Dziś podczas kolacji kawał świeżo wędzonej ryby którą jadłem palcami opłynął mnie wodą z ciepłego morza.
Warkocz słodkiej strucli przypomniał o ziemi zdolnej rodzić drzewo kamforowe.
Płat zmarzłego masła zastąpił krzepkość zimy. Potem nieco słońca odłożonego w winogronach: spontanicznie poczułem się buddystą. Opamiętanie nadeszło przy herbacie: zjadłem przecież klasycznie europejską martwą naturę!
Pytasz jak jej sztywne ramy znoszą napór łapek zwierzęcia? Ostrość jego zębów? I w ogóle: skąd tutaj lis?
Oto chropawe drewno stołu kuchennego. Gruby fajans talerza. Brak wprawdzie misy na owoce kielicha rżniętego w krysztale jednak muślin błogość zapomnienie… A cytryny były w zeszłym tygodniu w Delikatesach.
Gdzie wobec tego lis? Czy widzisz rudy poblask tam w tle z prawej strony? To Lis Hyakudzio machnął paradoksalną kitą już poza ramami naszego cennego dzieła.
Odetchnąłem: buddyzm Europa spokój wieczoru odzew nocy społecznie negocjowane piękno. Jedna z tych rzadkich chwil…
Pytasz co zostało po kolacji? Cóż mogło przetrwać: świat czyli martwa natura z lisem.
(1987)
|