„Ważność Opus Dei w łonie Kościoła i jego oddźwięk społeczny dopiero dadzą znać o sobie. Czas pokaże, jakie są jego prawdziwe rozmiary”.

Droga Opus Dei

Tak znamienne słowa osoby, nie zaangażowanej bezpośrednio w tę organizację, ale znającej ją od wewnątrz, przytacza Vittorio Messori w swojej książce „Śledztwo
w sprawie Opus Dei” (Warszawa 1998), która stanowi solidne źródło wiedzy
o przedsięwzięciu apostolskim zapoczątkowanym przez pewnego hiszpańskiego księdza w 1928 roku. Jego założyciel, mocno trzymając się Tradycji i papieskiego Magisterium, zaproponował nową w Kościele katolickim formę działalności duszpasterskiej. Została ona – inaczej niż dzieje się to w przypadku struktur terytorialnych: diecezji, dekanatów i parafii – oparta na zasadzie jurysdykcji personalnej. Klasycznym przykładem personalnych (a nie terytorialnych) struktur w Kościele są np. ordynariaty polowe.

Zainicjowany przez ks. Escrivę swoisty „ruch społeczny”, który nie mieścił się
w dotychczasowej strukturze Kościoła, ostateczną formę prawną tzw. prałatury personalnej uzyskał w 1982, w siedem lat po śmierci el Padre, założyciela Opus Dei. Stało się to możliwe dopiero w początkach pontyfikatu Jana Pawła II, gdy wszedł w życie nowy, posoborowy Kodeks Prawa Kanonicznego. A więc organizację, tak chętnie oskarżaną dziś o tendencje zachowawcze i antysoborowe, zaczął budować człowiek, którego całkiem zasadnie można nazwać prekursorem rozwiązań, przyjętych później przez ojców II Soboru Watykańskiego.

Zresztą działalność ks. Escrivy budziła zdumienie nie tylko z powodu zewnętrznej odmienności formy jego posługi duszpasterskiej. Zgorszenie i protesty wiernych,
a niekiedy i księży diecezjalnych, wywoływała koncepcja „powszechnego powołania
do osobistej świętości”, rozciągnięta na katolików świeckich. Nam, oswojonym
z wyśpiewywaną przez dzieci z „Arki Noego” konstatacją, że przecież każdy „może świętym być”, że – co więcej – każdy powinien się o to starać, niełatwo przyjdzie uwierzyć, że do połowy minionego stulecia duszpasterska dyrektywa tego rodzaju stanowiła w Kościele wręcz rewolucyjną nowinkę.

Łaska Boża i dobry humor

Josemaría Escrivá de Balaguer y Albás urodził się 9 stycznia 1902 w aragońskiej miejscowości Barbastro, jako jedno z sześciorga dzieci właściciela sklepu z tkaninami oraz fabryczki czekolady. W wieku dwóch lat, gdy lekarze nie dawali mu szans na wyjście z poważnej choroby, pobożni rodzice złożyli obietnicę, że gdy tylko dziecko odzyska zdrowie, zaniosą je przed oblicze Madonny do starej kaplicy w Torreciudad.
I tak się stało. Teraz we wzniesionym tam z inicjatywy prałata Escrivy wielkim sanktuarium znajduje się 60 konfesjonałów, przed którymi nieraz ustawiają się kolejki penitentów. Zamiary architekta, który zaplanował ich pierwotnie tylko osiem, skorygował oczywiście el Padre, który zresztą w maju 1975 – na miesiąc przed śmiercią – jako pierwszy wyspowiadał się w nowo otwartej świątyni.

Don Escrivá, który od początku przywiązywał najwyższą wagę do sprawy formacji doktrynalnej, ascetycznej i apostolskiej, jest autorem głośnych prac z zakresu duchowości. W anonimowej nocie do polskiego zbiorczego wydania „Drogi”, „Bruzdy”
i „Kuźni” (Katowice–Ząbki 2000) czytamy: „2 października 1928 roku (...) bł. Josemaría Escrivá (za sprawą „widzenia”, jakiego doświadczył podczas rekolekcji w madryckim domu Księży Misjonarzy – wż ) założył Opus Dei. Kierowany łaską Bożą, 14 lutego 1930 roku pojął, że Opus Dei powinno objąć swym apostolstwem kobiety. W ten sposób otworzyła się w Kościele nowa droga dla mężczyzn i kobiet różnych stanów i zawodów. Polega ona na dążeniu do świętości i pełnienia apostolstwa poprzez uświęcanie codziennej pracy pośród świata, bez zmiany swego stanu”. Stamtąd też można się dowiedzieć, że Prałat Escrivá 14 lutego 1943 roku powołał do istnienia nieodłączne
od Opus Dei Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża, które ma wyświęcać
na księży świeckich członków Dzieła oraz umożliwić kapłanom diecezjalnym
uczestnictwo w duchowości i ascezie organizacji, przy zachowaniu podległości własnemu ordynariuszowi.

