strona główna arrow kultura arrow Trzynaście mgnień Sierpnia

Solidarność jakoś nie zdołała zainspirować naszych filmowców.
Może była zanadto polska i katolicka? Może zbyt antykomunistyczna?

Trzynaście mgnień Sierpnia

Koncept, aby epopeję Solidarności przedstawić w kilkunastu przypadkowych obrazach filmowej składanki, od razu wydawał się chybiony. Fakt, że resort kultury poparł przedsięwzięcie dotacją finansową, można wytłumaczyć tylko tym, że minister Dąbrowski bardziej kocha artystów (zwłaszcza tych o głośnych nazwiskach)
niż wielką sztukę.

Zainicjowany latem 1980 ruch społeczny milionom Polaków niósł nadzieję
na odzyskanie wolności, ale funkcjonariuszom prosowieckiego reżimu – groźbę utraty dominującej pozycji oraz wzrost poczucia zagrożenia. Skrajne emocje, sprzeczne dążenia, jasno zarysowany konflikt – wydawałoby się, że trudno o lepsze tworzywo
dla scenarzysty. A przecież nawet po upływie ćwierćwiecza pokojowa rewolucja Solidarności nie znalazła ani swojego Szekspira ani Wyspiańskiego. Nikogo choćby na miarę Brytyjczyka Christofera Hamptona, autora pamiętnych „Opowieści Hollywoodu”.

Jubileuszowy, dwugodzinny wideoklip „Solidarność, Solidarność” już samym tytułem dowodzi pewnej bezradności twórców wobec zjawiska. Czy jest aż tak źle,
jak sugeruje Juliusz Machulski, że ludziom z branży filmowej idzie tylko o udział
w prestiżowym projekcie, bez względu na to, czy rzecz dotyczy bitwy pod Lenino,
czy niosącej wolność, pokojowej rewolucji?

Bohaterom etiudy Machulskiego, którzy korzystają z uroków życia w wolnym dzięki Solidarności kraju, dopiero japońska potrawa dostarczona do domu przez firmę kateringową uświadamia realność pozyskanych swobód. Przysłowiowa druga Japonia? Tak. O ile jednak u Machulskiego porzekadło Wałęsy pełni jedynie rolę nieco żartobliwej środowiskowej przygany, o tyle w etiudzie Roberta Glińskiego słynna fraza zyskuje
już rangę metafory. Wycieczka starych Japończyków oprowadzanych po strefie zrujnowanej Stoczni Gdańskiej – to obraz równie gorzki, co prawdziwy.

Kreacyjny filmik Filipa Bajona broni się przewrotnie optymistyczną puentą,
choć kanister z reglamentowaną benzyną, wieziony w przedziale dla palących, powinien być szczelniej zamknięty. Na uwagę zasługują miniatury Domaradzkiego, Bugajskiego, Trzaskalskiego, może również Jakimowskiego. Najbardziej zawiedli natomiast Wajda i Zanussi, którzy przedstawili materiały promocyjne pod ogólnym hasłem „Ja... i Solidarność”. Gdyby to jeszcze miała być ironiczna aluzja do pozy przejawianej, zwłaszcza ostatnio, przez Lecha Wałęsę. Niestety, obaj uznani reżyserzy poszli raczej w jego ślady.

„Tygodnik Solidarność” nr 36, z 9 września 2005