strona główna arrow publicystyka arrow Solidarność, praca, gospodarka arrow XXX-lecie Solidarności: Śląsk tupnął mocno

O porozumieniu jastrzębskim, jakie strajkujący górnicy zawarli
3 września 1980 z komisją rządową, słyszał chyba każdy. Ale w tamtym gorącym czasie w ówczesnym województwie katowickim podpisano
więcej umów ważnych dla świata pracy…

XXX-lecie Solidarności: Śląsk tupnął mocno

Negocjacje przed podpisaniem Porozumienia Jastrzębskiego - strona prawa rządowa, strona lewa społeczna_fot. J. Żak

Od połowy sierpnia roku pamiętnego na wracających z Wybrzeża na Śląsk pustych węglarkach pojawiły się napisy. Łagodniejsze brzmiały jak wyrzut pod adresem górników: kiedy wreszcie staniecie? Z innych wyzierała już jawna wrogość wobec rdzennych mieszkańców regionu. Wrogość pozornie uzasadniona, ale – jak się dobrze zastanowić – przede wszystkim zręcznie prowokowana przez władze.

Chcesz zjeść schaboszczaka, to zabij Ślązaka

To prawda, że fala strajków w największych zakładach pracy Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego podniosła się o dwa tygodnie później niż na Wybrzeżu. Górnicy
z Manifestu Lipcowego, Boryni czy ZMP, pracownicy Huty Katowice oraz tyskiej FSM zareagowali może nieśpiesznie, ale ich protest znacznie wzmocnił pozycje przetargowe stoczniowców i praktycznie zmusił władze do jak najszybszego zakończenia prowadzonych negocjacji.

Dlaczego tak się stało? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba pochylić się nad specyfiką miejsca. I jego znaczeniem w gospodarce PRL z czasów Gierka,
który śnił o potędze dziesiątego mocarstwa gospodarczego w świecie. Bez wątpienia województwo katowickie było w tamtym czasie najbardziej zurbanizowanym
i uprzemysłowionym regionem naszego kraju. I ważnym strategicznie ze względu
na wydobywane tam surowce oraz liczbę zatrudnionych przy tym ludzi. Gdyby stanął Śląsk, w Polsce szybko zabrakłoby energii elektrycznej i dolarów za eksportowany węgiel.

Hanysy i gorole

Uprzywilejowanie Śląska i Zagłębia było jednak pozorne. Chcąc za wszelką cenę zintensyfikować wydobycie, władze kusiły młodych, ambitnych z całego kraju dość wysokimi zarobkami i nadzieją na mieszkanie w krótkim terminie. Prowadzone akcje propagandowo-werbunkowe, wdrażanie czterobrygadowego systemu pracy rodziły przy okazji skutki wcale przez rządzących nieplanowane.

Napływ ludzi z innych części Polski znacznie utrudniał izolację informacyjną Śląska, wprowadzał odmienne wzorce kulturowe, ale także atomizował społeczność, rozrzuconą w licznych miastach regionu. Tym bardziej, że pod koniec gierkowskiej dekady zaczęło brakować mieszkań dla przybyszów z kraju.

– W roku 1979 ponad dwieście tysięcy pracowników mieszkało w 460 hotelach i 4 tys. kwater prywatnych – mówi dr Jarosław Neja, pracownik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach, specjalizujący się w problematyce związkowej oraz pracowniczej. – Taka prowizorka, obejmująca populację całkiem sporego miasta, zwiększała i tak niemałą już fluktuację załóg, a w niektórych częściach województwa
co czwarty mieszkaniec miał zameldowanie czasowe.

Brak trwalszych więzi społecznych w miejscu zamieszkania, rozproszenie środowisk akademickich, czujność władz oraz wysoka aktywność operacyjna Służby Bezpieczeństwa nie sprzyjały ani działalności opozycyjnej, ani – mimo aktywności
grupy Kazimierza Świtonia – tworzeniu się niezależnych struktur związkowych.

