publikacje prasowe |
publicystyka |
wywiady |
portrety |
kultura |
varia |
utwory literackie |
poezja |
formy dramatyczne |
utwory dla dzieci |
galeria fotograficzna |
góry |
koty |
ogrody |
pejzaże |
podróże |
Kuroń, któremu ten hymn wyraźnie się nie spodobał, wezwał Po dwudziestu latach
– 2 bm. podczas obrad 13. Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność w Spale pieśń zatytułowaną „Solidarni” uznano za oficjalny hymn Związku. A przecież w niektórych regionach, zwłaszcza na południu Polski, ale także w Gdańsku czy Lublinie, związkowcy znali ją i śpiewali już – Gdy w roku 1981 pewna dziennikarka zapytała mnie, czy istnieje hymn Solidarności, odparłem wówczas, że istnieje i nie istnieje zarazem. Mogłem tak powiedzieć, pozostając w zgodzie z prawdą, gdyż pieśń „Solidarni” wśród dołów związkowych uchodziła za hymn i jako hymn funkcjonowała. Twierdzącą część mojej odpowiedzi sankcjonował zatem pewien fakt społeczny. Jednak z formalnego punktu widzenia Związek nie miał hymnu, gdyż nie było odpowiedniej uchwały w tej sprawie. Dopiero w Spale potwierdzono formalnie trwający już od dwudziestu lat stan faktyczny. – Czy miał pan w związku z tym poczucie pewnego niespełnienia? – Owszem, ale czekałem z nadzieją, że na którymś kolejnym zjeździe delegaci zajmą się tą sprawą. Jak widać, atmosfera napięcia politycznego może sprzyjać zarówno działaniom twórczym, jak i nadrabianiu starych zaległości. – A jak doszło do powstania pieśni „Solidarni”? – Jesienią 1980 roku po aresztowaniu Jana Narożniaka, pracownika prokuratury, który udostępnił mazowieckiej Solidarności materiały o planowanej akcji reżymu przeciwko członkom związku, sytuacja w regionie była mocno napięta. Władze Mazowsza ogłosiły wtedy strajk w obronie Narożniaka. W Ursusie non stop toczyły się obrady pod przewodnictwem Zbigniewa Bujaka. Pamiętam, że któregoś ranka obudziłem się pełen niepokoju i zaraz zacząłem pisać: „Solidarni, nasz jest ten dzień...”. – Czy pamięta pan może dokładną datę? – To była środa, 26 listopada 1980 roku. Gotowy tekst zawiozłem na Szpitalną, gdzie mieściła się wówczas główna kwatera warszawskiej Solidarności, a łącznik przekazał go do Ursusa. Bujak kazał odczytać „Solidarnych” przy wszystkich zebranych. Podwójne przesłanie zawarte w tym wierszu – najpierw apel o spokojne, mimo zagrożeń, budowanie fundamentu pod przyszłą wolność, a potem zgodne z polską tradycją wezwanie do ofiarnej determinacji w walce oraz do jedności w dążeniu do wspólnego celu – spotkało się podobno z aplauzem robotników i z długimi owacjami. Bujak kazał tekst wydrukować i rozplakatować. Ulotki z „Solidarnymi” przerzucono też szybko do innych regionów. Jak to się mówi: wiersz poszedł w kraj i chwycił. – Ale żeby dało się go zaśpiewać, potrzebna była muzyka. – Następnego dnia po południu zatelefonowali do mnie z Ursusa, z prośbą – Według mojej wiedzy, autorem muzyki do hymnu Solidarności – Owszem, ale zawdzięcza to nie tylko swoim wszechstronnym talentom, – Kuroń jako arbiter elegantiarum? – Nie były to działania zbyt eleganckie. Kuroń, któremu ten hymn najwyraźniej się nie spodobał – tekstowi zarzucał podobno przesadną bojowość, a muzyce nadmierne podobieństwo do pieśni hitlerowskich – wezwał do siebie Niedźwieckiego i kazał mu się wycofać z całego przedsięwzięcia. Gdy roztrzęsiony kompozytor opowiedział mi o tym w kawiarni Związku Literatów, namawiałem go, aby zlekceważył tę intrygę. Kuroniowe weto jakoś jednak zadziałało. Niedźwieckiemu, pozbawionemu tego dynamizmu, który cechuje Stanisława Markowskiego, nie udało się nagrać – Co spowodowało, że zwrócił się pan właśnie do Markowskiego? – Było inaczej. To Markowski, nie znając mnie wcale, ani nie kontaktując się „Tygodnik Solidarność” nr , z grudnia 2000 czytaj także: „Trudna pieśń zwycięstwa” |