strona główna arrow portrety arrow Ścieżka obok drogi

Przez prawie 40 lat stał wiernie u boku biskupa, a potem papieża Wojtyły. Teraz brzemię odpowiedzialności musi wziąć na własne barki.

Arcybiskup Stanisław Dziwisz

Ścieżka obok drogi

Coś ważnego musiał dostrzec arcybiskup Wojtyła w młodym wikarym z parafii w Makowie Podhalańskim, jeśli uczynił go wpierw swoim kapelanem, a potem sekretarzem. Czy zadecydowały podobieństwa biografii, zamiłowanie do gór, narciarskie pasje? Czy raczej talenty organizacyjne, które tak ułatwiają życie pośród mnogości obowiązków, będących udziałem każdego metropolity? Wybór kardynała z Krakowa na Stolicę Piotrową oznaczał również wielką zmianę w życiu ks. Stanisława Dziwisza, który dobiegał właśnie czterdziestki.

Kapelan biskupa

Absolwent nowotarskiego Liceum im. Seweryna Goszczyńskiego urodził się 27 kwietnia 1939, w położonej u stóp Gorców Rabie Wyżnej, jako piąte z siedmiorga dzieci w rodzinie Zofii z Bielarczyków i Stanisława Dziwiszów. Staś miał zaledwie 7 lat, gdy stracił ojca. Kłopotów nie sprawiał, ale decyzją o pójściu do seminarium zaskoczył wszystkich. Kolega, którego nauczył grać w szachy, tłumaczy, że kandydaci do stanu duchownego zwykle wybierali klasę łacińską, a mały Dziwisz uczył się niemieckiego. W dodatku, grał w piłkę, pływał, jeździł na łyżwach, jak wszyscy.

Z Karolem Wojtyłą, od 1958 biskupem tytularnym, kleryk Dziwisz zetknął się podczas studiów w krakowskim Wyższym Seminarium Duchownym. Ale gdy 23 czerwca 1963 przyjmował z jego rąk święcenia kapłańskie, młody biskup pełnił już wtedy funkcję wikariusza generalnego archidiecezji.

Po dwóch latach wikariatu w makowskiej parafii pw. Przemienienia Pańskiego skierowany na studia teologiczne do Krakowa, od października 1966 ks. Dziwisz zaczął pracować u boku arcybiskupa Wojtyły, metropolity krakowskiego, który wkrótce miał otrzymać kapelusz kardynalski. Oprócz sekretarzowania arcybiskupowi, wpierw studiował liturgikę, potem sam już prowadził wykłady, redagował oficjalne czasopismo kurii krakowskiej, brał udział w pracach synodalnych i duszpasterskich inicjatywach diecezji. Aż do pamiętnego konklawe w październiku 1978.

Sekretarz papieża

Nie zawahał się wtedy, został w Rzymie. A Jan Paweł II uczynił go, również bez wahania, swoim osobistym sekretarzem. Ksiądz Stanisław – lojalny, dyskretny, zawsze w cieniu – lepiej niż ktokolwiek inny rozumiał papieża, znał jego upodobania, odgadywał życzenia. Stał się nieodzowny, niezastąpiony. Zawiadywał papieskimi kontaktami, organizował spotkania. Do niego należało kierować listowne i telefoniczne prośby o audiencje, spotkania, wstawiennictwo. Nic dziwnego, że ci, którzy dotarli przed oblicze Ojca Świętego, chwalili potem jego sekretarza. Inni – wręcz przeciwnie.

27 lat pontyfikatu przemodelowało więź między dwoma ludźmi z południa Polski, z których jeden był głową Kościoła powszechnego, a drugi jego najbliższym współpracownikiem. Don Stanislao, jak często nazywali go Włosi, został prałatem, potem infułatem. A relację mistrz-uczeń, biskup-ksiądz uzupełniła serdeczna przyjaźń. Dobrze oddają to słowa papieża, wypowiedziane w 1998 roku: „Od początku mojego pontyfikatu stoisz wiernie u mego boku jako sekretarz, dzieląc trudy i radości, niepokoje i nadzieje związane z posługą Piotrową. Dziś z radością wielbię Ducha Świętego, który przez moje ręce udziela Ci sakry biskupiej”.

Brzemię wielkiego dziedzictwa

Przypadek osobistego sekretarza Jana Pawła II jest bezprecedensowy. Dotąd dla najbliższych współpracowników zmarłych papieży przewidywano, wraz z tytułem biskupa, wyłącznie rolę „kustosza spuścizny”. Podczas gdy papież-Polak aż trzech bliskich sobie księży – właśnie Dziwisza, Piera Mariniego i Jamesa Michaela Harveya – wyniósł w uznaniu zasług do godności arcybiskupiej. Uczynił też arcybiskupa Stanisława jedynym wykonawcą swego testamentu. To wielkie zadanie: roztoczyć pieczę nad archiwum, upowszechnić papieski dorobek i poprowadzić w przyszłość Archidiecezję Krakowską. Długoletni sekretarz Karola Wojtyły, wracając do Polski w nowej roli, musiał wyjść z cienia i wziąć na swe barki brzemię odpowiedzialności.

Wkrótce po nominacji ogłoszonej przez Benedykta XVI w liście skierowanym do Archidiecezji Krakowskiej arcybiskup Dziwisz napisał: „Powierzone mi przez Papieża duchowe dziedzictwo Archidiecezji Krakowskiej podejmuję w duchu posłuszeństwa i z wielką pokorą – w imię wierności Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Pragnę również wyrazić wielką wdzięczność Księdzu Kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu, który miał swój udział w dojrzewaniu tej decyzji”.

Jeszcze jako sekretarz ks. Dziwisz mówił często: „mnie nie ma”. I milczał. Jako metropolita przemówił. W dodatku, podejmuje zaskakujące decyzje. Np. o zachowaniu papieskiego archiwum w całości, choć papież w testamencie sugerował spalenie prywatnych notatek. Albo o powołaniu Aleksandra Kwaśniewskiego na świadka w procesie beatyfikacyjnym Ojca Świętego. To budzi nieraz sprzeciw. Ale przecież pamiętamy niezrozumiałe gesty Jana Pawła II, jak choćby zaproszenie prezydenta Kwaśniewskiego z małżonką do papamobile na lotnisku w Balicach. Czyżby kontynuacja dzieła Karola Wojtyły miała się przejawiać i w taki sposób?

Podczas ingresu arcybiskup Dziwisz mówił: „Staję przed wami jako wasz brat, ale również jako wasz pasterz. Świadomość, że podejmuję wielkie dziedzictwo św. Stanisława, biskupa i męczennika, oraz Jana Pawła II, napawa mnie lękiem. Z drżeniem serca pytam sam siebie, czy sprostam temu zadaniu”.

W homilii na Placu Solidarności w Gdańsku, w 25. rocznicę powstania NSZZ „S” metropolita krakowski nawiązał wprost do tradycji, której Ojcem duchowym był papież-Polak: „Solidarności i chrześcijańskich wartości potrzebują dziś Trzecia Rzeczpospolita oraz jednocząca się Europa, jeśli nie chcą podzielić losu zamków zbudowanych na piasku”.

„Tygodnik Solidarność” nr 51-52, z 23-30 grudnia 2005