strona główna arrow varia arrow Dotknąć historii

Byli w Kuropatach, Katyniu, Smoleńsku… Wrócili z pewnością dojrzalsi. Z przeżyciami, których nie zatrze czas.

Dotknąć historii

Wrak polskiego tupolewa_stan z połowy września 2010_fot. Zuzanna Kurtyka

Dla młodzieży szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej w marcu 2010 ogłosił konkurs na upamiętnienie zbrodni katyńskiej. Uczestników zaproszono do zmagań w trzech konkursowych kategoriach: na plakat, witrynę internetową lub wspierającą kultywowanie pamięci historycznej inicjatywę, skierowaną do społeczności lokalnej.

– Na nasz konkurs, adresowany zasadniczo do szkół województwa śląskiego wpłynęło 258 prac, w tym także prace spoza regionu, a więc odzew był dość spory
– ocenia Andrzej Sznajder, kierownik referatu Edukacji Historycznej BEP oddziału IPN
w Katowicach. – Zmagania konkursowe rozstrzygnięto w maju, a wśród laureatów znalazły się zarówno grupy uczniów pracujące pod opieką swych nauczycieli,
jak i osoby indywidualne.

Kuropaty: miejsce wielkiej kaźni

Wyjazdy do miejsc pamięci są formą nagrody dla uczestników konkursu,
ale sprzyjają też ważnemu osobistemu doświadczeniu, zdolnemu ukształtować inny rodzaj pamięci historycznej.

– To coś znacznie więcej niż lektura lub przygotowywanie prac konkursowych. Dzięki pobytowi w Katyniu ci młodzi ludzie mają bezpośredni, namacalny kontakt
z tragicznym, ale jakże ważnym rozdziałem historii naszego narodu – mówi dr Sznajder.

Trasa wrześniowej podróży do miejsc pamięci wiodła przez Kuropaty
na Białorusi, do Katynia oraz miejsca kwietniowej tragedii pod Smoleńskiem, i dalej
aż do Wilna. Dwa autobusy, z około setką pasażerów – wśród których byli uczniowie, ich nauczyciele, grupa pracowników IPN i pani Zuzanna Kurtykowa, z synami – dotarły najpierw do miejscowości Kuropaty w okolicach Mińska.

– Miejsce zrobiło na wielu z nas ogromne wrażenie – opowiada Sznajder. – Drogą prowadzącą na wzgórze idzie się wśród drzew i mnóstwa spontanicznie stawianych krzyży, przez taki podwójny las. Krzyże są rozmaite, z reguły anonimowe.
Z rzadka tylko można natrafić na tabliczkę, upamiętniającą osobę, o której przypuszcza się, że właśnie tam została zamordowana.

Kuropaty są miejscem kaźni dziesiątek tysięcy ówczesnych obywateli sowieckich. Do dziś nie jest znana ich dokładna liczba. Najwyższe szacunki mówią nawet o 90 tys., na pewno jednak swój kres znalazło tu nie mniej niż 25 tys. osób.

Katyń: dwa cmentarze

Podobnie jak w białoruskich Kuropatach, anonimowi pozostają też sowieccy obywatele, pomordowani przez komunistów w Katyniu, w miejscu, do którego
7 kwietnia 2010 na zaproszenie premiera Putina udał się premier RP Tusk.

– Wielka bezimienna mogiła ofiar, o których właściwie nic nie wiadomo. Nieznana jest ich liczba, ani narodowość czy pochodzenie, nie mówiąc już o nazwisku lub profesji – opowiada dr Sznajder. – Żeby nie deptać ludzkich kości, chodzi się tam po stalowych kładkach, zresztą solidnie i z dużym wyczuciem miejsca zaprojektowanych.

A jednak kontrast z położonym niedaleko polskim cmentarzem wojskowym jest ogromny. Od razu widać, że Polacy wykonali wielką pracę, żeby każdą z pogrzebanych tam ofiar zidentyfikować z imienia i nazwiska, ustalić jej miejsce urodzenia, stopień wojskowy oraz nazwę macierzystej jednostki.

