strona główna arrow wywiady arrow Realizuję testament Janusza

Część praktyk stosowanych w naszej polityce wciąż jeszcze bardziej przypomina obyczaje mafijne niż demokratyczne procedury – z ZUZANNĄ KURTYKĄ, lekarką, wdową po prezesie IPN Januszu Kurtyce, przewodniczącą Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz

Realizuję testament Janusza

Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce, przewodnicząca Stowarzyszenia Katyń 2010_fot. Marcin Żegliński

– 10 kwietnia pod Smoleńskiem zginęło 96 osób. Każda z nich, choć w różny sposób, należała do narodowej elity. Państwo polskie nie potrafiło ich jednak ochronić. Dlaczego?


– Tragedia smoleńska uświadomiła Polakom, w tym części z nas szczególnie dotkliwie, że państwo w obecnym kształcie zupełnie nie potrafi chronić interesów swoich własnych obywateli. Jeśli nie było w stanie zapewnić bezpieczeństwa prezydentowi RP, to czego mogą oczekiwać po nim inni? To, co stało się 10 kwietnia 2010, a zwłaszcza ogrom późniejszych zaniechań powinien otworzyć nam oczy na fakt, że właściwie jesteśmy bezbronni.


– Po dwudziestu latach budowania zasobnej Polski w bezpiecznej Europie?


– Niestety, tak. Mam nadzieję, że śmierć tych blisko stu osób była jedynie skutkiem licznych zaniedbań, lekkomyślności, ewidentnego lekceważenia przepisów oraz norm, które w całym zachodnim świecie są powszechnie przestrzegane. Chcę mieć nadzieję, że nic gorszego się nie stało, że nie było w tym złej woli ani żadnej premedytacji, że państwo polskie nie przyłożyło do tego ręki.


– Zginął prezydent, całe dowództwo armii, ważni parlamentarzyści. Przez rok nie doszło jednak do choćby jednej dymisji. A przecież aspirujemy do kręgu cywilizowanych państw zachodu.


– Samo poczucie przynależności do zachodu nie wystarczy. Tam jednak obowiązują określone procedury, szanuje się etos pracy, a z tym w naszym państwie jest wciąż bardzo źle…


– Ale polscy pracownicy sprawdzają się za granicą.


– Mówię raczej o modelu pracy, który przejawia się w sposobie działania obecnego rządu i bywa lansowany w największych mediach. Obserwując funkcjonowanie władzy, łatwo dziś dojść do wniosku, że najważniejszy jest spektakularny efekt. A od rzetelnego, systemowego wysiłku znacznie bardziej liczy się umiejętność błyśnięcia w telewizji. Do osiągnięcia demokratycznych standardów rządzenia państwem, jakie obowiązują na zachodzie czy w USA, sporo nam brakuje. Wciąż jeszcze bliżej nam do Rosji niż do Wielkiej Brytanii czy Niemiec.


– Mamy za sobą długi okres sowieckiej dominacji.


– Skażenie polskiej mentalności 50 latami komunizmu z pewnością odgrywa
w tym wielką rolę, sprzyjając nadużyciom władzy w wielu dziedzinach naszego życia. Dlatego też część praktyk stosowanych w naszej polityce wciąż bardziej przypomina obyczaje mafijne niż demokratyczne procedury.


– Minął rok. Nadal nie wiemy, co tam się stało i jak do tego doszło. Śledztwo oddano w obce ręce. Za to też nikt nie odpowiada.


– I nie odpowie, bo przecież premier Tusk musiałby swój rząd i siebie samego postawić pod pręgierzem. A historia powszechna, nie tylko Polski, podpowiada nam,
że tacy politycy po prostu się nie zdarzają. Dlatego tak ważne są demokratyczne procedury rozliczania władzy, które u nas niestety dotąd jeszcze nie zafunkcjonowały.


– Ale to nasze państwo i nasz rząd, który sprawuje władzę
z demokratycznego mandatu.


