Od dwudziestu lat żyjemy w innej Polsce. Demokratycznej,
ale skłóconej politycznie. Wolnorynkowej, ale niezbyt sprawiedliwej. Liberalnej, lecz głęboko rozwarstwionej. Wolność, którą wywalczyła Solidarność, zmieniła nasz kraj i gospodarkę. Podkręciła zegar historii. Ułatwiła, ale i wymusiła podróże za chlebem. Zmieniła nas oraz sam związek. Z pytaniem o kształt i zakres tej zmiany, o szanse ruchu związkowego
na przyszłość „Tygodnik Solidarność” zwraca się do dawnych i obecnych działaczy NSZZ Solidarność z różnych struktur, branż, regionów, zakładów.

Dwudziestolecie 1989 – 2009

Oblicza Solidarności (2)


Franciszek Kopeć – przewodniczący ZR Jeleniogórskiego NSZZ Solidarność od roku 2006; w związku od roku 1981; w KK „S” od roku 1995 ; członek zespołu KK „S” ds. kart rabatowych; założyciel i prezes stowarzyszenia niosącego pomoc bezrobotnym.

W minionym dwudziestoleciu znacznie podniósł się poziom życia w Polsce. Korzystne zmiany sytuacji gospodarczej, zwłaszcza w porównaniu do czasów PRL, pozostają poza dyskusją. Ale trudno też nie zauważyć, że najmniej skorzystali ze zmian ci, którzy się do poprawy sytuacji przyczynili. Mówię o ludziach pracy, o związkowcach
z Solidarności, którzy walczyli o niepodległość i swobody związkowe.

Niestety, rozczarowanie sprawiła nam część związkowych liderów. Pamiętam,
z jakim zapałem skandowaliśmy ich nazwiska podczas demonstracji w latach stanu wojennego. Wierzyliśmy wtedy, że tak będzie zawsze. Po roku 1989 okazało się jednak, że części z nich przeszła już chęć przewodzenia środowiskom pracowniczym,
że postanowili zostać beneficjentami procesu przemian zainicjowanych przez związek.
I to się im udało, znacznie lepiej niż większości tych, którzy w trudnych czasach naprawdę nadstawiali karku…

Zmiany na lepsze wokół nas widać gołym okiem. Swoboda zrzeszania się, paszport w domu, możność podjęcia pracy w wielu krajach Unii Europejskiej…
Ale są też nowe, niekiedy zaskakujące wyzwania. W demokratycznej Polsce, mimo teoretycznie istniejących uprawnień, tworzenie i prowadzenie organizacji związkowych to trudny kawałek chleba. Nieraz wręcz wydaje się, że łatwiej, choć z większym ryzykiem osobistym, można było działać w stanie wojennym, bo wtedy większość Polaków uważała Solidarność za bezdyskusyjną wartość. Dziś, gdy dominuje liberalny styl myślenia, związek traktuje się często tylko jako przeszkodę w prowadzeniu firmy. Taką postawę, zrozumiałą w środowiskach pracodawców, trudno jednak zaakceptować u rządzących. Liberalny gabinet Tuska praktycznie wycofał się z dialogu. A polski wymiar sprawiedliwości, który powinien dbać o przestrzeganie prawa, wykazuje wciąż spory stopień przyzwolenia na łamanie uprawnień związkowych i pracowniczych.

Dla nas, tu na pograniczu, punktem odniesienia pozostają metody działania central związkowych z Niemiec, Czech oraz Austrii. Związkowcy niemieccy opierają się w swej działalności na układach zbiorowych, które tam, inaczej niż w naszym kraju, są bezwzględnie przestrzegane przez wszystkie strony porozumienia. Z kolei w Czechach milion osób wzięło niedawno udział w strajku. Nas najwidoczniej dziś na to nie stać…

Polityczna wstrzemięźliwość, zrozumiała zaraz po doświadczeniu AWS, teraz już Solidarności nie pomaga. Tym razem, nie idzie jednak o współrządzenie, lecz
o współpracę i rodzaj politycznego kontraktu ze środowiskiem czy grupą polityków, gotowych walczyć w sejmie o rozwiązania, które ochronią i wzmocnią bardzo dziś zagrożony interes pracowniczy. Jeżeli nie możemy wygrywać na ulicy, trzeba nauczyć się wygrywać w parlamencie. Nie tylko na Wiejskiej. Także w Brukseli i Strasburgu.