Istnieje żartobliwe powiedzenie, że 26-letni ksiądz Josemaría Escrivá w chwili, gdy odkrył cel swego kapłańskiego powołania miał do dyspozycji jedynie łaskę Bożą
oraz dobry humor. Tylko poprzez wytrwałą modlitwę, wzorowe pełnienie swych obowiązków, ascezę i dbałość o rozwój duchowy można zrobić właściwy użytek
z odkrycia, że wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi – głosił autor przełożonej na 34 języki
i wydanej w nakładzie 4 mln egzemplarzy „Drogi”.

Budowania zrębów Opus Dei nie ułatwiła mu ani wojna domowa, która częściowo zniweczyła wcześniejszą pracę, ani narastająca w latach 40. wśród tradycyjnych środowisk katolickich podejrzliwość wobec jego działalności. Nie brakło nawet zarzutów o ascetyczny ekstremizm. Aby uciąć takie absurdalne pogłoski,
krzyż z kaplicy w ośrodku w Barcelonie don Escrivá nakazał zastąpić mniejszym:
„Nie będą mogli mówić, że się przybijamy (dla celów pokutnych – wż) do krzyża,
bo krzyż za mały”.

Trzeba przyznać, że atmosfera wokół el Padre i stworzonej przez niego organizacji niejednokrotnie gęstniała. O ile najpierw można było to wiązać z brakiem szerszego zrozumienia dla celów i metod, a nawet – jak zapewnia przywołany wcześniej Messori – z pewną aurą elitarności i tajemniczości, którą potęgowała stosowana w Opus Dei dziwna nomenklatura („numerariusze”, „supernumerariusze”, „przyłączeni”,) o tyle w latach późniejszych, gdy hiszpański innowator uzyskał dla swych działań zrozumienie Watykanu i przeniósł siedzibę do rzymskiej Villa Tevere, oskarżenia płynęły przede wszystkim ze środowisk niechętnych Kościołowi. Wachlarz pomówień, często zamieszczanych w tzw. poważnych mediach, był zaskakująco szeroki.

Kto się boi Opus Dei?

Teraz nie zarzucano już twórcy Dzieła egzotycznego nowinkarstwa czy inspiracji Kabałą, ale najczęściej stworzonej przez niego organizacji przypisywano nadmierne zainteresowanie władzą. Duża fala oskarżeń – w tym o sekciarstwo (sic!), nadmierny aktywizm i „menedżeryzm”, manipulowanie finansami, korupcję, kontakty z mafią, nadużywanie wpływów w Watykanie czy „mieszanie się do polityki” – która przetoczyła się na łamach prasy nie tylko europejskiej, skłoniła Messoriego (tego od „Przekroczyć próg nadziei”!) do przeprowadzenia swoistego „Śledztwa w sprawie Opus Dei”.

Wbrew pogłoskom o elitarności członkiem Dzieła może zostać każdy człowiek, powyżej 18 roku życia, bez względu na stan, status materialny i wykonywany zawód.
Z możliwości bycia przyjętym do wspólnoty wykluczają tylko zajęcia niezgodne
z chrześcijańską moralnością. Górna granica wieku nie jest określona, przyjmowano
i osiemdziesięciolatków. Dla supernumerariusza (-szki) drogą do uświęcenia jest życie
w rodzinie. W ośrodkach, gdzie we wspólnocie mieszkają numerariusze albo numerarie (tj. ci członkowie Dzieła, którzy zachowują celibat i ślubują ubóstwo) obowiązuje decorum oraz nastrój domu rodzinnego. Nie ma tam żadnych klauzur, żadnych dietetycznych tabu czy żywieniowych obsesji, ani wreszcie nadmiaru dewocjonaliów. Są za to – co wielu pewnie zadziwi – popielniczki. Tam wolno palić!

Messori przypomina ponadto, że znany włoski filozof Benedetto Croce, prywatnie teść Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, pokpiwał kiedyś z teologii, twierdząc, że używane w jej twierdzeniach „słowa odnoszą się do rzeczy, o których nie wiadomo, czy istnieją”. Otóż, w Opus Dei nikt nie wątpi, że „te rzeczy istnieją”. Co więcej, zarówno profesura, jak i studenci z Papieskiego Uniwersytetu Świętego Krzyża
to ludzie bardziej od innych przekonani, że „teologia jest nauką i może być wykładana
w sposób naukowy”. Pisząc o tym niewielkim początkowo „dziele korporacyjnym” prałatury, które staraniem jej członków urosło do rangi poważnego ośrodka teologicznego, na miarę słynnych uniwersytetów: Laterańskiego czy Gregoriańskiego, Messori stawia mocną tezę, według której ośrodek ten „nabiera coraz większego znaczenia w kształtowaniu «klasy kierowniczej» Kościoła trzeciego tysiąclecia”.
Może więc przyczyn trwałej wrogości wobec Opus Dei należy upatrywać w głębokim przekonaniu jego członków o zgodności rozumu z wiarą. To przeświadczenie
w naturalny sposób stymuluje rozwój myśli naukowej. Don Escrivá uczył przecież wyraźnie: „Godzina nauki w życiu nowoczesnego apostoła jest godziną modlitwy” (Droga, 335).