Wrzało pod kotłem

Nie znaczy to jednak, że na Śląsku aż do 28 sierpnia nic się nie działo. Przeciwnie. Zmuszanie górników do pracy w nadgodzinach, prowadzenie wydobycia
w niedziele i święta, wreszcie wprowadzanie tzw. czterobrygadówki powodowało
nie tylko znaczący wzrost liczby wypadków, lecz także dezorganizację rodzinnego
życia górników.

Już w czerwcu 1978 część załóg jastrzębskich kopalń „Moszczenica”
i „Jastrzębie” zaprotestowała przeciwko pracy w niedzielę. Władze zwolniły wtedy kilkudziesięciu górników, ale ze względu na zdecydowaną postawę Kościoła – w tym
ks. Bernarda Czerneckiego, miejscowego proboszcza, biskupa katowickiego Herberta Bednorza oraz prymasa Wyszyńskiego – w lipcu wszystkich zwolnionych przywrócono do pracy.

Nie tylko górnicy z Jastrzębia przysporzyli w 1978 kłopotów miejscowym władzom. „Tamtejsza KW MO odnotowała wówczas kilkanaście poważnych «sytuacji konfliktowych», które mogły się skończyć wybuchem protestu. Sytuacja powtórzyła się rok później, a pierwsze miesiące roku 1980 przyniosły kolejne przypadki niezadowolenia załóg. Do niektórych konfliktów dochodziło w zakładach, które na przełomie sierpnia i września 1980 stały się głównymi ogniskami strajkowymi w województwie, a następnie ośrodkami tworzenia się silnych struktur «Solidarności», m.in. w Hucie Katowice, Zakładzie nr 2 FSM w Tychach i kopalniach jastrzębskich” – czytamy w monografii poświęconej Regionowi Śląsko-Dąbrowskiemu NSZZ Solidarność, autorstwa Jarosława Nei i Tomasza Kurpierza, z katowickiego oddziału IPN. Dla dopełnienia obrazu warto dodać, że system czterobrygadowy, wprowadzany od roku 1978, w sierpniu 1980 funkcjonował już w 29 z 66 kopalń węgla kamiennego.

Poprzeć stoczniowców

– Wtedy, w sierpniu 1980, nie mogło nie dojść do strajku. I to właśnie
w Jastrzębiu – mówi Grzegorz Stawski, jeden z liderów tamtych wydarzeń,
dziś w Komisji Historycznej, utworzonej w lutym tego roku przez Piotra Dudę, przewodniczącego śląsko-dąbrowskiej Solidarności. – Dlaczego? Bo miejsce,
w którym spotkali się ludzie z całej Polski, było specyficzne, powstał tu taki gorolski tygiel. Tadek Jedynak z Mazowsza, ja z Grudziądza, Sienkiewicz z Wilna…



Grzegorz Stawski_fot. arch.

Stawski, dziś po studiach socjologicznych, wspomina, że po przyjeździe
do pracy w jastrzębskiej KWK Manifest Lipcowy nie mógł się pogodzić z chamstwem, jakie wobec pracujących tam górników przejawiał wyższy dozór kopalniany.

– Dla mnie taki sposób traktowania ludzi był nie do przyjęcia, choć oczywiście nie wszyscy traktowali górników jak najgorszych roboli – wspomina Stawski, który potrafił wymusić na przełożonych szacunek dla własnej osoby. – Z czego się to brało? Myślę, że ówczesna filozofia zarządzania sprowadzała się do dyrektywy: trzymać krótko za mordę, a jej konkretne przejawy zależały już od osobistej kultury przełożonego
lub jej braku.

