficznym wspomnieniom przywoływanym raz po raz przez poetę, w zbiorze: Taki lajf. Tejk 7.0 Żyszkiewicz zaprasza bardziej do dyskusji na powszechne tematy, niż domaga się wysłuchania własnych zwierzeń. Żywioł rozmowy przenika do wierszy swobodnie. Płynie wartkim nurtem poetyckiej mowy, niesiony siłą metafor i energią rytmu każdego z wersów, a ma tę moc, żeby zabierać po drodze wszystko, co napotka w swym meandrującym biegu. Nie ma tu spraw lepszych i gorszych do omówienia. Żadna ludzka rzecz, zdawałoby się nawet całkiem mała i nieistotna, nie umknie wyostrzonej uwadze poety, a jego polemiczny temperament dochodzi często do głosu. Wtedy Żyszkiewicz potrafi być zadziorny, prowokujący i zdecydowany, ale jeśli zachce, odsłoni również swoje bardziej prywatne Ja i pokaże wewnętrzny świat.



Nostalgicznie przy dźwiękach harfy


O poezji autora debiutującego zbiorem wierszy Nazwij to nowy radosny dzień (1980) można powiedzieć, że jest świetnym przykładem zjawiska określanego przez współczesnych historyków jako „mikrohistoria” (Ewa Domańska). Ujmując rzecz w koniecznym skrócie, chodzi wówczas o prezentację przeszłości w formie – jakkolwiek nie zabrzmi to wcale elegancko – „historii oddolnej”. A więc dotyczącej, dotykającej, dotkliwej dla losów zwykłych ludzi i ich rodzin. Historii, która wtargnie w życie bezpardonowo jako bezwzględna determinanta indywidualnych biografii, przy czym poplącze życiorysy chaotycznie wikłając je nierzadko w splot niefortunnych zdarzeń prowadzących czasem do katastrofy, a czasem do ocalenia. (...)


Ale też w tomiku Taki lajf. Tejk 7.0 nie brakuje sądów krytycznych wobec polityki sensu largo, tej po Jałcie czy tuż po II wojnie światowej w Polsce pod rządami komunistów. Aluzje do poznańskiego czerwca ’56, do Radomia ’76, do stanu wojennego (1981–1983) są tu stale obecne, ale przewijają się przez kolejne utwory nienachalnie, jakby rzucone mimochodem w rozmowie prowadzonej w kręgu wtajemniczonych ludzi, między „swoimi”, którzy przeżyli to samo, co podmiot mówiący i bohater tych wierszy, alter ego Żyszkiewicza. Zamęt natomiast, jaki polityka wprowadza w świat wartości, w proces rozumienia czegokolwiek z tego, co się dzieje wkoło, czyli w samą egzystencję i epistemologię, mimo upływu lat dzielących od opisywanych zdarzeń, nadal nie przestaje zdumiewać i niepokoić poety. Tkwi w jego głowie niczym „przyrodniczy” paradoks: „Kto wcześniej / o odwilży słyszał w październiku? / Miast zimy tchnienie wiosny” (Noga świni czy skrzydełko ptaka) Żyszkiewicz bowiem w całym tomie, a szczególnie w pierwszej jego części (Dźwięk zapomnianej harfy) nie pozwala na moment choćby zapomnieć, że dwudziestowieczność to przede wszystkim „epoka polityczna”, by przywołać Wisławę Szymborską z tomikiem Koniec i początek (1993). Nie inaczej było również w jego biografii. Formowały ją potężne siły europejskiej i krajowej polityki, siejąc głównie niepewność i strach:


Gdym się rodził

w czterdziestym siódmym

to mówią po latach

że wielki ruch w przyrodzie

był. [...]


           (Noga świni czy skrzydełko ptaka)


A im dalej od przeszłych zdarzeń, tym więcej trudności napotyka dociekliwy badacz historii. Również w jej prywatnym wymiarze. Po latach, jak rozdzielić fakty od interpretacji? Prawdę od zmyślenia? Od przypadkowej pomyłki? Od celowej manipulacji? (...)


Warto przypomnieć przy tej okazji, że po europejskich drogach w pierwszych powojennych latach przemieszczały się miliony Polaków. Do kraju z Zachodu, z samych Niemiec od zakończenia wojny (8 maja 1945) tylko do sierpnia 1945 roku wróciło aż 800 tysięcy ludzi: byłych więźniów, jeńców wojennych i przymusowych robotników, aby w końcu 1947 roku osiągnąć liczbę 1,6 miliona powracających osób. W tym samym czasie ze Wschodu, z terenów Polski włączonych do ZSRR repatriowało się do końca 1946 roku: z Ukrainy blisko 800 tysięcy Polaków, z Białorusi 274 tysiące, a z Litwy 197 tysięcy. W istocie był to „wielki ruch” polityków – jak z bolesną ironią, po latach, pointuje ówczesną sytuację Żyszkiewicz – i towarzyszyła mu proporcjonalna do niego „wielka trwoga” zwykłych ludzi umęczonych równie „wielką wędrówką” (szacunki liczbowe podaję wg źródła: Marcin Zaremba, Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków 2012).