Komputery i Nowenna do Ducha Świętego

Podczas odwiedzin w pewnym rzymskim ośrodku akademickim dla kobiet, Messori skonstatował, że wszystkie niewiasty należące do prałatury, zarówno mężatki (czyli supernumerarie), jak i panny (numerarie i przyłączone) były bardzo zadbane
i w niczym nie przypominały „zakonnic w cywilu”, przeciwnie – wyglądały całkiem zwyczajnie. „Gdy jednak przy siadaniu – opowiada z właściwą sobie dokładnością – spódnica którejś z pań odsłoniła jej kolana, można było na nich dostrzec stwardniałą skórę, charakterystyczną dla osób, które wiele czasu spędzają, modląc się na klęczkach”. Zdaniem Messoriego, istnieje coś, co można by nazwać stylem Opus Dei. Jego księża zawsze noszą sutanny lub czarne ubrania z koloratką, natomiast duchowni zakonni – właściwe dla swego zgromadzenia habity. Z kolei świeccy są zwykle nieźle wykształceni, odznaczają się dobrymi manierami i noszą świetnie skrojone ubrania. Według żartobliwej formuły to „mistycy, ale z dobrze dobranymi krawatami”.
Wydaje się, że były szef Radia Plus i Telewizji Familijnej Waldemar Gasper, były poseł AWS Jan Maria Jackowski, Jarosław Sellin z KRRiT czy poseł PiS Kazimierz Michał Ujazdowski – którzy nie kryją swoich związków z Opus Dei – w znacznej mierze tej charakterystyce odpowiadają.

Styl Opus Dei wyraża się też w przekonaniu, że istnieje harmonia między wyznawaną w pełni wiarą chrześcijańską a kulturą wysoką, oraz że „nie można odzierać z piękna miejsc kultu Bożego, a umieszczanie w widocznym miejscu plastiku, aluminium i betonu jest dopuszczalne w przypadku hali produkcyjnej, ale nie świątyni”. Mówiąc inaczej, znaczy to, że nowoczesny profesjonalizm i tradycyjna pobożność wcale się
nie wykluczają.

Od września 1975 na czele Dzieła stanął długoletni współpracownik założyciela –ks. Álvaro del Portillo, z zawodu inżynier, a później absolwent filozofii i prawa kanonicznego. W 1982, dzięki nowemu Kodeksowi Prawa Kanonicznego, organizacja działająca dotąd na prawach tzw. instytutu świeckiego, stała się pierwszą w historii Kościoła Prałaturą Personalną Świętego Krzyża i Opus Dei. W 1991 prałat Portillo otrzymał z rąk Jana Pawła II sakrę biskupią. Od jego śmierci w marcu 1994 pracami prałatury kieruje wybrany przez Kongres Generalny Dzieła i zatwierdzony przez Stolicę Apostolską bp Javier Echevarría. Natomiast przed miesiącem (20 grudnia 2001) Ojciec Święty podpisał dekret o uznaniu cudu za wstawiennictwem bł. Josemaríi Escrivy.
Tym samym proces kanonizacyjny wszedł w fazę końcową. Być może el Padre,
którego beatyfikacja w maju 1992 zgromadziła na placu św. Piotra 300 tys. wiernych, zostanie wpisany w poczet świętych jeszcze w tym roku.

Opus Dei liczy dziś ponad 84 tys. członków i działa na całym świecie. Obok 1,8 tys. księży, należy do prałatury po ok. 41 tys. mężczyzn i kobiet, z czego 20 proc. to numerariusze i numerariuszki. Jednym z nich jest Joaquin Navarro-Vals, rzecznik Stolicy Apostolskiej. Do Polski, za sprawą urodzonego w Argentynie ks. Stefana Moszoro-Dąbrowskiego, Opus Dei trafiło przed 12 laty. Obecnie Dzieło liczy dwustu członków
i sześciuset stowarzyszonych współpracowników. Wydaje się, że ten rodzaj formacji duchowej mógłby być nam pomocny, gdyż – skłonni w potrzebie do heroicznych wyczynów – nie najlepiej radzimy sobie ze zwykłą codziennością.

„Tygodnik Solidarność” nr 4, ze stycznia 2002