strona główna arrow portrety arrow Generał Rakolandu

Pasjonuje się mikromodelarstwem i Solidarnością. U swoich wychowanków, przed którymi roztacza świat męskiej przygody
oraz odpowiedzialności za podejmowane decyzje, stara się rozwijać
zdolności przywódcze. Z wykształcenia ekonomista, który zdążył już
być wiceprezydentem miasta, od zawsze związany z Wolą.

Generał Rakolandu

Sławomir Rakowiecki wystawia własnym sumptem pułki, rozgrywa bitwy, ale przede wszystkim szczepi w młodych adeptach swojej pracowni patriotyzm, zainteresowanie historią, zamiłowanie do lektury. I wdraża kolejne pokolenia w kunszt modelarski_fot. Marcin Żegliński.

– Formalnie jestem nauczycielem-instruktorem w Zespole Wolskich Placówek Edukacji Kulturalnej – mówi Sławomir Rakowiecki, który od blisko 38 lat kieruje Pracownią Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej, oddając się w ten sposób jednej
ze swych największych pasji. Historia rozwoju uzbrojenia, zmiany metod prowadzenia wojen, ewolucja strategii, praktyczna rywalizacja w grach wojennych – to jego sposób na życie, jego świat. A właściwie wiele światów: Aleksander Wielki, Egipt, Rzym, wojny stuletnia, trzydziestoletnia, siedmioletnia, secesyjna, dwie wojny światowe w minionym stuleciu, podboje kolonizacyjne…

Rakowiecki sypie szczegółami dotyczącymi uzbrojenia, strojów, akcesoriów. Wymienia modele czołgów, samolotów, pojazdów opancerzonych, tankietek,
z odmianami wykonywanymi na konkretne zamówienie w warsztatach polowych włącznie. Odróżnia rydwan od kwadrygi, a zmieniające się w dziejach historii militarnej szyki bojowe nie stanowią dla niego żadnej tajemnicy. Pułki, brygady, regimenty, dywizje… A to przecież tylko cząstka specjalistycznej wiedzy, zawartej w księgozbiorze liczącym 11 tys. tomów.

Od falangi do Blitzkriegu

Miniaturowe, w skali 1:72, figurki Jankesów, Konfederatów, westmanów, Kozaków, Turków, Niemców, Rosjan – zrobione z papieru, tektury, plastiku, żywic… Często, choć nie zawsze wykonane przez Rakowieckiego i jego wychowanków, ręcznie malowane, pozwalające prowadzić gry wojenne na rozłożonych na podłodze planszach sytuacyjnych na blisko dwustu metrach, jakimi – dzięki zrozumieniu i życzliwej gościnie Miejskich Zakładów Autobusowych – dysponuje Pracownia Mikromodelarstwa
od dwudziestu lat mieszcząca się w zajezdni na Kole.

– Wszystko zaczęło się od bitwy morskiej z Japończykami, którą pod nieobecność mamy toczyłem w domu z kolegą. Dla uzyskania przestrzeni niezbędnej do gry wynieśliśmy część domowych sprzętów na klatkę schodową. Zaatakowanej cieśniny nie udało się jednak sforsować, bo tsunami, czyli zawiadomiona przez sąsiadów mama dokonała nieodwracalnych zniszczeń obu naszych flot – opowiada „Tygodnikowi Solidarność” Rakowiecki.

Trzeba było znaleźć inne miejsce dla realizacji pasji, która stała się później jego sposobem na życie. Na szczęście, zrozumienie dla chłopaka z technikum okazał dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury na Kole. Najpierw pozwolił przychodzić w soboty, później także w niedziele. Wkrótce młody Rakowiecki, jeszcze jako uczeń, w 1974 roku sam został instruktorem Klubu Hobbystów.

Wystawić pułk własnym sumptem

 Miniaturowe, w skali 1:72, figurki Jankesów, konfederatów, westmanów, Kozaków, Turków, Niemców, Rosjan... zrobione z papieru, tektury, plastiku, żywic_fot. Marcin Żegliński

Czas płynął, klub zmienił nazwę, stary budynek MDK już nie istnieje, ale Sławomir Rakowiecki, mimo pracy zawodowej w komunikacji miejskiej, mimo aktywnego od lat działania w Solidarności, mimo krótkiej stołecznej wiceprezydentury w czasach AWS, nadal robi to, co ukochał w młodości. Wystawia własnym sumptem pułki, rozgrywa bitwy, ale przede wszystkim szczepi w młodych adeptach swojej pracowni patriotyzm, zainteresowanie historią, zamiłowanie do lektury. I wdraża kolejne pokolenia w kunszt modelarski.

– Oprócz cierpliwości, dobrego oka i precyzyjnej ręki, ważna jest pewna suma wiedzy historycznej, zdolność logicznego myślenia, umiejętność podejmowania trafnych decyzji czy racjonalne gospodarowanie zasobami, które się ma do dyspozycji – wylicza szef pracowni, która skupia teraz siedemdziesięciu modelarzy. Modelarzy, bo to jednak raczej męska przygoda. W ciągu blisko czterdziestu lat jego pracy zaledwie dwukrotnie zdarzyło się, że chęć działania w tym zakresie przejawiły panie.