– Swoją reprezentację Polacy wyłonili w demokratycznych wyborach, z całym zaufaniem oddali w ręce wybranych polityków pełnię władzy. Jednak po 10 kwietnia wielu ludzi zdało sobie sprawę, że gdyby im lub ich bliskim na terytorium Rosji stało się coś złego, choćby zwykłe zatrzymanie przez tamtejsze służby, to pozostaną zdani na los szczęścia i na własne siły, bo na polskie placówki konsularne po prostu nie ma co liczyć. Być może, następnym razem potrafimy z tego odkrycia wyciągnąć właściwe wnioski.


– Polskie władze konsularne w Rosji nie są pomocne?


– Z moich doświadczeń wynika, że chyba niewiele mogą. Od kilku miesięcy próbuję porozumieć się z polskim konsulatem w Moskwie w sprawie uporządkowania terenu, na który spadł przed rokiem nasz rządowy samolot. Nic wielkiego, idzie tylko
o jakieś estetyczne ogrodzenie, o sprawienie, żeby to miejsce nie było zarośnięte krzakami i zaniedbane. Ale konsulat nawet tak drobnej sprawy nie potrafi załatwić.
Cóż dopiero, gdyby trzeba było domagać się respektowania interesów polskich obywateli na terenie Rosji.


– Jak to jest: państwo niby się skompromitowało, geopolitycznie zjechaliśmy ponoć do trzeciej ligi, a notowania władzy mają się całkiem dobrze?


– Myślę, że decyduje o tym brak elit, do których w chwili próby można by się odwołać. Brak nam znaczących, powszechnie akceptowanych symboli, także historycznych, na których można by oprzeć politykę państwa. Takie pojęcia jak Polska, ojczyzna, patriotyzm zostały mocno zdezawuowane, bo uznano je za zbyteczne, niemodne, wręcz obciachowe. Ogromną rolę w tym procesie odgrywają telewizje, rozgłośnie radiowe, prasa, czyli media szerokiego zasięgu, które zamiast przedstawiać rzeczywistość, wolą ją odpowiednio kreować.


– Peerelowskie media też nie były niewiniątkami, mimo to dość powszechnie mówiło się, że telewizja łże.


– Wtedy pewne rzeczy były oczywiste. Ludzie wiedzieli, że media nie mają zamiaru podawać faktów, a Dziennik TVP był z założenia traktowany jako spektakl komunistycznej propagandy. Wiedzieli o tym dorośli, wiedziały dzieci. Ale to był PRL, reżim narzucony przez Sowietów, obca władza. Teraz uwierzyliśmy, że żyjemy wreszcie we własnym państwie, w suwerennej Rzeczyspospolitej. Ludziom, zajętym pracą
i codzienną troską o rodzinę, nawet przez myśl nie przeszło, że w wolnym już państwie można tak w żywe oczy przed wszystkimi kłamać. Sama do czasu, gdy mąż został szefem Instytutu Pamięci Narodowej, nie miałam pojęcia, że naszą codzienność
w tak ogromnej skali współtworzy kłamstwo.


– Dlaczego wolne media w suwerennym państwie miałyby kłamać?
W czyim interesie?


– Beneficjentów tego kłamstwa jest wielu. Choćby cała komunistyczna wierchuszka, która wcale przecież nie zniknęła, lecz znalazła sobie miejsce w radach nadzorczych, bankach, fundacjach. Także w mediach. O tym się dziś nie mówi, o tym nie chce się już pamiętać. A potem, ludzie się dziwią, jak to możliwe, żeby polskie media uprawiały agresywną propagandę w interesie Rosji.


– Czas żałoby częściowo zbrukano, uniesienie ducha wywołane tragedią gdzieś uleciało. Nie dało się tego uniknąć?


– Pierwsze dni to był szok: zaskoczenie, niedowierzanie, przejęcie się skalą dramatu. Taka sytuacja nie może się zbyt długo utrzymać. Ludzie chcą powrócić
do normalnego życia, zapomnieć o złych rzeczach, to normalny mechanizm obronny ludzkiej psychiki. Trudno wymagać, żeby wciąż o tym myśleli, zwłaszcza gdy
nie ponieśli osobistej straty.


