Dalejże rowerem w okolice Falun |
Kręcąc zapamiętale z dobrym wiatrem w plecy kiedy ciało pamięta wciąż mozół gry w squasha loty frisbee zamaszysty ruch ramion w jeziorze ciężary kul francuskich krótkie wiosła łodzi w trzy dni po wielkim deszczu uniesiony w siodle ruszam z ulicy dziewic na zachód od miasta.
Nie sprzyja medytacjom droga: pnie się w górę. Mijam w myślach rogatkę. Wzrok wchłania widoki rzednących domostw lasu i plamy jeziora. Ruch jest umiarkowany przyroda życzliwa sprzyja cykliście: zatem pędzę już przez kraj.
Mijam przysiółki w których życie toczy się leniwie regularne przejrzyste w nich meandry losu. Skrzynki na listy cierpliwie wartują. Przy drodze apteka dzieci szkoła auto-service sklep: dusz ledwie kilkadziesiąt a wokół natura.
Być wszędzie by wyśpiewać choć jeden zakątek. Oczy rozwarte kręcę mocniej. Trzeba zsiąść z roweru i przebyć nieuchwytną granicę dwóch światów. Poręba. Kładę rower. Pęd koła zamiera w trawie powoli. Wtedy kilka szybkich kroków i przed sobą mam dużą połać karczowiska: kikuty sosen bloki skalne krzaki kupki chrustu dalej skraj lasu znowu skały i otchłanne wody. Całość obiecująca zwykle z końcem lata.
Mnogość borówek cisza lśniące kiście jeżyn (moje zmęczenie koi parująca skała) wizg ptaka głuchy oddech ukrytej zwierzyny: w tym się streszcza tajemne doznanie przyrody.
Na tym wyrębie nie spotkam stada chorych łosi z powodu których w duszy Larsa Troäng coś pękło niwecząc ufność wobec świata piękną i naiwną.
Mnie tego popołudnia jeszcze nic nie grozi. Myśl uprzedza działania ciało odpoczywa fantazja tworzy lęki aby je oswoić: Natura prezentuje się wciąż okazale.
W rok później nie potrafię dotrzeć tak daleko.
|