Dla kogoś, kto obserwuje pontyfikat obecnego biskupa Rzymu w perspektywie przekraczającej właściwą współczesnym mediom doraźność,
nie stało się właściwie nic zaskakującego. Gdy w 1979 roku w Gnieźnie Jan Paweł II „wołaniem wielkim” upominał się o „zapomniane ludy i narody”,
to poczesne miejsce w papieskich planach z oczywistych względów zajmowała też Ukraina.

Wieczysty punkt widzenia

Msza na lwowskim hipodromie_czerwiec 2001

Nie mogło być inaczej, choć w ówczesnych geopolitycznych realiach trudno było sobie wyobrazić rychły kres ateistycznego państwa komunistów, zbudowanego
na tradycyjnych obszarach carskiego imperium i skwapliwie poszerzanego metodą rewolucyjną. Znaczenie „ziem ukrainnych”, na których krzyżowały się drogi różnych narodów, wiar i kultur, jest dla tej części Europy oczywiste. Ongiś stały się one nie tylko kolebką chrześcijaństwa wschodniego, czy przedmurzem katolicyzmu, zwalczanego przez wyznawców islamu, lecz także (dzięki Unii Brzeskiej z 1596 roku) miejscem owocnego spotkania Rzymu z Bizancjum, co niewątpliwie wzbogaciło,
ale zarazem skomplikowało religijną mapę tych terenów. U kresu zeszłego stulecia stało się z kolei oczywiste, iż bez uwzględnienia przemożnych aspiracji niepodległościowych Ukraińców nie powiedzie się żadna próba wyjścia z pojałtańskiego potrzasku.

Dziesięć lat temu, w chwili słabości, imperialna Rosja przystała na „samostijną” Ukrainę, ale dziś najchętniej wycofałaby się z takich niewczesnych mrzonek
o demokracji i prawie narodów do samostanowienia. Zmianę postawy dobrze ilustrują nie tylko „szczere” wypowiedzi rosyjskich polityków opozycyjnych (Ziuganow, Żyrinowski), lecz także przejawy wrogości manifestowanej zarówno przez Aleksieja II, głowę rosyjskiego Kościoła prawosławnego, jak i nowego przedstawiciela Moskwy
w Kijowie ekspremiera Wiktora Czernomyrdina, który wręcz zignorował papieską pielgrzymkę. A przecież papież-pielgrzym przybył tu jako oficjalny gość ukraińskiego prezydenta. Czy jednak Leonid Kuczma potrafi zrobić właściwy użytek ze splendoru, także medialnego, jaki za sprawą Ojca Świętego stał się przez tych kilka doniosłych czerwcowych dni udziałem młodego państwa ukraińskiego? Czy zadeklarowane
w pożegnalnym przemówieniu na lwowskim lotnisku proeuropejskie aspiracje kraju znajdą potwierdzenie w praktyce politycznej, a sympatyczne wrażenie, jakie sprawił prezydent Ukrainy podczas papieskiej wizyty, nie rozpłynie się w „meandrowaniu”, charakterystycznym dla jego działań z kilku ostatnich miesięcy?

Podróż na Ukrainę od dawna była marzeniem Jana Pawła II. Potwierdzają to ci, którzy dobrze znają Ojca Świętego. Nietrafna wydaje się jednak często podkreślana przez media sentymentalna motywacja tej podróży. To zrozumiałe i sympatyczne,
że Ukraińcy – z ambasadorem Pawłyczką na czele – odkrywają „rusińskie korzenie” papieża, a swego rodaka chcą w nim widzieć również Litwini, ale trzeba wyraźnie podkreślić, że ziemską ojczyzną głowy Państwa Watykańskiego jest przede wszystkim Kościół naprawdę powszechny, ekumeniczny, przezwyciężający dawne, historyczne podziały, które poróżniły niegdyś wyznawców Chrystusa. Kościół dążący do zgodnego współistnienia, więcej – współpracy z wyznawcami innych religii, zwłaszcza monoteistycznych. Kościół świadomy swej tożsamości, ale otwarty na wszystkich ludzi dobrej woli, poszukujących, o rozbudzonej duchowości.

