Kultura jedzenia hamburgerów |
Siedząc w barze jakby Smak (czy też odwrotnie bo raczej system barów Smak pretenduje do miana tamtych snackbarów) siedząc w barze o nazwie w dwójnasób obcej choć znanej z dzieciństwa z lekcji stopniowania krótkich przymiotników siedząc w tym barze przy placu Odyna a nie ulicy Odyńca jednak siedząc zatem w tym właśnie barze jarząc papierosa po rannym posiłku (powiedzmy, że było to drugie śniadanie) a więc siedząc ciesząc się wonnym dymem spokojnie przebijam spojrzeniem taflę szkła. Wybiegam wzrokiem na ruchliwą ulicę myszkuję między ludźmi zważam na samochody dla wspomnienia pochłaniam przemienne obrazy.
Dzień jest pochmurny ale dzień toteż mam jasność. Uspokojone ciało nie rwie się do skoku choć szybkie krzesło gotowe pomóc w półobrocie. Za to obrazy obrazy osoby i rzeczy prosta na zapas rejestracja faktów. Wydaje mi się że widok za oknem w swej zmienności został wyraziście utrwalony. Mylę się. Mój pościg za tym co ulotne momentalnie piękne i lokalnie atrakcyjne trwa nieprzerwanie. Wabi i przyjemność sprawia mi koloryt.
Migotanie: substancja dość trudno pochwytna. Trzeba zbadać oporność by dotrzeć do miąższu. Wyznaczyć punkty stałe których niezmienniczość ostoi się na przekór niewdzięcznym pochodom przypadkowym przechodniom żwawej krzątaninie.
Miejsce śniadania - zakątek w tym spokojnym mieście - przetrwa długo gromadząc osady istnienia tych co przyszli by tutaj trwonić młody czas na dotkliwych uciechach cierpieniach knowaniach.
Ludzka przestrzeń oddycha tym co ogarniała. W niej zaklęta na zawsze powtarzalność dni. Wiem o tym mnie jednak podnieca aura scen przypadkowych zbędnych w losach świata nieważnych dla wartości dla mnie najważniejszych.
Ruch bucika wygięcie szyi spłoszone spojrzenie tańczący zarys piersi zgęstki tajnie fluidy.
W krainie hamburgerów niełatwo być osobą na miejscu. I tu rządzą reguły których znajomość plasuje w strukturze. I tu rolę odgrywa wiek czyli urodzenie zwykłe przymioty ciała zasobność kieszeni oraz stosunki czyli znajomi przy innych stolikach. Najważniejsze jest jednak stosowne menu. Przede wszystkim hamburger największy z możliwych (w różnych miejscach odmiennie dźwięczy jego imię) do tego porcja frytek złota i ogromna (choć w miejscu gdzie się właśnie nad tym zamyśliłem przyznaje się pierwszeństwo pierścionkom cebuli przyrumienionym zgrabnie i panierowanym) wreszcie trzeba pamiętać schlebiając pragnieniu o dużej coca-coli w woskowanym kubku ze sztuczną słomką wbijaną w standardowe wieczko. Z tacą jadła żeglować trzeba wśród stanowisk gdzie tkwią gapy co wszystko zbyt pośpiesznie zjadły do swoich bądź do okna bądź w przeciwną stronę skąd bezpieczne na całość można mieć baczenie.
Ważne żeby jeść wolno - z rozmysłem ale od niechcenia. To kraina młodości. Trzymać szpan i luz trzeba sycąc się godnie i lekceważąco: sztuka trudna lecz nie ma przecież łatwych sztuk.
Rytuał wieńczy zwykle ognik papierosa. Raczej marlboro chociaż może oblecieć i prince. Reszty dopełnia wzięty z rzadka głębszy haust napoju. Namysł baczne spojrzenie bądź głośna rozmowa to kwestia upodobań stylu lub przypadku. Dość wykładu.
W tym miejscu pełnym młodych co jeszcze są dziećmi dla mnie wciąż trwa młoda matka z dwójką własnych pociech. Oto kobieta pełna słodyczy z pokorą w oczach podaje swym dzieciom i troskę i frajdę w jednorazowych opakowaniach. Czy dobre? Smakuje wam? Prawda że pyszne? Szepcze uśmiechając się promiennie nie wiem czy do tej frajdy czy do konieczności.
Dzieci ma wciąż zbyt małe by mogły docenić tę wczesną eskapadę w światy hamburgerów.
Sen znika ale sens zostaje. Tym razem ciało jest już żądne ruchu gotowe zbyć niuanse przekreślić zasady dość zachłannej przyznaję teorii jedzenia wypracowanej rankiem w barze jakby Smak.
|