Mirosław Kowalik – przewodniczący ZR Częstochowskiego NSZZ Solidarność od roku 2002; w związku od roku 1980; w KK „S” od roku 2002; członek zespołu KK „S” ds. analizy i aktualizacji standardów; organizator dorocznego masowego pikniku „S”.

Kraj zmienił się prawie nie do poznania. I na lepsze. Starsi ludzie poruszają się po marketach z taką swobodą, jakby robili tam zakupy przez całe życie. Musztarda i ocet? Puste półki? Chyba już prawie o tym nie pamiętamy…

Z drugiej strony, nie umiemy też sobie poradzić ze zmieniającą się sytuacją
w zakładach pracy. Może dlatego, że większość podmiotów to dziś firmy prywatne,
z którymi w poprzednim ustroju prawie nie mieliśmy do czynienia. Owszem, mamy swobodę zrzeszania się, pluralizm związkowy, ale chwilami można odnieść wrażenie,
że przyjęte rozwiązania prawne bardziej nam przeszkadzają niż pomagają w obronie interesów pracowniczych.

Zakładowe i zbiorowe układy pracy, pakiety gwarancji pracowniczych – tego wciąż jest u nas zdecydowanie za mało. Pracownicy nie doceniają ich znaczenia, jakby nie wierzyli, że można w ten sposób bronić własnych praw. Jakby przestali wierzyć w sens wspólnych działań, które w 1980 roku okazały się skuteczne. A przecież,
inaczej niż dziś, nie było wtedy żadnych uregulowań prawnych w rodzaju ustawy
o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Mieliśmy wówczas za sobą tylko ogromną determinację ludzi, a także grupę ekspertów i doradców, którym strajkujący zawierzyli.

Ten merytoryczny, ekspercki wymiar pozostaje i dziś mocną stroną Solidarności. Naprawdę jesteśmy przygotowani do działania, mamy rozbudowane struktury, dysponujemy własnymi prawnikami, ekonomistami, wygrywamy dziesiątki spraw sądowych… I co z tego, że umiemy przygotować świetne projekty układów zbiorowych, porozumień czy regulaminów. Nawet najlepsi eksperci nie wynegocjują korzystnych rozwiązań, jeśli nie stanie za nimi odpowiednio wielka liczba związkowców świadomych swych praw. Żeby wzlecieć w górę potrzeba zawsze dwóch skrzydeł.

Przeszkodą, przed jaką stoją dziś obrońcy interesów pracowniczych w Polsce, nie jest nawet, jak się często uważa, dramatycznie niski stopień przynależności związkowej, lecz raczej chorobliwe rozdrobnienie ruchu związkowego. Dopóki w jednym zakładzie pracy będzie działało kilka lub nawet kilkanaście różnych organizacji związkowych, część zdezorientowanych pracowników z pewnością przyjmie postawę wyczekiwania. I wielu z nich dojdzie do wniosku, że w prowadzonych rozgrywkach między różnymi centralami zagubił się już prawdziwy interes pracownika… Dobrą ilustracją tego stanu rzeczy jest choćby sytuacja w oświacie, w której liczny, ale nie liczący się z interesem pracowniczym Związek Nauczycielstwa Polskiego, sekundując interesom politycznym lewicy, zaprzepaszcza szanse całego środowiska.

Lekarstwem na przesadny pluralizm związkowy byłaby rozsądna nowelizacja ustawy o związkach zawodowych. Łatwo z tym jednak nie będzie, bo pracodawcom
i liberalnej władzy słabość ruchu związkowego bardzo odpowiada. Pozostaje liczyć
na jakieś nadzwyczajne wydarzenie, które wymusi na parlamentarnej większości naprawę obecnego stanu rzeczy, lub na istotną korektę składu izby ustawodawczej
w najbliższych wyborach.

