Z początkiem sierpnia1989 roku kontraktowy sejm powołał komisję do zbadania działalności MSW w okresie stanu wojennego. Efektem jej prac, które trwały przeszło dwa lata, był tzw. Raport Rokity.

Gorzkie żniwo


Wniosek Tadeusza Kowalczyka, posła z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, o powołaniu Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW poddano pod głosowanie 2 sierpnia 1989 roku. Według Jana Marii Rokity, również posła OKP, wniosek udało się przegłosować dzięki „chybotliwej” większości głosów, mimo sprzeciwów ministra Zbigniewa Pudysza oraz Jerzego Karpacza, ostatniego szefa SB, wówczas posła ziemi kieleckiej. Nie było w tym żadnej kalkulacji politycznej, żadnego planu uzdrowienia państwa – pisał Rokita we wstępie do wydanego w 2005 przez Wydawnictwo Arcana sprawozdania komisji – to „bieg zdarzeń” zadecydował, że wniosek posła z tylnych ław OKP poddano pod głosowanie, a zawarta dzięki Wałęsie i Kaczyńskim koalicja między ZSL i SD a sejmową reprezentacją strony solidarnościowej oraz niechęć części izby do wyboru generała Jaruzelskiego na prezydenta RP sprawiły resztę.

Politolog i historyk Antoni Dudek inaczej rozkłada akcenty. Jego zdaniem, zgoda na działalność komisji miała osłodzić fakt, że w innym głosowaniu tego samego dnia kontraktowy sejm powierzył funkcję premiera Kiszczakowi, osobie numer dwa w generalskim tandemie stanu wojennego.

Komisja politycznie skrępowana

Wyboru 23 członków komisji dokonano 17 sierpnia. Znaleźli się w niej przedstawiciele wszystkich klubów parlamentarnych sejmu X kadencji, którzy dzień później przewodniczenie jej pracom powierzyli młodemu parlamentarzyście z Krakowa. Jak się potem okazało, dokonali trafnego wyboru. Choć takiej opinii nie podzielali wszyscy członkowie komisji. Po latach Jan Rokita wspominał, że ekipa z PZPR,
z Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele, najpierw konsekwentnie ignorowała robocze posiedzenia, a po roku w ogóle zrezygnowała z członkostwa. Wyjątkiem wśród komunistów okazał się poseł Jan Sroczyński. Także nie wszyscy z 36 zgłoszonych przez kluby ekspertów wnieśli swój wkład w prace, żmudne i trudne nie tylko ze względu
na specyfikę prawniczej materii. Bardziej od okrojonego składu, kierowanej przez Rokitę komisji doskwierał jednak brak uprawnień śledczych i mocno ograniczany dostęp
do dokumentacji resortu spraw wewnętrznych z czasów PRL.

Celem komisji miało być przecież zbadanie, czy bezpośrednimi bądź pośrednimi sprawcami niewyjaśnionych zgonów 93 osób z lat stanu wojennego, wskazanych
przez Komitet Helsiński w Polsce, (tzw. lista Kowalczyka), nie są funkcjonariusze służb podległych MSW. A w takim przypadku prawo do wzywania świadków, odbierania
od nich zeznań pod przysięgą, wreszcie pełny dostęp do akt sprawy stanowią podstawowy warunek uzyskiwania i gromadzenia dowodów, które nadawałyby się do ewentualnego wykorzystania przed sądem. Po latach, właśnie dzięki takim narzędziom, komisja ds. afery Rywina mocno nadwyrężyła lukrowany wizerunek III RP.

Esbecy mordowali, resort tuszował

Powstanie sejmowej komisji nadzwyczajnej było raczej wypadkiem przy pracy niż rezultatem jakiejś sensownej wizji uzdrowienia państwa. Upór przewodniczącego
i postawa niewielkiej grupy osób sprawiły jednak, że mimo przeszkód prace nad raportem zaczęły iść do przodu. I wtedy – jak wspomina po latach Rokita – ruszyło też niszczenie esbeckich akt na iście przemysłową skalę. Polityk z Krakowa nie ma żadnych wątpliwości, że działo się za wiedzą oraz co najmniej przyzwoleniem generała Kiszczaka, wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Efektem prac komisji, przedstawionym sejmowi jesienią 1991 roku, był tzw. Raport Rokity. Niespełna dwieście stron tekstu zasadniczego i ponad 1000 stron załączników. A w raporcie? Pacyfikacja Wujka, która pochłonęła 9 ofiar śmiertelnych. Strzelanie do bezbronnych ludzi w Lubinie, z bilansem trzech zabitych i jedenastu rannych. Analiza około stu przypadków śmierci spowodowanej działaniami poszczególnych funkcjonariuszy MSW po 12 grudnia 1981 roku. Głównie śmierci ludzi Solidarności, związanych z konspiracyjnymi strukturami związku. Wreszcie precyzyjna rekonstrukcja form i metod działania tzw. Grupy D, później już całego pionu komórek D w Departamencie IV SB, utworzonym do walki z Kościołem katolickim.

Najtrudniejsze do przyjęcia były chyba jednak wnioski końcowe raportu,
pod którym 25 września 1991 podpisał się przewodniczący komisji Jan Rokita.
Wynikało z nich jednoznacznie, że kierownictwo MSW w latach 80. nie tylko tolerowało, ale i zakładało stosowanie przez funkcjonariuszy resortu zbrodniczych metod. Co więcej, w razie potrzeby nie wahano się użyć wszelkich instytucji państwa,
z wymiarem sprawiedliwości włącznie, aby zapewnić swoim ludziom całkowitą bezkarność.