– Mówi Pani o uczestnikach wielkiej żałoby narodowej. A rodziny ofiar, dotknięte przecież najbardziej bezpośrednio?


– Opłakiwanie utraty najbliższych to bardzo indywidualna sprawa, zależna od temperamentu, od cech osobowościowych. Każda rodzina przeżywa cierpienie na swój sposób, inaczej sobie z tym radzi.


– Jednak część rodzin ofiar spod Smoleńska szukała kontaktu z innymi podobnie doświadczonymi, myślę tu o stowarzyszeniu rodzin…


– Nasze stowarzyszenie wcale nie powstało z potrzeby nawiązania kontaktów, to błędna interpretacja. Myśmy tylko zamierzali wspólnie zadbać o pamięć tych, których nagła śmierć przedwcześnie wyrwała z życia, często bardzo aktywnego, twórczego.
Bo na co dzień tego się nie zauważa. Dopiero gdy kogoś zabraknie, to widać, ile zrobił
i jak głęboko uczestniczył w życiu publicznym. Takie były nasze początkowe założenia.


– Ale życie je zweryfikowało.


– Zupełnie nie spodziewaliśmy się, że trzeba będzie zabiegać o ważne
dla śledztwa dowody, dynamizować ślamazarne postępowanie, walczyć o jego choćby częściową wiarygodność. Byliśmy przekonani, że przynajmniej polskie struktury powołane do zbadania i wyjaśnienia tej sprawy staną na wysokości zadania. Dopiero coraz bardziej widoczna bezwolność i bezradność polskich śledczych sprawiła,
że zaczęliśmy się jako stowarzyszenie zajmować również tym.


– Jak ocenia Pani dotychczasowy przebieg polskiego śledztwa?


– Prokuratorzy woskowi składają wnioski o pomoc prawną i muszą czekać
na odpowiedź strony rosyjskiej. W tym zakresie niewiele od nich zależy. Tym bardziej rozczarowuje fakt, że nie podjęto dotąd, niezbędnej w moim przekonaniu, decyzji
o ekshumacji. Ciała ofiar katastrofy to praktycznie jedyny materialny dowód w sprawie, jakim dysponuje strona polska. Szczątków wraku ani rejestratorów jeszcze długo
nie otrzymamy, o ile w ogóle do tego dojdzie.


– Podobno ekshumacji ciał sprzeciwiła się Rosja.


– Żałosny argument, jaki nigdy nie powinien się pojawić w ustach przedstawicieli władz suwerennego państwa. Przeciwnie, to decyzja o pochówku ofiar bez protokołów sekcji zwłok naruszyła porządek prawny Rzeczypospolitej. Niestety, obawiam się, że tragedię smoleńską z 10 kwietnia oraz katyńskie ludobójstwo połączy nie tylko uroczystość upamiętnienia 70. rocznicy tamtej straszliwej zbrodni, ale że do kłamstwa katyńskiego, z którym jako naród zmagaliśmy się przez wiele dziesiątków lat, dojdzie jeszcze kłamstwo smoleńskie.


– Czy zespół parlamentarny, kierowany przez Antoniego Macierewicza, może odegrać jakąś istotną rolę?


– Zespół działa w trudnych warunkach, bo parlamentarzyści nie mają takich uprawnień śledczych jak prokuratorzy, a składane przez nich wnioski o przesłuchanie świadków lub dostarczenie dokumentacji często są ignorowane lub załatwiane odmownie. Mimo to z powstaniem i działalnością tego zespołu, choćby jako stymulatorem oficjalnego śledztwa prokuratorskiego, wiążę nadal pewne
oczekiwania i nadzieje.


– Czy są szanse na międzynarodowe śledztwo w tej sprawie?