„Tygodnik Solidarność” nr 20, z 15 maja 2009




Józef Mozolewski – przewodniczący ZR Podlaskiego NSZZ Solidarność od roku 1993; w związku od roku 1980; od roku 1993 członek KK „S”, od 2002 w Prezydium KK „S”; członek zespołu KK „S”
ds. przeciwdziałania bezrobociu.

Dwadzieścia lat temu, mimo pewnych wahań w ocenie okrągłego stołu, mimo wątpliwości, czy przejmować władzę bezpośrednio od tych, którzy byli współtwórcami komunistycznego reżimu PRL, rozpoczęliśmy trudny proces budowy demokratycznego państwa. Wynik wyborów z 4 czerwca 1989 roku, które miały właściwie charakter plebiscytu, nie zostawiał wątpliwości, jak brzmi werdykt społeczeństwa. Strona solidarnościowa wygrała wtedy wszystko, co było do wygrania, nic dziwnego,
że przeżywaliśmy ogromną euforię.

Ogólnonarodowe dążenie do radykalnej zmiany, która – jak chciano wierzyć – od razu zmieni nasze życie na lepsze, wraz z dziedziczoną po poprzednim systemie nieefektywną gospodarką stało się miarą wyzwań, jakie w poczuciu odpowiedzialności wzięła na siebie w roku 1989 Solidarność. Zmiany były konieczne, dlatego związek rozpiął ochronny parasol nad rządem Tadeusza Mazowieckiego. A społeczne koszty reform, których nie próbowano w dostatecznym stopniu minimalizować, obciążyły potem rachunek związku.

Dziś wiadomo, że niektóre problemy można było rozwiązać inaczej, ale wówczas nie dysponowaliśmy żadnymi wzorcami. Przeciwnie, byliśmy liderem przemian w naszej części Europy i to inni uczyli się na naszych błędach. Zresztą nasz związek nigdy nie uchylał się przed odpowiedzialnością, to trwały rys solidarnościowej postawy, od roku 1980 aż do chwili obecnej.

Nie zabrakło Solidarności w roku 1997, gdy okazało się, że skłócona prawica
nie jest w stanie wygrać demokratycznych wyborów i sięgnąć po władzę, aby kontynuować proces niezbędnych przemian. Utworzenie AWS okazało się wprawdzie kosztowne dla związku, ale chyba pożyteczne dla Polski… Czy było warto? Po dwudziestu latach żyjemy w demokratycznym państwie, korzystamy z wolności słowa oraz prawa do aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym, w zakresie, na jaki każdy z nas wyraża ochotę. A wolnorynkowa gospodarka tuż przed kryzysem funkcjonowała bardzo dobrze, choć oczywiście nie należało wcześniej dawać przyzwolenia na tę skalę patologii prywatyzacyjnych, jakie stały się jej udziałem.

Sejm III kadencji, pilotując reformy wdrażane przez rząd AWS, wykonał wielką pracę legislacyjną. Gdyby następna ekipa polityczna w duchu odpowiedzialności za kraj
i ludzi doskonaliła zaproponowane przez nas rozwiązania, zamiast podejmować próby zastopowania reform – nie przeżywalibyśmy dzisiaj dotkliwych problemów związanych m. in. z ochroną zdrowia.

W krajach członkowskich Unii Europejskiej, do której należymy, skuteczną metodą rozwiązywania spornych kwestii pozostaje dialog społeczny. Toteż im bardziej liberalna ekipa przejmuje władzę, tym bardziej zależy nam na dialogu z rządzącymi. Pod warunkiem, że nie jest to dialog pozorowany. Dopracowaliśmy się w tym czasie ustawy o związkach zawodowych, którą z dumą nazywamy naszą związkową konstytucją. Status instytucji strzegącej interesów pracowniczych ma obecnie Państwowa Inspekcja Pracy. Jestem przekonany, że chroniąc to, co już udało się osiągnąć, będziemy krok po kroku, na trwałych fundamentach budować nasz wspólny dom, który nazywa się Polska.