Ukraina podczas papieskiej podróży potwierdziła popularną tezę o swym Janusowym obliczu. Kijów i Lwów to nie tylko dwa miasta, ale i dwa światy. Historia rozpołowiła kiedyś ten kraj, a granica między jego częściami jest czytelna do dzisiaj. Znajduje zresztą swe odzwierciedlenie w języku, kulturowej i cywilizacyjnej samoidentyfikacji, wyznacza różnice zachowań, a nawet – w znacznym stopniu – decyduje o poczuciu przynależność narodowej: we Lwowie ton (wespół z Polakami) nadają Ukraińcy, w Kijowie – dominuje nadal typ człowieka radzieckiego, który wcale nie jest z siebie taki dumny... Nawet prezydent Kuczma zachowuje się w stolicy
inaczej niż we Lwowie.

Iwan Pawło druhyj, tak brzmi papieskie miano po ukraińsku, dobrze wiedział,
po co i do kogo przyjeżdża. O ile komentatorów zaprzątały relacje między zwierzchnikami głównych Kościołów Ukrainy (trzech prawosławnych, grekokatolickiego
i łacińskiego), o tyle celem podróży, w którą Ojciec Święty wybrał się przecież także na zaproszenie tamtejszej wspólnoty katolickiej, miało być – wedle jego własnych słów – przede wszystkim „umocnienie braci w wierze”. We Lwowie, który był dawniej stolicą trzech metropolii, katolicy wyznawali swą wiarę w Chrystusa aż w trzech obrządkach: łacińskim, greckokatolickim i ormiańskim. W czasach komunistycznych nieprzerwanie działała tylko katedra łacińska, grekokatolicką katedrę pw. Św. Jura przejęli prawosławni, natomiast katedra ormiańska pw. Zaśnięcia NMP, dla której projekty pięknych polichromii sporządził niegdyś Józef Mehoffer, pełniła funkcję magazynu.

Jednak straty materialne, jakie poniosły na Ukrainie Kościoły katolickie wszystkich obrządków, choć ogromne, są w pewnym sensie niczym wobec bezmiaru strat ludzkich. Program wizyty i treści wystąpień dowiodły, że papież boleje nad ogromem prześladowań, jakim komuniści poddawali wyznawców Chrystusa, i że zrobi wszystko, aby świadectwo męczeństwa grekokatolickich kapłanów i hierarchów stało się nowym posiewem wiary, a także przestrogą dla lekkomyślnie laicyzującego się świata. Spośród 30 beatyfikowanych na lwowskim hipodromie – 27 to właśnie tutejsi męczennicy. Znamienna w swej wielkoduszności wydaje się też proporcja między błogosławionymi obu obrządków: tylko 2 rzymskich katolików i aż 28 unitów.

Ojciec Święty docenił wierność Bogu, jaką okazali synowie i córy tej ziemi.
A zwłaszcza ci wszyscy, którzy tworząc Kościół podziemny, potrafili – mimo braku realnych podstaw dla nadziei – oprzeć się zewnętrznej przemocy, pokonać własną słabość i przekazać depozyt wiary następnym pokoleniom. To dzięki nim, w ciągu dziesięciu lat od reaktywowania przez Stolicę Apostolską struktur kościelnych (1991), odrodził się na tej ziemi Kościół żywy, a na trzy lwowskie spotkania z papieżem przyszły tłumnie różne wspólnoty chrześcijańskie. Podczas gdy my, za pośrednictwem mediów, widzieliśmy głównie entuzjazm mieszkańców Zachodniej Ukrainy, którzy doczekali się wreszcie przyjazdu papieża, Jan Paweł II w uczestnikach tych zgromadzeń ujrzał ludzi zdolnych do odpowiedzialnego pokierowania losem własnym i swojego kraju,
a w przyszłości może także Europy lub świata. I dał temu wyraz.

Ojciec Święty, który w Kijowie umacniał i zachęcał niepewnych, wskazując momenty świetności w historii i w kulturze Ukrainy, we Lwowie był już znacznie bardziej wymagający. Starszych nawoływał do oderwania się od złej przeszłości,
do oczyszczenia pamięci historycznej z uczuć nienawistnych, wreszcie do przebaczenia oraz pojednania. Natomiast przed młodymi nakreślił całkiem ambitną perspektywę życia, którego ład i rytm wyznaczają wartości wieczyste. „Kościele Lwowski, wypłyń
na głębię” – mówił Jan Paweł II do ludzi, którzy słuchali jego nauczania na błotnistym hipodromie. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że kierując do nich to uniwersalne wezwanie, watykański pielgrzym miał już przed oczyma ogromne rzesze ludzkie na Placu Czerwonym, a może nawet i na samym Tian’anmen.

„Tygodnik Solidarność” nr , z lipca 2001