W pracowni na Kole swoje pierwsze kroki stawiali założyciele oraz instruktorzy Klubu Gier Wojennych „Yelonki”, pracowni „Grot” w Białołęckim Ośrodku Kultury,
a także pracowni „Strateg” Domu Kultury Śródmieście. Zresztą pracownie „Grot”
i „Strateg” rozpoczęły swą działalność na jako filie PMiHW, potocznie zwanej Rakolandem, ale kierujący nimi instruktorzy – wychowankowie Rakowieckiego – postanowili szukać swoich własnych dróg.

– I tak być powinno – deklaruje szef Rakolandu. – Trochę tylko żal, że nie zawsze chcą pamiętać, skąd się wywodzą.

Mamy tylko jedno życie

Bitwy, teoretycznie rozpoczynane w sobotni poranek, nieraz trwają przez cały weekend, od piątkowego wieczoru aż do niedzieli, wystawiając na próbę cierpliwość żon czy rodziców. Scenariusze militarnych zmagań, przygotowywane w odwołaniu do wydarzeń historycznych, nie mają jednak stanowić ich naśladownictwa, toteż sukces lub porażka zależą wyłącznie od zdolności i determinacji dowódcy, a po trosze
od czynnika losowego, czyli rzutów kostką.

– Wygrywa ten, kto zdoła lepiej wykonać postawione przed sobą zadanie – tłumaczy Rakowiecki. – A bywa i tak, że stary kadrowicz, z trzydziestoletnim stażem
w pracowni, przegrywa bitwę z zespołem, którym dowodzi jego kilkunastoletni syn.

O końcowym sukcesie decyduje kunszt strategiczny i zręczność przy obsługiwaniu działek, z których strzela się do samolotów, czołgów, okrętów oraz oddziałów przeciwnika, eliminując nieraz w ten sposób rzucanie kośćmi. Tutaj nie walczy się o punkty, tutaj nie ma żadnych czarów. W przeciwieństwie do gier komputerowych nie stosuje się też zasady kilku istnień. Każdy żołnierz ma tylko jedno życie. A zdarza się, że giną nawet awatary dowódców, dlatego modelarze z Rakolandu sporządzili makietę cmentarza z symbolicznymi mogiłami.

– Bywają świetni modelarze, którzy specjalizują się w wytwarzaniu i malowaniu figur, natomiast niekoniecznie już są dobrymi dowódcami – tłumaczy Rakowiecki.
I dopowiada: – Wtorek jest dniem technologicznym, niektórzy nawet nie przychodzą wtedy do pracowni, lecz przygotowują nowe pułki w domu. W środę robimy szkolenia, pracujemy nad scenariuszami, zaczynamy układać pole planowanej bitwy. A potem już nie możemy doczekać się soboty…

Modelarstwo ekstremalne

Oprócz cierpliwości, dobrego oka i precyzyjnej ręki, ważna jest pewna suma wiedzy historycznej, zdolność logicznego myślenia, umiejętność podejmowania trafnych decyzji czy racjonalne gospodarowanie zasobami, które się ma do dyspozycji  wylicza szef pracowni, która skupia teraz siedemdziesięciu modelarzy_fot. Marcin Żegliński

Wychowanków Sławomira Rakowieckiego można znaleźć w całym kraju.
A ekipy partnerskie PMiHW znajdują się w Wiedniu, Brnie, Monachium, Kolonii,
Brukseli. Adeptem pracowni na Kole, jest również Jan Nałęcz, jeden z prekursorów
tak popularnych teraz Grup Rekonstrukcji Historycznej.

– To, co my robimy w mikroskali, rekonstruktorzy powtarzają niejako w skali 1:1 – mówi szef Rakolandu i w jego słowach tkwi całkiem racjonalne jądro. A rosnąca popularność grup rekonstrukcyjnych, bez których trudno sobie dziś wyobrazić nie tylko obchody ważnych rocznic narodowych, ale i popularne festyny z okazji Dnia Dziecka czy tzw. święta dzielnicy, świadczy o tym, że działania Grup Reko odpowiadają
na ważną potrzebę społeczną.

Modelarzom od Rakowieckiego przychodzi nieraz zmierzyć się z wyzwaniami, które wykraczają daleko poza ulubiony przez nich teatr historycznych działań wojennych. Kiedyś w ciągu tygodnia musieli wykonać makietę teatru greckiego.
Innym razem pracowali nad modelem jachtu, który miał jednocześnie ukazywać oglądającym swoje wnętrze. Szef pracowni nazywa to nieco żartobliwie modelarstwem ekstremalnym.

Jak dotąd, najpoważniejszym wyzwaniem okazała się dla nich diorama pacyfikacji KWK Wujek, przygotowana w pracowni na Kole, pod kierunkiem wspomnianego wcześniej Jana Nałęcza. Ze względu na szczególny temat, to było trudne
i odpowiedzialne zadanie, z którego jednak wychowankowie Rakowieckiego
z powodzeniem się wywiązali. Zaakceptowana przez uczestników tamtych tragicznych dni, przestrzenna makieta odwzorowująca zdarzenia z grudnia 1981 roku znalazła się
na stałe w Śląskim Centrum Solidarności i Wolności.

– To symboliczne połączenie moich największych życiowych pasji – puentuje Sławomir Rakowiecki.

„Tygodnik Solidarność” nr 8, z 17 lutego 2012