Janusz Łaznowski – przewodniczący ZR Dolny Śląsk NSZZ Solidarność od roku 1998; w związku od roku 1980; w KK „S” od roku 1998; członek Prezydium KK „S” oraz zespołu ds. prawa pracy, warunków pracy i układów zbiorowych.

Ocena zmian, jakie zaszły w czasie ostatniego dwudziestolecia, zależy od pozycji oceniającego. Z pewnością inaczej myślą o tym okresie ludzie z PGR-ów, którzy decyzjami Leszka Balcerowicza zostali z dnia na dzień pozbawieni nie tylko pracy,
ale i perspektyw na przyszłość. Dziedziczona bieda, wyuczona bezradność i słynne wino „Arizona” – popegeerowski pejzaż to do dziś kraina apatii i patologii społecznych. Trudno oczekiwać, żeby mieszkańcy tamtych terenów myśleli o epoce przemian z sympatią.

Ale bardzo wiele osób potrafiło się odnaleźć w nowym systemie społeczno-gospodarczym. Możliwości bogacenia się, różnymi zresztą sposobami, wykorzystali zwłaszcza ludzie ze starego aparatu partyjnego. Im na ogół nieźle się dziś powodzi,
więc mają powody do chwalenia tzw. transformacji. Dwudziestolecie to w życiu narodu niewiele… Ale zdążyliśmy wstąpić do Unii Europejskiej, należymy do NATO, zupełnie inaczej wygląda pozycja Polski w świecie. Oczywiście, wciąż jesteśmy krajem na dorobku, a teraz niestety, wraz z innymi, wchodzimy w fazę kryzysu gospodarczego. Tym bardziej należy żałować blisko dziesięciu lat, zmarnowanych przez stan wojenny, podczas którego kraj popadł w gospodarczą ruinę.

Osobiście wysoko oceniam okres rządów AWS. Gabinet Jerzego Buzka podjął realną próbę przebudowania państwa. Cztery ważne reformy, na które się wtedy zdecydowano, stanowiły spore wyzwanie i rodziły nie mniejszy opór społeczny. Ale im więcej czasu mija, tym bardziej doceniam znaczenie tamtych zmian, choć pewnie wielu błędów można było i należało wtedy uniknąć.

W całym procesie reform po 1989 Solidarność odgrywała bardzo istotną rolę. Pod paktem o przedsiębiorstwie, który istotnie zmienił polską gospodarkę, podpisał się przecież nasz związek. Solidarność dała zgodę na prywatyzację i komercjalizację, firmowała też wszystkie wielkie reformy. I zapłaciła za to swoją cenę.

Dziś związek dba przede wszystkim o interesy pracownicze. Walcząc o kształt prawa pracy, stara się zapewnić równowagę obu stron relacji pracodawca – pracownik, w której ten ostatni zajmuje z natury rzeczy słabszą pozycję. Obecny stan prawny nie jest najgorszy. Dwie próby zamachu na uprawnienia pracownicze, czyli tzw. pakiet Szejnfelda oraz pakiet Palikota, szczęśliwie upadły. Kompromis, zawarty w Komisji Trójstronnej, może nie uszczęśliwia pracowników, ale pewnie był konieczny z uwagi na sytuację kryzysową.

Natomiast znacznie wypada u nas egzekwowanie obowiązujących przepisów. Im mniejsza firma, im mniejszy rynek pracy, tym gorzej bywa z poszanowaniem uprawnień pracowniczych. Nieraz poddany ekonomicznemu przymusowi pracownik w praktyce niewiele różni się od niewolnika. Oczywiście, wraz ze zmianą koniunktury, nadejdzie znów czas bardziej sprzyjający ludziom pracy. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będziemy musieli zbyt długo na to czekać.

„Tygodnik Solidarność” nr 19, z 8 maja 2009




Krzysztof Dośla – przewodniczący ZR Gdańskiego NSZZ Solidarność od 2002; w związku od 1980; od 1991 w prezydium KZ „S” PLO;
w prezydium KK „S” od 2006; członek zespołu KK ds. rozwoju dialogu społecznego.

