Spotkanie Solidarności przemysłu stoczniowego ze stroną rządową
– wymuszone przez manifestację w grudniu 2009 – ze związkowego punktu widzenia miało dwa oblicza. Tak różne, jak sytuacja po upadku Stoczni Szczecińskiej Nowej SA różni się od sytuacji po upadku stoczni w Gdyni.

I po stoczniach

Pierwszą część spotkania, w którym wzięli udział przedstawiciele strony rządowej, strony związkowej reprezentowanej przez Solidarność oraz władz lokalnych, poświęcono omówieniu tzw. Programu dla Szczecina. Uczestnicy rozmów, w tym minister Michał Boni oraz poseł Longin Komołowski, zgodzili się, że dla zwiększenia potencjału rozwojowego miasta oraz regionu zachodniopomorskiego w latach
2012–2020 trzeba skonstruować, a następnie wdrożyć specjalne narzędzia ekonomiczno-prawne.

Ustalono, że należy jak najszybciej doprowadzić do włączenia wskazanych terenów do mieleckiej specjalnej strefy ekonomicznej (SSE) pod patronatem Agencji Rozwoju Przemysłu, z czym wiąże się potrzeba uzbrojenia ich części oraz przyśpieszenia niektórych inwestycji komunikacyjnych (węzeł Tczewska). Wcześniejszą wersję szczecińskiej SSE postawiono też rozszerzyć o tereny postoczniowe. Mieczysław Jurek, przewodniczący zachodniopomorskiej Solidarności, pozytywnie ocenił zarówno decyzję o utworzeniu poszerzonej wersji strefy w Szczecinie, jak i powołanie specjalnego zespołu, który wybierze najkorzystniejszy wariant realizacji tego projektu oraz zdynamizuje dość ślamazarne dotąd przygotowania.

– Mówimy już o strefie od pół roku, a władze Szczecina dopiero w piątek
złożyły stosowną dokumentację – przypomina przewodniczący Jurek, który uczestniczył w warszawskiej naradzie. – Korzystne wydaje się to, że nasza strefa szczecińska, docelowo oczywiście samodzielna, będzie najpierw częścią mieleckiej pozostającej
w dyspozycji Agencji Rozwoju Przemysłu. Z drugiej strony, trzeba też uwzględnić uwarunkowania wynikłe z naszego członkostwa w UE, więc zespół ma przed sobą sporo pracy analityczno-prawnej.

Zadanie jest oczywiste, co nie znaczy wcale, że proste. Idzie o to, by na majątku postoczniowym jak najszybciej uruchomić jakiś podmiot produkcyjny, czyli stworzyć nowe miejsca pracy. Byłoby najlepiej, gdyby choć do pewnego stopnia udało się wykorzystać istniejący tam technologiczny potencjał stoczniowy. Pytanie jednak, czy to jest dziś możliwe.

Zobowiązanie inwestorów od zatrudniania określonego parytetu bezrobotnych, wdrożenie regionalnej umowy społecznej, zawierającej katalog działań wspierających ludzi bez pracy w kryzysie czy przeciwdziałanie tworzeniu się obszarów biedy
w zamieszkanych przez stoczniowców osiedlach to – zdaniem Mieczysława Jurka – narzędzia, których stosowanie pozwoliłoby złagodzić drastyczne skutki bezrobocia,
w regionie Pomorza Zachodniego rosnącego co miesiąc aż o 20 proc.

– Projekt umowy społecznej uwzględniającej najważniejsze problemy przedłożyliśmy już jesienią, ale do dziś nie mamy w tej sprawie żadnej odpowiedzi
od wojewody – mówi przewodniczący Jurek. – Walka o polityczne przywództwo
w regionie, mimo że wszystkie istotne urzędy sprawują u nas osoby związane
z Platformą Obywatelską, wyznacza pewnie inne priorytety. Na szczęście,
minister Boni obiecał nam interwencję w tej sprawie.

– O problemach Gdyni rozmawialiśmy po południu – mówi „Tygodnikowi Solidarność” Krzysztof Dośla, przewodniczący ZR Gdańskiego „S”, który wywiózł
z Warszawy zupełnie inne wrażenia. – Nie spodziewałem się, że podczas narady
u ministra Boniego uda się znaleźć panaceum na sytuację w przemyśle stoczniowym, ale nie sądziłem, że rząd tak łatwo zrzuci z siebie wszelką odpowiedzialność.

Rok bieżący, nawet zakładając, że kryzys będzie stopniowo wygasał,
w najlepszym przypadku przyniesie nowe zamówienia na statki, co oznacza,
że ich realizacja zacznie się dopiero w latach 2011-2012. Stocznie remontowe
są w nieco lepszej sytuacji, bo tam czas od zawarcia kontraktu do jego realizacji
bywa znacznie krótszy.

– W zeszłym roku zamówień prawie nie było, więc jak mają przetrwać co najmniej przez najbliższy rok stocznie, które wciąż jeszcze budują statki? Jak utrzymać przez ten rok fachowców, którzy potrafią statki budować, a dla których nie ma dziś pracy? – pyta Krzysztof Dośla. – Minister Boni uważa, że jest to problem władz lokalnych i jeśli powiatowy urząd pracy w Gdyni przygotuje jakiś program dla bezrobotnych z kategorii 50 Plus, to rząd się wtedy przyjrzy propozycji.

Sytuacji w Gdyni nie można porównywać ze szczecińską, bo tam na etapie realizacji tzw. ustawy kompensacyjnej, nie pojawił się żaden poważny inwestor,
więc zdecydowana większość majątku po Stoczni Szczecińskiej Nowej SA nie została sprzedana. Natomiast w Gdyni większość terenów, które mogą służyć produkcji stoczniowej znalazła swoich nabywców.

– Ale zanim np. Stocznia Nauta fizycznie przeniesie swą obecną produkcję
na nowe miejsce, zanim będzie ewentualnie mogła zaoferować zatrudnienie byłym pracownikom stoczni Gdynia, musi upłynąć co najmniej rok – ocenia przewodniczący gdańskiej Solidarności. – Rząd, który likwidował obie stocznie, teraz całą odpowiedzialność za sytuację zręcznie przerzucił na władze lokalne. Zostajemy sami
z kłopotem, więc powodów do optymizmu raczej brak. I nie sądzę, by następne spotkanie z ministrem Bonim, wyznaczone na 24 lutego, mogło zasadniczo zmienić moją opinię w tej sprawie.

„Tygodnik Solidarność” nr 5, z 29 stycznia 2010