16 maja 2010
Dom modlitwy czy islamski triumfalizm
Nikt nie kwestionuje prawa wyznawców Allaha do sprawowania swych świętych obrzędów na terenie Rzeczypospolitej. Ale niejasności w sprawie budowy meczetu na Ochocie namnożyło się wystarczająco dużo, aby dokładniej przyjrzeć się sprawie.
Dawniej zakres praw jednostki był mocno uwarunkowany. Zależał od przynależności stanowej, urody, szczęścia, bogactwa, od wielu mniej czy bardziej sprzyjających okoliczności. Nawet od liczby i siły konkurentów aspirujących do podobnej władzy, prestiżu, tych samych kobiet albo dóbr materialnych.
Znakiem tamtych czasów były mocne tożsamości, wsparte na przekonaniu, że do pożądanego celu należy dążyć, stanu posiadania bronić, a obcej agresji, o ile to możliwe, nie ulegać. Rycerski etos wiązał się z gotowością do podjęcia walki o swoje, ale również z poczuciem, że naturalne prawa gospodarza mają pierwszeństwo przed prawami gościa; że przyjeżdża się do zwyczaju, a nie ze zwyczajem. Inna postawa przybysza, jego nadmierna asertywność, jeśli użyć współczesnej lewicowej terminologii, byłaby uważana za formę agresji, więc spotkałaby się z należytą odprawą.
Dziś o mocne tożsamości w Europie raczej trudno. Oczywiście, poza wyznawcami islamu. Za to katalog uprawnień, aktualizowanych przez najrozmaitsze gremia przedstawicielskie, puchnie z tygodnia na tydzień. Poszerzanie zakresu tzw. praw człowieka przez aktywistów, biurokratów i sędziów (w tej kolejności) nie tylko kwestionuje zasadę mocnych tożsamości, ale wręcz odbiera jednostkom i społecznościom prawo do działań podyktowanych całkiem racjonalnymi względami bezpieczeństwa czy choćby uprzedzającej możliwe zagrożenia przezorności.
Dlaczego? Bo ideałem współczesności stała się wątła tożsamość, niechętna prawu do samoobrony, nieskora do dbałości o swój stan posiadania. Wyzuta nawet z roli gospodarza we własnym domu, dzielnicy, mieście, regionie, kraju. W myśl nowej ideologii, przyodzianej w szaty tolerancji i poszanowania uprawnień jednostki, przybyszowi wolno więcej niż rdzennym mieszkańcom. Trzeba się z nim obchodzić delikatnie i z empatią, by przypadkiem nie urazić subtelnej wrażliwości (religijnej, światopoglądowej, ideowej etc.) z powodu szoku kulturowego bardziej narażonej na stres… Pogląd, że takie stawianie sprawy jest formą jawnej dyskryminacji gospodarzy, jakoś nie może się do mediów przebić.
Dobrym przykładem różnego traktowania gości i tubylców może być program „Warto rozmawiać”, poświęcony konfliktowi wokół budowy meczetu na Ochocie. Janek Pospieszalski, któremu trudno odmówić telewizyjnego obycia, miał zauważalny problem, który ujmę możliwie najprościej: w rozmowie z Polakami był po prostu rzeczowy, ale wokół swych muzułmańskich gości stąpał na paluszkach. Pospieszalskiemu trzeba jednak oddać sprawiedliwość: chyba nigdy dotąd mgła niedopowiedzeń i dwuznaczności wokół centrum kultury islamskiej, które na oczach mieszkańców Ochoty stopniowo przeradza się w meczet, nie została tak szczegółowo przedstawiona szerszej publiczności.
Znaczące kulturowo wejście w społeczną tkankę miasta przez cztery lata było przed mieszkańcami Warszawy ukrywane. W wystąpieniu o zgodę na inwestycję pominięto zupełnie jej religijne przeznaczenie. Fundatorem meczetu o wyrafinowanie nowoczesnej, ale nieco bombastycznej architekturze jest tajemniczy Saudyjczyk. Wielkim obiektem ma zarządzać licząca zaledwie około dwustu osób Liga Muzułmańska w Polsce, podczas gdy Muzułmański Związek Religijny w RP, działający od 1925 roku i grupujący głównie zasymilowanych polskich Tatarów, bezskutecznie starał się o zwrot własnej działki wykupionej jeszcze przed wojną…
Niech to zostanie wyraźnie powiedziane: nikt nie kwestionuje prawa wyznawców Allaha do sprawowania swych świętych obrzędów na terenie Rzeczypospolitej. Ale też niejasności w sprawie meczetu na Ochocie namnożyło się wystarczająco dużo, by przyjrzeć się sprawie z całą należną jej uwagą. Doświadczenie państw zachodnich podpowiada, że szkoły koraniczne prowadzone przez radykalnych duchownych stają się ośrodkiem islamskiego fundamentalizmu. Jak dotąd, większą przezorność od władz okazali w tej sprawie obywatele.
Postscriptum: komentarz do sporu o wznoszony na Ochocie monumentalny ośrodek muzułmański skończyłem pisać 9 kwietnia późnym wieczorem, ale nie zdążyłem go już umieścić w witrynie. Następnego dnia z powszechnie zrozumiałych względów odłożyłem ten zamiar na później…
Dziś, gdy kampania wyborcza jest w toku, powrót do spornych problemów wydaje się nie tylko możliwy, ale wręcz niezbędny. Sprawa meczetu na Ochocie, jako szczególna konkretyzacja pułapek multikulturowości, może stać się testem dla kandydatów do Pałacu Prezydenckiego. Nie tylko zresztą jako sprawdzian praktycznej dbałości (lub jej braku) o lekceważone dotąd bezpieczeństwo państwa, lecz także jako probierz ich postawy wobec zapoznanego dziś prawa obywateli do decydowania o swym najbliższym otoczeniu.
I jeszcze jedno: zarzut nadmiernych rewerencji wobec muzułmańskich gości programu, który postawiłem wtedy Jankowi Pospieszalskiemu, demaskuje przy okazji absurdalność oskarżeń, jakimi obrzucono go po telewizyjnej emisji filmu Ewy Stankiewicz „Solidarni 2010”.
|