Wymarsz Armii Czerwonej. Przystąpienie do NATO. Akcesja do Unii Europejskiej. Z dzisiejszej perspektywy to trzy kroki milowe, dzięki którym w minionym dwudziestoleciu zmieniło się w Polsce właściwie wszystko. Marzyliśmy o tym, ale w 1989 niewielu chyba wierzyło, że potrafimy to osiągnąć. Zwłaszcza w tak krótkim czasie.

Zasadniczym zmianom w sytuacji geopolitycznej, w naszych relacjach ze światem, towarzyszyła całkowita zmiana sposobu gospodarowania. Od planowanej gospodarki nakazowo-rozdzielczej, całkowicie kontrolowanej przez państwo, przeszliśmy do systemu wolnorynkowego. Od niewielkiej autonomii, jaka przed 1989 przysługiwała rolnikom i rzemieślnikom – do pełnego otwarcia gospodarczego dla wszystkich, którzy chcą podejmować działalność gospodarczą.

Nastąpiło przywrócenie własności prywatnej. Prawo własności w PRL było przecież bardzo ułomne, a wszystkich, którzy coś posiadali, traktowano niczym wrogów ustroju. Być może dziś własność prywatna nie jest jeszcze w pełni zabezpieczona i trzeba więcej czasu, żebyśmy do końca zrozumieli, co to znaczy być właścicielem. Choć u niektórych mentalna zmiana w tym zakresie poszła już chyba trochę zbyt daleko.

Demokratyczny system sprawowania władzy, swoboda podróżowania to kolejne filary polskich przemian. Kiedyś w długich kolejkach żebrało się o paszport, można było przy tej okazji trafić na różne listy, na których obecność chluby nikomu raczej nie przynosi. Dziś państwo nie strzeże już granicy przed własnymi obywatelami, a podróżowanie utrudniają nam najwyżej restrykcyjne przepisy innych państw.

Nie znaczy to, że wszystko poszło po naszej myśli. Dla związkowców takim wymagającym układem odniesienia pozostaje wciąż Skandynawia. Myślę tu nie tylko o samym systemie gospodarczym, ale szerzej, o sposobie funkcjonowania państwa. Tam dialog rządzących z obywatelami nie kończy się w dniu wyborów. U nas sprawowanie władzy zbyt często przypomina sytuację sprzed 1989 roku, a rządzący zachowują się tak, jakby chcieli nam powiedzieć, że tylko oni mają monopol na mądrość i racje… A potem zmienia się ekipa i wszystko zaczynamy od początku.

Pośpieszna likwidacja dużych przedsiębiorstw państwowych, nieszczęsny program NFI, po którym wiele naprawdę dobrych zakładów zniknęło z gospodarczej mapy Polski, trochę tych porażek w dwudziestoleciu było. Za największą katastrofę uważam jednak nieprzemyślaną, przeprowadzoną z dnia na dzień, społecznie wręcz nieodpowiedzialną likwidację Państwowych Gospodarstw Rolnych. W skazanych przez to na niebyt całych powiatach do dziś panuje stan społecznej klęski, a patologie i bezrobocie dziedziczy już następne pokolenie.

Inne zagrożenia przyszły wraz z dobrodziejstwem otwartych granic. Wydaje się, że naszym rządzącym zabrakło trochę wyobraźni, daru przewidywania, umiejętności korzystania z doświadczeń sąsiadów. Pewną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą media publiczne, niestety wciąż traktowane przez największe partie w kategoriach politycznego łupu. Ale może to i nasza wina, że nie dość roztropnie gospodarujemy swoimi głosami w dniu wyborów?


Piotr Duda – przewodniczący ZR Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność od 2002; w związku od 1980; we władzach regionalnych „S” od 1995, we władzach krajowych „S” od 2002. Członek Rady Ochrony Pracy przy Sejmie RP.