– Niezbędnymi uprawnieniami, aby zwrócić się do międzynarodowej społeczności z prośbą o pomoc dysponuje wyłącznie polski rząd. Takie możliwości wynikają zarówno z naszego członkostwa w NATO, jak i z obecności w strukturach Unii Europejskiej. Mamy również stosowne porozumienia dwustronne ze Stanami Zjednoczonymi,
więc żadnych przeszkód nie ma. Brak tylko woli politycznej.


– A inicjatywy obywatelskie?


– Potrzebę umiędzynarodowienia śledztwa można na różnych forach nagłaśniać. I robimy to, ale niestety, o czym trzeba pamiętać, bez jakiejkolwiek siły sprawczej.


– Hipoteza zamachu, jako ewentualnej przyczyny tragedii pod Smoleńskiem, długo ignorowana, staje się coraz bardziej obecna w polskiej debacie publicznej. Dlaczego?


– Znamy coraz więcej szczegółów. Widzieliśmy niszczenie wraku, matactwa strony rosyjskiej, podejście polskich prokuratorów do śledztwa. Bezpośrednich dowodów oczywiście brak, ale zwykłe logiczne rozumowanie, czyli wnioskowanie
z przesłanek, którymi dysponujemy, prowadzi do przekonania, że to nie był jednak normalny wypadek lotniczy.


– Podczas ceremonii pożegnania Pary Prezydenckiej w Krakowie można było odnieść wrażenie, że sojusznicy nas opuścili.


– Sojusze dobrze funkcjonują wtedy, gdy nic się nie dzieje. W potrzebie należy jednak liczyć na własne siły. Ewentualnie na pomoc przyjaciół, ale przyjaźnie w polityce prawie się nie zdarzają. Tym bardziej warto zapamiętać piękny gest prezydenta Gruzji, który pyłu wulkanicznego się nie przestraszył i ze Stanów Zjednoczonych, przez Włochy, Turcję przyleciał do Krakowa, aby wziąć udział w uroczystości na Wawelu.


– Jak zmieniło się Pani życie po 10 kwietnia?


– Mój dawny świat zniknął, przestał istnieć. Wydaje mi się, że żyję teraz gdzieś indziej. Ostatnio, to wrażenie obcości nasiliło się, gdy spotkałam na ulicy niewidzianą
od kilku lat znajomą.


– Łącznikiem z tamtym światem są jednak synowie.


– Odnoszę wrażenie, że ten egzystencjalny transfer objął całą naszą trójkę. Toteż co dzień rano stawiam przed sobą nowe zadania. W taki sposób radzę sobie
z rzeczywistością. Zmęczenie pozwala zapomnieć o bólu, chroni przed rozpamiętywaniem.


– Wspomniała Pani kiedyś, że mąż nie jeździł do Rosji, bo mówił,
że już by stamtąd nie powrócił.


– Mąż mówił tak kilka razy, całkiem zresztą serio. Ale nie traktowałam tamtych słów poważnie, uważając, że przesadza ze znaczeniem, jakie dla rosyjskich władz mogłaby ewentualnie mieć jego osoba. Już jako prezes IPN wiele podróżował. Jeździł często na Białoruś i Ukrainę, wyjeżdżał do Izraela, ale mimo ożywionych kontaktów, jakie kierowany przez niego instytut utrzymywał z Rosją, sam nigdy się tam nie wybrał.


– Pani mąż nadal pozostaje dla nas kimś ważnym.


– Dla historyka najlepszym pomnikiem są książki. Muszę zadbać, aby wszystkie prace, które zostawił, ukazały się drukiem. Traktuję to jako swoją powinność. Wiem też, że gdyby Janusz znalazł się w mojej sytuacji, zrobiłby wszystko, żeby wyniki smoleńskiego śledztwa były naprawdę wiarygodne.




Gdyby Janusz znalazł się w mojej sytuacji, zrobiłby wszystko, żeby wyniki smoleńskiego śledztwa były naprawdę wiarygodne.

„Tygodnik Solidarność” nr 15, z 8 kwietnia 2011