strona główna arrow publicystyka arrow depeerelizacja arrow Kruszenie grubej kreski

Wałbrzyscy esbecy, którzy znęcali się nad ludźmi solidarnościowej opozycji, w III RP mieli się całkiem nieźle. Ale dzięki śledztwom prokuratorów IPN, zaczynają wreszcie zapadać sprawiedliwe wyroki.

Kruszenie grubej kreski

I to wyroki bezwzględnego pozbawienia wolności, żadne tam „dwa lata jak dla brata, w zawiasach”. Tak było choćby w przypadku nadgorliwych funkcjonariuszy, którzy w czasach wojny polsko-jaruzelskiej znęcali się nad działaczami wałbrzyskiej Solidarności, m. in. nad Markiem Węgrzynowskim. Przy okazji śledztwa, jakie prowadził w tej sprawie Instytut Pamięci Narodowej, w trakcie przesłuchań świadków, którzy jako bardzo młodzi ludzie, w połowie lat 80. wspierali półjawne działania wałbrzyskich struktur „S”, udało się zebrać materiał dowodowy przeciwko trzem innym oficerom służby bezpieczeństwa: Juliuszowi P., Andrzejowi K. i nieżyjącemu już Wiesławowi W.

Patriotyczne zabawy

Rozpoczęty w 2005 roku przed sądem rejonowym w Wałbrzychu proces,
z powództwa IPN, zakończył się wyrokiem skazującym Juliusza P. i Andrzeja K. na karę bezwzględnego pozbawienia wolności: 20 miesięcy dla pierwszego i 12 miesięcy
dla drugiego z oskarżonych. Sąd okręgowy w Świdnicy dopatrzył się uchybień proceduralnych, dlatego skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.

Oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie jest Dariusz Gustab, jeden z pokrzywdzonych. Czterdziestoletni dziś radny i wydawca regionalnej gazety w latach 80. chodził do szkoły podstawowej. I już wtedy, w naturalnym odruchu sprzeciwu wobec narzuconego krajowi stanu wojennego, rozpoczął swą działalność opozycyjną.

Nastoletni chłopcy z wyższych pięter wałbrzyskich kamienic rozrzucali własnoręcznie przygotowane karteczki z napisem „Solidarność żyje”, w autobusach rozklejali tzw. vlepky o patriotycznej wymowie, a wieczorami malowali farbą
na murach prosolidarnościowe hasła.

– To były gesty w pełni spontaniczne, rodzaj patriotycznej zabawy – ocenia wałbrzyski opozycjonista, związany później z Ruchem Młodzieży Niezależnej
i Solidarnością Walczącą. – Dopiero po śmierci księdza Popiełuszki, która nami wstrząsnęła, poszliśmy z grupą kolegów na cmentarz… I od tego czasu można
mówić o początkach jakiejś zorganizowanej działalności.

Młodzi ludzie nawiązali kontakty z miejscową Solidarnością, poznali Jerzego Langera, wspomnianego już Węgrzynowskiego, uczestniczyli w mszach za ojczyznę, kolportowali różne konspiracyjne gazetki. Ale chcieli też mieć wkład własny. Dariusz Gustab do dziś pamięta dwuwiersz z ich pierwszej ulotki, wydanej w nakładzie 2 tys., która miała odwodzić wałbrzyszan od uczestniczenia w pochodzie pierwszomajowym. „Idąc w partyjnym pochodzie, zginiesz w nędzy i głodzie” – głosiło może niezbyt wyszukane w formie, ale merytorycznie trafne i szczere w intencjach hasło.

Tam ładowaliśmy akumulatory

Piętnastoletni Dariusz lubił bardzo pielgrzymki na Jasną Górę. Wiedział oczywiście, że wejście na główną aleję miasta jest pilnie obserwowane, że dla celów operacyjnych sporządza się dokumentację fotograficzną, jednak radość płynąca z poczucia wspólnoty, możliwość rozwinięcia patriotycznych banerów czy wyciągnięcia polskich flag brały górę nad chłodną kalkulacją.

– Tam była nasza enklawa wolności, tam ładowaliśmy akumulatory patriotyzmu. Spotkania z kolegami z całego Dolnego Śląska, wymiana znaczków, bibuły, rozmowy
i prelekcje, które człowieka budowały duchowo – mówi z ożywieniem Gustab.

W jakieś dwa tygodnie po powrocie z Częstochowy, piętnastoletni wałbrzyszanin, który wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkał w poniemieckim domu, podszedł do okna. Z nieoznakowanego fiata 125 lub poloneza wysiadło 4-5 mężczyzn. Byli w podobnym wieku jak mieszkający piętro niżej sąsiad, więc uznał, że to pewnie są koledzy tamtego... Szybko okazało się jednak, że to esbecka ekipa, która przyjechała po młodego konspiratora. Niewiele znaleźli podczas tzw. przeszukania: zdjęcia z pielgrzymki, jakieś znaczki, kilka „trefnych” książek. I pieczątkę używaną przy druku ulotek. To wystarczyło.

Dariusza Gustaba przesłuchiwano przez trzy dni. W areszcie dla młodocianych spędził około dwóch tygodni. Ale tych trzech dni przesłuchań nie zapomni już chyba nigdy. Ani brutalnego bicia po głowie, po twarzy, w korpus. Pięścią, rzadziej
otwartą dłonią.

Juliusz P., wówczas porucznik, siadał na biurku i tłukł nastolatka za każdą odpowiedź, która mu nie przypadła do gustu. Gdy raz Darkowi udało się zejść z linii ciosu, milicjant o mały włos nie spadł z blatu, co tylko wzmogło jego wściekłość. „Jeszcze jeden taki unik, to skuję cię kajdankami” – zapowiedział nieletniemu.

Komu rentę, komu drugą szansę

Groził też, że pójdzie do oficera dyżurnego po pałkę, „bo na takiego sk…syna szkoda ręki”. Ale porucznik Juliusz P. nie poczuwa się do winy, twierdzi, że to nie on dowodził ekipą, która zajmowała się sprawą Gustaba. Po 1989, negatywnie zweryfikowany, zajął się biznesem, potem działał w branży ochroniarskiej. Teraz podobno wyjechał zagranicę.

Andrzej K., który był równie brutalny, mówi o sobie, że był wtedy dopiero „praktykantem” w SB. Jeżeli nawet, to bardzo chętnym do znęcania się nad piętnastolatkiem. Mężczyzna zwalistej postury tłukł przesłuchiwanego, nie pytał wcale
o kontakty, ale za to usiłował go zmusić do zjedzenia zarekwirowanej podczas przeszukania broszury „Cud nad Wisłą”.

– Byłem wtedy chłopcem dość wątłym, sam widok Andrzeja K. mnie przerażał, a gdy jeszcze cisnął mną o ścianę… – wspomina Gustab.

I tak miał więcej szczęścia niż jego dwaj nieco starsi koledzy. Na jednym z nich złamano krzesło. Drugi, którego przypalano papierosem, od lat jest na rencie.
Ma poważne problemy z nerkami.

Za to Andrzej K. w III RP otrzymał drugą szansę: od wielu lat jest szefem
straży miejskiej w Świebodzicach. Zarabia duże pieniądze.

W Wałbrzychu spodziewano się ogłoszenia wyroku już 27 kwietnia, ale sędzia Maciej Socha, prowadzący obecnie tę sprawę, postanowił przesłuchać jeszcze jednego świadka. Kolejne posiedzenie sądu odbędzie się 18 maja.

„Tygodnik Solidarność” nr 20, z 15 maja 2009