To była prawie niewolnicza katorga. Wystarczyło więcej niż sześć dni chorobowego, żeby stracić 14 pensję i kartę górnika. A jeśli ktoś opuścił tzw. planową niedzielę tracił jeszcze dodatkowo trzynastkę. Owszem, zarabiało się niezłe pieniądze,
za które na Śląsku, w przeciwieństwie do reszty kraju, można było coś ciekawego kupić. Ale za jaką cenę? Jak komuś trafiła się wolna Wigilia, to sylwestra musiał już przepracować w kopalni. Grzegorz Stawski wspomina, że w 1978 miał raptem trzy wolne od pracy dni.

28 sierpnia 1980 miał nocną zmianę. Od dwóch lat pracował już w dozorze, więc założył świeżo wyczyszczony biały uniform, biały czyściutki kask i poszedł dyżurować przy zjeździe. Gdy po kwadransie nikt się tam nie pojawił, Stawski poszedł do wiecujących ludzi. Zależało im tylko na jednej rzeczy: żeby ogłoszono w mediach,
że oni, górnicy z „Manifestu Lipcowego” popierają strajkujących stoczniowców
z Wybrzeża. Wysłali do dyrekcji jeden wyłoniony ad hoc komitet, gdy ten
nie wrócił – następny.

Zamiast wysłanników zjawił się jednak sam dyrektor Duda i najgorszymi słowy, jak tam było w zwyczaju, usiłował zmusić ludzi do zjazdu. I wtedy sala mu odpowiedziała… Uczestnicy strajku w Manifeście do dziś uważają, że protest,
jaki się wtedy zaczął, został sprowokowany grubiaństwem dyrektora.

Dozór jest z nami

Potem sprawy potoczyły się szybko. Podczas odprawy na sztygarowni Stawski postawił się dyrektorowi i wraz z dwoma innymi kolegami z dozoru przyłączył się
do strajkujących. – Idzie dozór, dozór jest z nami – zawołał tymczasowy przywódca strajkujących Stefan Pałka. I tak to się zaczęło: tworzenie komitetu strajkowego, pisanie postulatów. Stawski wspomina, że szedł do górników w swoim czyściutkim, białym ubraniu z pewną obawą…

Rozmowy z komisją resortowo-partyjną, której przewodził minister górnictwa Lejczak, nie przyniosły rezultatów. Przedstawiciele władz nie chcieli przystać na żądania strajkujących, którzy domagali się informacji w mediach o ich poparciu dla strajkujących stoczniowców oraz pięciodniowego tygodnia pracy.

Następnego dnia rano dołączył do strajkujących Tadeusz Jedynak, pojawili się też przedstawiciele KWK Borynia oraz innych zakładów pracy. Doszło do zawiązania MKS, czyli struktury ponadzakładowej. Jedynak i Pałka pełnili w niej funkcje wiceprzewodniczących, a przewodniczącym, trochę przez przypadek, został Jarosław Sienkiewicz, zastępca dyrektora ds. inwestycji w Boryni.

– Pojawił się wysoki, postawny mężczyzna, z wyższym wykształceniem, więc
od razu zaproponowałem mu kierowanie MKS-em – tłumaczy swą decyzję Jedynak.

Czy wicepremier sypia z żoną

Górnikom zależało, żeby stoczniowcy dowiedzieli się, że Śląsk solidaryzuje się
z ich protestem. Trudno się dziwić, że podobne żądania pojawiły się właściwie we wszystkich ośrodkach strajkowych Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Napisy
z węglarek zapadły przecież ludziom w pamięć. Jedna z delegacji wysłanych przez MKS urzędujący w Manifeście dotarła ostatecznie na Wybrzeże w dniu podpisania gdańskich porozumień. Natomiast Jedynakowi udało się wreszcie kolejową linią telefoniczną połączyć z nastawnią w Stoczni Gdańskiej i przekazać wiadomość o strajkach na Śląsku.



