strona główna arrow na gorąco arrow Sex sells SLD?

21 listopada 2010

Sex sells SLD?

Czy rzeczywiście formuła marketingowców wszystkich krajów, którzy najwyraźniej znów się łączą, znajdzie swe zastosowanie również w stołecznych wyborach samorządowych, to się dopiero okaże. Jeśli postkomuniści – o czym wkrótce się przekonamy – przekroczą pułap 10 proc., trzeba będzie uznać, że strategia kuszenia wyborców erotyzmem kandydatek przyniosła wymierne rezultaty.

ulotka wyborcza, jesień 2010

Skąd to przekonanie? Z pewnością nie zostało oparte na infantylnym w pomyśle i amatorsko wykonanym wideoklipie Marty Ratuszyńskiej, startującej z listy SLD do Sejmiku Województwa Mazowieckiego, lecz na tradycyjnych, papierowych ulotkach wyborczych kandydatek tego ugrupowania do władz samorządowych niższego szczebla.

Przynajmniej w Śródmieściu m. st. Warszawy ulotki pań z czołowych miejsc list Sojuszu Lewicy Demokratycznej emanują sex-appealem.

W okręgu nr 2, zgodnie z dotychczasowym klasowym charakterem formacji, z której Sojusz się wywodzi, pierwsze miejsce na liście nr 1 do rady dzielnicy przyznano pociągającej kandydatce, 37, której wizerunek przypadnie do gustu elektoratowi
o upodobaniach wyraźnie demokratycznych.

ulotka wyborcza, jesień 2010

Natomiast na trzecim miejscu eseldowskiej listy
w okręgu nr 4, znalazła się niewiasta o urodzie wysmakowanej i smakowitej, 50, z pewnością atrakcyjnej dla inteligenckiej części elektoratu
„nostalgii za PRL”.


W dobie kampanii z zasady niemerytorycznych, skróconych do minimum i wykorzystujących elementarne odruchy emocjonalne, czyli reakcje typu: +/–, tak/nie, atrakcja/repulsja elektoratu w lwiej części przedpolitycznego, a więc niezdolnego do krytycznej refleksji nad walorami czy kompetencjami kandydatów, dobra prezencja w przypadku mężczyzn, a w przypadku pań ów seksualny – jak to się kiedyś mówiło – feblik (lub jego brak), będą odgrywały coraz większą rolę.

Tak, Sojusz Lewicy staje się formacją naprawdę nowoczesną. Oczywiście, nowoczesną w doborze metod walki o władzę, czyli atrakcyjną marketingowo.
I to wcale nie zaczęło się dopiero od teraz. Wystarczy wspomnieć owłosioną klatę Wojciecha Olejniczaka
z czasów zeszłorocznej kampanii do europarlamentu
czy medialną „fertyczność” Grzegorza Napieralskiego podczas przedterminowych, przeprowadzonych
latem tego roku wyborów prezydenckich.

Ponowoczesna lewica, wbrew zaleceniom towarzysza Lenina, stawia na wysokie libido, szukając swego nowego elektoratu wśród młodych napalonych
z wielkich miast.