Toteż nie dziwi, że nostalgia niesiona przez echa Heraklitejskiej rzeki czasu zagarnia naprawdę istotne rzeczy: ułamki wspomnień z dziejów rodziny, fragmenty opowieści „dziadków, których ze Lwowa na poznański Łazarz tuż po wojnie / przeniosła brudna łapa Jałty” (Grunwald i Indianie), dzieje rodziców szukających dobrego miejsca dla siebie i dziecka mającego wkrótce przyjść na świat. Zbiera równie ważne odpryski osobistych doświadczeń życiowych autora wierszy, wspomnienia wczesnych lat życia w Rzeszowie i wakacji w poznańskiej dzielnicy Grunwald, u dziadków, dziecięcą fascynację Indianami oraz zabawy ołowianymi żołnierzykami, piękno studenckich miłości w Krakowie oraz późniejszych, już dorosłych podróży po Europie, w tym po dobrze znanej Skandynawii. (...)


Są to przykłady takich wyimaginowanych rozmów z Cieniami przodków, prowadzone dyskretnie w poezji, rozmów, które w ich obecności stają się bardziej odświętne za sprawą szlachetnego brzmienia „dźwięku harfy”, przywołanego że świata, który przeminął. Ale poeta ma świadomość, że nieraz jeszcze przyjdzie mu: „wyśpiewać ten motyw z przeszłości, / że śmierć i miłość w finale rzeczy znajdą się / na pewno” (Grunwald i Indianie). Nostalgia to przecież wysublimowana nauka utraty i odnajdywania, a Żyszkiewicz zgłębił arkana tej wyrafinowanej sztuki starannie. Toteż dokładnie wie, o czym mówi, kiedy wypowiada się w poezji.



Metafizycznie przy ruskich pierogach


(...) Konkretny krakowski adres, ulica i przypomnienie miejsca, w którym pierogi okraszone uśmiechem barmanki nie miały sobie równych w całym mieście. W następnych dekadach trwania miejsca, o czym Żyszkiewicz pisze humorystycznie, „dzielono” tam „wodę po Miłoszu”, co należy rozumieć dokładnie tak jak zostało napisane, a będzie to we współczesnej poezji rzecz zupełnie niesłychana, żeby chodziło o dosłowność wierszowanego zapisu. Niech więc zostanie w końcu obwieszczone: „Tak, Miłosz nie dopił wody” (Metafizyka Krupniczej 22). Legendarny adres stanowi tu metonimiczny znak świata minionej młodości, czasu fascynacji sztuką i jej twórcami, ale jest także punktem wyjścia do diagnozowania współczesności.


(...) O upadku etosu artysty, czy w ogóle inteligenta, świadczyć może wymownie przecież i to, że z miejskiego pejzażu poznikały już prawie całkowicie antykwariaty zastąpione przez puby wyrastające niczym grzyby po deszczu.

Czy to znaczy, że metafizyka przezierająca przez konkrety dzisiejszej egzystencji wskazuje na nieuchronną katastrofę wartości? A może Bytu? Czy piękno istnieje wyłącznie jako minione? Przypisane dawnym epokom, jak to utrwalone na płótnach malarzy sprzed paru wieków: „piękno mrocznych sieni starowiecznych / parków wirydarzy rozjarzonych akrylowym słońcem”? (Metafizyka Krupniczej 22). Czy jesteśmy ostatnim pokoleniem na ziemskim globie, które koi „oczy zielenią / Veronese’a”? Chyba nie. Ale wrażliwość poety wyczulona na podstępną robótkę czasu wychwytuje z teraźniejszości niepokojący go, odwieczny impuls zniszczenia. Prawda, nikt temu nie zaprzeczy, że odpadają tynki z kamienic Krakowa, Poznania, Sopotu. Zacierają się na secesyjnych murach roślinne ornamenty, „rwą” płynne linie łodyg kwiatów, a we wnętrzach budynków ciemnieją witraże z powodu zanieczyszczonego powietrza w miastach. Ale pod osadem pyły niezmiennie tli się prawdziwe życie, ciągle gotowe, by rozplenić swe bujne formy, jak niegdyś w imaginacji Brunona Schulza. I wcale nie myślę tutaj o ślepym pędzie destrukcji, o przyczajonym rozpadzie, niewidocznym, zanim będzie za późno i nikomu nie uda się już niczego z nim zrobić. Bo w tym być może zawarta jest sama istota metafizyki, że powszednia codzienność jest dla niej tylko litotą i metonimią? „Jeśli bowiem wmyślić się dość głęboko, rzeczy w świecie ludzkim rozdzielone, nieraz zresztą rozdzielone ręką człowieka, odsyłają ku jakimś korzeniom wszechrzeczy”, jak trafnie zauważył Bogusław Dopart w analizie poezji Żyszkiewicza.(...)




