strona główna arrow wywiady arrow Platforma straciła alibi

Rządzenie w sytuacji kryzysu gospodarczego to coś więcej
niż obsadzanie ważnych instytucji państwa swoimi nominatami
– z JADWIGĄ STANISZKIS, socjologiem i analitykiem instytucji,
rozmawia Waldemar Żyszkiewicz

Platforma straciła alibi

profesor Jadwiga Staniszkis_fot_Marcin Żegliński

– Po drugiej turze wyborów prezydenckich ani zwycięzca nie okazywał przesadnej radości, ani pokonany nie przejawiał głębokiego smutku. Normalniejemy? Czy wręcz przeciwnie?


– Ważne, żeby umieć dostrzec pozytywy w każdej sytuacji, żeby potrafić docenić to, co się udało osiągnąć. Sam Kaczyński trafnie to skomentował, przypominając znane słowa marszałka Piłsudskiego.


– Został pokonany, ale nie uległ?


– Tak, mimo porażki, Jarosław Kaczyński naprawdę ma powody do zadowolenia. W krótkim czasie zanotował duży przyrost poparcia, rzędu 20-25 punktów procentowych, podczas gdy jego kontrkandydat zasadniczo nie poszerzył swego stanu posiadania. Taki wzrost liczby zwolenników oznacza, że przywódca Prawa
i Sprawiedliwości zdołał pozyskać całkiem nowe środowiska.


– Jednak siedmiu z dziesięciu wyborców Napieralskiego oddało swój głos na Komorowskiego.


– W niezłej, choć krótkiej kampanii Kaczyńskiego kokietowanie lewicy było błędem, który zresztą publicznie skrytykowałam. Mam raczej na myśli modernizację partii, jaka się dokonała przy tej okazji. A także rodzaj spontanicznego ruchu sympatyków i wolontariuszy, tych wszystkich ludzi, często młodych, ale nie tylko, którzy całkowicie bezinteresownie, nie spodziewając się żadnych korzyści osobistych, chcieli po prostu dołożyć swoją własną cegiełkę...


– Cegiełkę do muru, który podobno dzieli Polaków?


– Wręcz przeciwnie, myślę o nakreślonej przez Jarosława Kaczyńskiego koncepcji rozwoju, według której współistnienie ideałów sprawiedliwości i solidarności społecznej z wolnością oraz swobodą gospodarczą jest możliwe wyłącznie przy dużej aktywności państwa, ale nie państwa dyrektywnego, lecz takiego, które zdecydowanie wspiera rynek.


– Czyli solidarność w parze z wolnością?


– Właśnie tak, bez przeciwstawiania ich sobie, jak nieraz czynił to
Lech Kaczyński.


– Twardy elektorat Prawa i Sprawiedliwości może uznać,
że to sprzeniewierzenie się myśli brata…


– Sprzeniewierzenie? Raczej przekroczenie dotychczasowej formuły, dzięki próbie nowego podejścia do problemu, które jak każda nowość wymusza ruch myśli, zwiększa dynamikę debaty. I zwykle się to ludziom podobało, powodując dostrzegalny wzrost notowań.


– Jednak Bronisław Komorowski przekonał do siebie większą liczbę głosujących i wybory wygrał…


– …stawiając swoich kolegów z rządu w trudnej sytuacji. Przez najbliższy rok nie będzie żadnego alibi, więc Platforma Obywatelska musi dowieść, że jest przygotowana do rządzenia.


– A nie jest? Seria szybkich posunięć Komorowskiego jeszcze
jako p.o. prezydenta każe przypuszczać, że premier Tusk będzie wiedział,
jak zagospodarować zdobyty monopol władzy.


– Rządzenie w sytuacji kryzysu gospodarczego to coś więcej niż obsadzanie ważnych instytucji państwa swoimi nominatami. W Platformie Obywatelskiej mocno teraz konkurują ze sobą dwie różne koncepcje formowania kapitału. Jan Krzysztof Bielecki proponuje coś w rodzaju kapitalizmu państwowego: jeżeli już prywatyzacje,
to przez kapitał krajowy, nie przez Otwarte Fundusze Emerytalne, bo taki sposób wyzbywania się własności może być niebezpieczny.


– Dlaczego?


– Bo wprawdzie OFE stabilizują giełdę, ale ogromnie, o czym Jarosław Kaczyński mówił podczas tej kampanii, mogą destabilizować finanse publiczne. Zdaniem Bieleckiego, sposobem zabezpieczenia się wobec zagrożeń wynikających z modelu liberalnego, za którym opowiada się minister Rostowski, z Balcerowiczem w tle, mógłby być właśnie ten kapitalizm państwowy. Można chyba sądzić, że intensywna obecność Rostowskiego przy kandydacie Komorowskim wynikała z chęci zdobycia poparcia przyszłego prezydenta dla swojej wizji.


– Bronisław Komorowski zna się na finansach państwa?