Górnicy podczas strajku w KWK Manifest Lipcowy (obecnie Zofiówka) przed rozmowami ze stroną rządową_fot. J. Żak

Prawdziwe negocjacje zaczęły się dopiero wtedy, gdy do Jastrzębia przyjechała komisja rządowa z wicepremierem Aleksandrem Kopciem oraz sekretarzem KC PZPR Andrzejem Żabińskim. Wicepremier Kopeć, który pojawił się na Śląsku zaraz po podpisaniu porozumień w Szczecinie, zrobił na negocjatorach z jastrzębskiego MKS-u wrażenie osoby, której naprawdę zależy na osiągnięciu porozumienia.

Podczas sporu o czterobrygadowy system pracy, jedna z kilkuset osób obecnych w cechowni, gdzie odbywały się negocjacje, zresztą kobieta, zapytała najpierw wicepremiera, czy sypia z żoną. A potem wyjaśniła zaskoczonemu audytorium, że ona, pracując na trzy zmiany, z mężem-górnikiem zatrudnionym właśnie w systemie czterobrygadowym, ma szansę wspólnie spędzić noc tylko raz na 5-6 tygodni. I ten argument najwyraźniej do wicepremiera przemówił.

– Potem była sprawa wolnych sobót i niedziel. Tamci chcieli przyznać górnikom jedynie 12 gierkowskich sobót, więc myślałem, że nie ma szans na pomyślne załatwienie tej spraw– opowiada Stawski. – Wtedy nagle Kopeć wstał i oznajmił,
że się zgadza. A Żabińskiemu, który zerwał się z miejsca, aby zaprotestować, powiedział: biorę za to odpowiedzialność. Siadaj!

Dokument kończący strajk w KWK Manifest Lipcowy został podpisany przez strony porozumienia 3 września 1980, o 5.45 rano. Ostatnich szlifów i przecinków, żeby pozostały tam, gdzie to zostało ustalone w twardych, ale rzeczowych rozmowach, pilnował właśnie Stawski, jeden z sygnatariuszy porozumienia
ze strony MKS.

– Jeszcze do południa odbijaliśmy ten tekst dla wszystkich chętnych,
a potem w domu padłem i spałem prawie przez dwie doby – wspomina
w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność”.

Z happy endem

– Porozumienie jastrzębskie, starannie napisane, w znacznej mierze podejmuje wątki czysto pracownicze i socjalne, akcentując także starania o godność ludzi pracy – ocenia Tadeusz Jedynak. – W tym społecznym wymiarze idzie chyba najdalej,
ale najważniejsze jest to, że zawarte w nim ustalenia, w tym również pakiet uzgodnień z Gdańska, obejmują wszystkie zakłady pracy w całym kraju, także te, które w ogóle
nie strajkowały.

11 września 1980, po rozmowach prowadzonych z komisją rządową,
której przewodniczył minister hutnictwa Franciszek Kaim, na terenie Huty Katowice podpisano ważny dokument, dopełniający trzy zawarte wcześniej w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu porozumienia społeczne z roku 1980. Treść tych uzgodnień, zawartych w Dąbrowie Górniczej, lecz nieco myląco (od nazwy Huty) nazwanych porozumieniem katowickim, stanowią gwarancje rządowe w sprawie tworzenia struktur niezależnej organizacji związkowej. Natomiast Komitet Założycielski NSZZ „S”,
z siedzibą w Hucie Katowice, oraz kolejna Komisja Rządowa, znowu z wicepremierem Kopciem na czele, 23 października 1980 podpisały jeszcze jedno porozumienie,
w którym ustalono terminy oraz tryb realizacji postulatów pracowniczych i powołano
tzw. Komisję Mieszaną, dla nadzorowania realizacji spraw nierozwiązanych.

– Śląsk stanął późno, ale zrobił to solidnie, po swojemu. Choć sprawę rozpoczęli jednak gorole. Ale sądzę, że bez tego górniczego wsparcia z południa kraju strajki
na Wybrzeżu mogłyby się inaczej skończyć. Bez happy endu – mówi Jedynak.




„Tygodnik Solidarność” – wydanie specjalne z okazji XXX-lecia Solidarności, datowane na 31 sierpnia 2010