Krytycznie przy okazji kosmicznego czarteru


(...) Żyszkiewicz w nowych wierszach jest przede wszystkim poetą reminiscencji. Termin ten, zaczerpnięty z psychologii w jej nurcie poznawczym (Douwe Draaisma), odnosi się do funkcjonowania pamięci osób dojrzałych i oznacza niezależny od woli podmiotu memorii nagły napływ wspomnień, przy czym często niezwykle zmysłowych i nacechowanych silnymi emocjami, a dotyczących wczesnych lat życia. We wspomnieniu z niezwykłą siłą ożywają wówczas nie tylko obrazy, lecz także smaki, zapachy i głosy, zapamiętane w dzieciństwie, niejako zadając w ten sposób kłam powszechnemu poglądowi o nieuchronnej erozji pamięci, związanej z nieubłaganym upływem czasu i z coraz dłuższym oddalaniem się od doznań dawno odebranych przez ośrodki zmysłów.

Doskonałą ilustracją psychologicznej prawidłowości jest urywek takiego wspomnienia: „Wonne lipy i żołnierzyki... Obrazy z dzieciństwa / napłynęły gwałtownie, gdy szło na przedwieczerz” (Grunwald i Indianie). Scena przywołana z wczesnych lat życia, dodatkowo o czytelnym Proustowskim rodowodzie, ponieważ spontaniczne uobecnienie przeszłości zjawia się nieoczekiwanie, a sprowadzone do teraźniejszości za pośrednictwem kwitnących lip pokazuje coś jeszcze. To mianowicie, że zapach będąc bodźcem pamięciowym, poniekąd automatycznie staje się „sprawcą” intymnych wspomnień. Ich katalizatorem:


Róg Dolnych Młynów. W noc upalną słodka woń akacji

odurzała przed laty gdy szedłem do siebie. Upojna i namiętna

rozkosznie zaborcza. Jak burzan co porasta nasyp kolejowy.


               (Metafizyka Krupniczej 22)


(...) Do współczesnej rzeczywistości Żyszkiewicz podchodzi z dystansem, wyraźnie zaniepokojony o kondycję współczesnego człowieka, bezrefleksyjnego konsumenta dóbr materialnych, o guście wyrobionym przez speców od reklamy i sprzedaży. Drażnią go „wyznawcy joggingu” (Sześćdziesiąt sześć), odrzuca snobistyczną modę na sushi (Sushi czy karoshi), a razem z nią na kawę z amerykańskiej sieci Starbucks. I to jest całkowicie zrozumiałe w kontekście biografii poety, pojąć nie może „nostalgii po Peerelu” (Kameralna, Foksal 11).


(...) Świat jest „mały” i nie dorównuje temu zapamiętanemu przez poetę, minionemu, lecz nie dlatego, że został na naszych oczach zglobalizowany. Groźne jest pomniejszenie, czy wręcz skarłowacenie ideałów, brak pokory wobec odwiecznych prawd egzystencji, kolizja wartości.

Na koniec wróćmy na moment do początku, do tytułu zbioru wierszy. Głos samoświadomy poety pobrzmiewa w całym tomie jego poezji, ale najdonośniej rozlega się w bezceremonialnie wyrażonej konstatacji: „taki lajf”. Nakazuje on przyjąć wszystko, co było, zaakceptować, a młodzieńcza dezynwoltura w kolejnej frazie: „tejk 7.0” zaprasza, by po prostu brać życie, jakie jest. Przypomina również o wdzięczności za każdą chwilę szczęścia (vide: Pełnia szczęścia). Ale bez żadnego moralizowania proszę. Bo to byłoby naprawdę nie do zniesienia. I zepsułoby autobiograficzną opowieść wpisaną w wiersze Waldemar Żyszkiewicza.




[fragmenty eseju Nostalgia i kolizja, w dwumiesięczniku literackim „Topos”, nr 1 (158) 2018]



Skan publikacji