Kalisz lepszy od Kieresa?

Wbrew oczekiwaniom autorów raportu, kontraktowy sejm nie uznał tych wniosków za swoje. Przyjęto uchwałę o hołdzie dla ofiar stanu wojennego, zaproponowaną przez posłów Unii Demokratycznej, którzy wyszli już z OKP i założyli własny klub parlamentarny. A Henryk Majewski, minister spraw wewnętrznych
w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, utajnił wyniki prac komisji. Nad Raportem Rokity zapadła długa cisza.

Przez czternaście lat pojedyncze zachowane egzemplarze sejmowego druku
nr 1104, z dnia 26 września 1991 roku stały się niemal białymi krukami, zaś pełny tekst raportu, zawierający szczegółowe wnioski w każdej ze spraw dotyczących 103 osób, które poniosły śmierć w latach dyktatury Jaruzelskiego, zapisany na 1394 kartach,
nie był dostępny
– pisał we wspomnianym wyżej wstępie Rokita, przypominając,
że komisja, ze względu na spodziewane rozpoczęcie się procesu w sprawie masakry
w Wujku, chciała utajnić wyłącznie ekspertyzę dotyczącą trajektorii pocisków wystrzelonych podczas akcji przez funkcjonariuszy ZOMO, żeby nie ułatwiać pracy
ich obrońcom.

Pomysłodawcą ogłoszenia raportu drukiem był Antoni Dudek. Krakowskie Wydawnictwo Arcana wsparło inicjatywę, ale na przeszkodzie stanął ówczesny prezes IPN Kieres, który twierdził, że dokumenty z raportu nie są częścią archiwum instytutu. Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. Minister Ryszard Kalisz, do którego prośbą
o odtajnienie zwrócił się z były szef komisji, odpowiedział w maju 2005, że w związku
ze zmianą ustawy raport pozostaje jawny już od przeszło trzech lat. Z początkiem września 2005 ważny przyczynek do najnowszych dziejów naszego kraju trafił
do księgarń.

Stu szeregowych bohaterów

Ze zrozumiałych względów Raport Rokity nie jest łatwą lekturą. Ale wstrząsnął niejednym ze swych czytelników. Np. Jan Nowak-Jeziorański wyznał, że do niego najmocniej przemówił opis poszczególnych spraw, podany beznamiętnym, prawniczym językiem, czego domagała się badana materia. Nie bez znaczenia pozostawało też nagromadzenie tych przypadków oraz wnikliwa analiza matactw, które funkcjonariusze peerelowskich służb stosowali w poczuciu całkowitej bezkarności.

Podobne wrażenia z lektury odniósł Rafał A. Ziemkiewicz. W przeglądanych przez komisję Rokity aktach roi się od samobójców. Niezwykłych samobójców – ni z tego, ni z owego, decydują się na ten krok, na przykład, ludzie powszechnie znani ze swej religijności. A zdecydowawszy się, zabijają się w sposób rzadko spotykany. Jak na przykład Janusz Sierocki – który, jak ustaliła peerelowska prokuratura, wyskoczył z okna. Śledczych bynajmniej nie zdziwiło, że według świadków tego „skoku” Sierocki leciał tyłem. Jadwiga Kryńska – wielokrotnie zatrzymywana za działalność opozycyjną, też w końcu „wyskoczyła z okna”. 20 minut przed tym skokiem był u niej lekarz i nie stwierdził żadnych objawów samobójczych. Marek Pawlak, na popełnienie „samobójstwa” przez skok z okna swego mieszkania wybrał akurat moment, kiedy mieszkanie to przeszukiwała MO – relacjonuje w „Michnikowszczyźnie” Ziemkiewicz, wyliczając kolejne nazwiska ofiar, które w niebezpiecznych dla szeregowych konspiratorów latach 80. odważyły się na działania przeciw władzy.

Według Raportu Rokity, aż 78 spośród analizowanych spraw należało zwrócić
do ponownego rozpatrzenia, a około stu funkcjonariuszy dawnego resortu MSW znalazło się w kręgu podejrzeń o popełnienie poważnych przestępstw, z zabójstwami, nieraz brutalnymi, włącznie. Co gorsza, aż około 70 prokuratorów i sędziów, objętych wysoce uprawdopodobnionymi zarzutami mataczenia i tuszowania zbrodni popełnionych przez ludzi resortu, należałoby pozbawić prawa wykonywania zawodu.

Nic takiego jednak się nie stało. Przypominają o tym zarzuty, jakie ludzie solidarnościowej opozycji zgłaszali pod adresem, skądinąd sprawnego sędziego Kryże, który skutecznie doprowadził do sfinalizowania procesu płotek związanych z aferą FOZZ. Nie mniej znamienny był casus generała Konrada Kornatowskiego, który w 2007 roku został komendantem głównym Policji, mimo że jego nazwisko znalazło się
w raporcie z 1991 roku, w związku z niewyjaśnioną do dziś sprawą Tadeusza Wądołowskiego.

Wądołowski zakończył życie w niejasnych okolicznościach na komisariacie milicji w Gdyni, a prowadzone w sprawie jego śmierci postępowanie wskazywało – jak można przeczytać w Raporcie – raczej na „przeprowadzenie działań w celu uniknięcia zarzutu bezczynności w sprawie” niż na „uzyskanie rzeczywistego obrazu związanych ze śmiercią wydarzeń”. Jeszcze jedna gorzka puenta w 30. rocznicę stanu wojennego.

2 grudnia 2011, non printum