– Z jego wypowiedzi podczas kampanii prezydenckiej wynikało raczej coś przeciwnego, ale walka o kształt reform jest w kierownictwie Platformy faktem. Narasta świadomość, że dalsze brnięcie w prywatyzację wyłącznie przez OFE poważnie zwiększa ryzyko. Nasz 3-procentowy wzrost gospodarczy już tak nie imponuje,
tym bardziej że uzyskujemy go na niższym poziomie technologicznym, przy większym bezrobociu w grupach wyżej kwalifikowanych oraz szybko rosnącym (o 6 proc.
od zeszłego roku) bezrobociu młodzieży.


– Czy prezydent Komorowski wesprze swoich kolegów?


– Premiera Tuska, który chętnie zajmuje miejsce w drugiej linii, za Bonim, Millerem czy właśnie Bieleckim, skuteczniej mobilizowałby do działania Jarosław Kaczyński. Prezydentura Komorowskiego, szczególnie przy wyzwaniach, jakie stoją dziś przed rządzącymi, raczej nam nie pomoże. Myślę, że już za rok, podczas wyborów parlamentarnych, część wyborców Komorowskiego będzie już o tym przekonana.


– Dlaczego, mimo znanych wcześniej zastrzeżeń wobec kandydatury dotychczasowego marszałka sejmu, co druga z głosujących osób poparła właśnie jego?


– Bo te zastrzeżenia, znane wszystkim, którzy zawodowo zajmują się obserwacją sceny politycznej, nie przebiły się do głównych mediów, nie stały się również motywem kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego. Skąd więc ludzie,
zajęci przede wszystkim codzienną walką o przetrwanie, mieli o tym wiedzieć? Dziś dominuje znużenie polityką oraz myślenie w kategoriach strategii indywidualnych, rodzinnych. Ludzie zbyt wiele od władzy nie oczekują. Pewnie nawet wolą jej dryfowanie niż nadaktywność, bo nie wierzą w kompetencje i uczciwość polityków. Przekonanie o korupcji wśród członków klasy politycznej deklaruje teraz 60 proc. badanych. Gdy kończyły się rządy PiS uważało tak tylko 30 proc. Polaków.


– Może więc z tą dżentelmenerią w kampanii wyborczej to była przesada?


– Kampania, ze zrozumiałych względów, była krótka, bardzo wyciszona.
Jarosław Kaczyński chciał uniknąć brutalnej rozgrywki. Była też umowa, żeby nie wykorzystywać w jej trakcie smoleńskiej tragedii...


– … chyba niedotrzymana przez otoczenie Komorowskiego.


– Zastopowanie prac komisji w kompromitującej dla Platformy aferze hazardowej, choć interesowne, niby się w tym mieściło, ale wizyta Komorowskiego
u męża Barbary Blidy była już z pewnością grubym naruszeniem zasady, żeby nie grać trumnami. Jarosław Kaczyński nie dał się jednak sprowokować.


– Ale zapowiedział też, że z prawdy o przyczynach smoleńskiej tragedii nie zrezygnuje.


– Jest o czym mówić, bo np. komisja techniczna, która ma wyjaśnić przyczyny certyfikuje również zakłady w Samarze, gdzie prezydencki tupolew był remontowany. Polscy śledczy wciąż nie mają kompletu materiałów, dane często są całkiem niewiarygodne. Natomiast przekazanie śledztwa Rosjanom, uznanie rejsu samolotu wojskowego za lot cywilny, łamanie procedur technicznych, lekceważenie bezpieczeństwa prezydenta – to błędy, które obciążają i ministrów Tuska,
i samego premiera.


– Jeden z amerykańskich kongresmanów wnioskuje o powołanie międzynarodowej komisji…


– … a Hilary Clinton swoją wizytę w Krakowie zaczęła od złożenia kwiatów
pod Krzyżem katyńskim u stóp Wawelu. Amerykanie mają przecież zdjęcia satelitarne
z miejsca katastrofy i zapewne śledzą proces jej wyjaśniania bardzo uważnie. Trochę się dziwię, że ani Unia, ani NATO nie zaproponowały nam udziału swoich specjalistów
w prowadzonym śledztwie. Choćby dlatego, że sprawa dotyczy ludzi kierujących państwem członkowskim i nie ma precedensu w historii.


– Pojawiają się głosy, że prezes Prawa i Sprawiedliwości nie chciał wygrać tych wyborów.


– Brak w tych opiniach prawdy psychologicznej. Gra się przecież po to,
żeby zwyciężyć. Ale niewielka przegrana z kandydatem Platformy, a także styl,
w jakim do tego doszło, to dla Prawa i Sprawiedliwości znakomita pozycja wyjściowa przed wyborami parlamentarnymi.


– Monopol władzy PO już nam nie straszny?


– To wciąż niewiadoma. Przez rok może się bardzo dużo zdarzyć.


"Moja Rodzina. Chrześcijański Magazyn Społeczny", lipiec 2010


czytaj także: „Salto Tuska”