– Na polskim cmentarzu w Katyniu tylko jedna z kilku tysięcy żeliwnych tabliczek jest niezapisana, gdyż jednego z ciał nie udało się zidentyfikować – podkreśla katowicki historyk.

Smoleńsk: miejsce tragedii

Teren w pobliżu lotniska północnego jest uprzątnięty, porosły trawą,
właściwie nie rzuca się w oczy. Pozostał kawałek utwardzonej drogi dla ciężkiego sprzętu, który przetransportował szczątki polskiego samolotu na obecne miejsce składowania pod chmurką. Jak mówią piloci polskich grup pielgrzymujących tam
od kwietnia, trochę drzew i chaszczy wycięto, wyżej niż poprzednio umieszczono
też lotniskowe latarnie sygnalizacyjne.

– Właściwie można by przejść i niczego nie zauważyć, bo miejsce nie jest
w żaden sposób, choćby taśmą oznakowane – relacjonuje Sznajder. – Nie jest też specjalnie strzeżone, choć nieopodal stoi milicyjny gazik z dwoma funkcjonariuszami.

– Wprawdzie milicjanci mówią, żeby tam nie chodzić, ale nikomu wejścia
nie utrudniają – dodaje Wacław Dubiański, z oddziałowego Biura lustracyjnego IPN
w Katowicach. – Ograniczenia z pewnością nie dotyczą również miejscowych,
bo przez miejsce katastrofy biegną wydeptane ścieżki na skróty, zapewne ułatwiające ludziom życie.

Ten praktycznie nieograniczony dostęp do miejsca katastrofy nakazuje dużą ostrożność wobec znalezisk, o których wciąż się jeszcze słyszy. Głośno było zresztą,
gdy kawałek metalu z nitami podczas swego wrześniowego pobytu znalazła również grupa z Katowic. Zdjęcia wdowy po prezesie Kurtyce prezentującej ów domniemany szczątek tupolewa obiegły media.

W błocie trudno coś znaleźć

Dr Dubiański uważa, że podsuszony latem teren znakomicie ułatwiłby teraz poszukiwania polskim archeologom. Dobrze, że do Smoleńska wyruszył przynajmniej
ich rekonesans, szkoda jednak, że do ewentualnych prac dojdzie (o ile dojdzie*) dopiero wiosną przyszłego roku, czyli w trzynaście miesięcy po zdarzeniu.

W prowizorycznym miejscu pamięci, jakie zostało utworzone wokół głazu narzutowego, polskie grupy składają kwiaty, wieńce, palą znicze.

– Pewną troskę władz Smoleńska widać: zwiędłe kwiaty, wypalone znicze
są uprzątane, słyszałem nawet o planach upamiętnienia miejsca katastrofy jakimś pomnikiem – mówi Sznajder.

– To prawda, są wieńce i znicze, brak jednak trochę bardziej okazałego krzyża, symbolu naszej wiary. Te małe krzyże, używane zwykle podczas pogrzebów, sprawy nie załatwią – dodaje dr Dubiański. – Pół roku mija już od tragicznego zdarzenia,
a tę sprawę jakoś się u nas w kraju marginalizuje.

– Młodzież podczas wyjazdu zaimponowała mi swą dojrzałością – konkluduje Sznajder. – Uczniowie sporządzili tam imponującą dokumentację fotograficzną.
Byli poważni, gdy trzeba, ale bez cienia ponuractwa na pokaz. Jestem przekonany,
że to doświadczenie w nich pozostanie. We mnie zresztą też.

„Tygodnik Solidarność” nr 42, z 15 października 2010



* Jak wiadomo, ostatecznie grupa polskich archeologów pojechała jeszcze jesienią 2010. Wynik ich poszukiwań na miejscu zdarzenia to pięć tysięcy obiektów (fragmentów samolotu, przedmiotów oraz szczątków ciał).