Żyjemy dziś w wolnym kraju, możemy rozporządzać swym życiem, według własnych planów, pomysłów, marzeń. Mamy łączność z Europą i całym światem. Zwłaszcza przed młodymi ludźmi otworzyły się całkiem nowe perspektywy. Z wolności, której w PRL byliśmy pozbawieni, trzeba jednak umieć korzystać, bo przecież i ona ma swoje granice. O ile my, przed laty, protestowaliśmy przeciwko narzuconemu Polsce systemowi zniewolenia, to dziś niektórym przeszkadza już głos porannych dzwonów z wieży pobliskiego kościoła. I protestują, bo przecież żyją w wolnym kraju…

Wygląda na to, że Solidarność wywalczyła więcej wolności obywatelskich niż związkowych. I teraz, dwadzieścia lat później, musimy nadal się dobijać o prawa pracownicze, nieraz wręcz elementarne. Dlaczego? Bo część pracodawców, szermując hasłami neoliberalnej ideologii, próbuje zawłaszczyć całą przestrzeń swobody wyłącznie dla siebie. A w Polsce, inaczej niż w starych krajach UE, jawne łamanie Kodeksu pracy czy uprawnień związkowych nadal się liberalnemu rządowi zbyt łatwo udaje.

Solidarność, która motywem przewodnim swych działań od początku uczyniła godność człowieka, nie zaakceptuje katorżniczych warunków zarobkowania, do jakich znów próbuje się przymuszać pracowników. A pojawienie się ogromnych obszarów patologii na krajowym rynku pracy postawiło przed nami całkiem nowe wyzwania. Związek musiał stać się bardziej profesjonalny, zapewnić sobie niezbędne wsparcie ekspertów w dziedzinie prawa i ekonomii.

Wbrew modnym dziś stereotypom, sam wolny rynek wszystkiego nie załatwi. Wprawdzie jedni, wrzuceni na głęboką wodę, swobodnie sobie poradzą, ale są i tacy, którzy bez pomocy po prostu utoną. A nas, w przeciwieństwie do neoliberałów, los innych jednak obchodzi. Wiąże się to chyba z właściwą Polakom skłonnością do wspierania wszystkich, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Bezinteresownie pomagamy, a potem wycofujemy się na pozycje wyjściowe. Podczas gdy inni, którzy dyplomatycznie przeczekali czas politycznej zawieruchy, zaczęli zaraz potem robić interesy.

Solidarność, postrzegana przez krajowych liberałów jako jedyna siła zdolna przeciwstawić się ich sobiepaństwu, nie ma dziś w mediach prywatnych sympatycznego wizerunku. Ale i w publicznych środkach przekazu nie jest lepiej. Pokazują nas tylko w trzech sytuacjach: składania kwiatów pod pomnikiem, mszy św. albo ostrej demonstracji ulicznej… Cóż, pewnie liczą, że taki przekaz skutecznie zniechęci do nas młodych ludzi. Czy tak się stanie, zależy wyłącznie od nas.

Dziś młody człowiek zapisuje się do organizacji związkowej, o ile widzi większy sens z uczestniczenia w jakiejś grupie zawodowej niż z pozostawania poza nią. Kiedyś liczyły się ideały i odruch serca. Teraz analizuje się korzyści, docenia wyższy poziom bezpieczeństwa. Dlatego musimy pamiętać, że tylko mocny, skuteczny, profesjonalny związek, z ofertą lepszą od innych central związkowych, skutecznie przyciągnie nowych członków.

„Tygodnik Solidarność” nr 18, z 1 maja 2009




Jarosław Porwich – przewodniczący ZR Gorzowskiego NSZZ Solidarność od 2006; w związku od 1989; po 13 grudnia 1981 (szesnastolatek) działał w solidarnościowym podziemiu (druk, kolportaż, Radio „S”); od 1983 w Ruchu Młodzieży Niezależnej; od 1988 w regionalnych władzach gorzowskiej „S”.

Minione dwudziestolecie przyniosło dostrzegalny rozwój instytucji oraz prawodawstwa dotyczącego uprawnień pracowniczych. Kodeks pracy, ustawa o związkach zawodowych ucywilizowały tę sferę życia, choć oczywiście nie wszystkie szczegółowe rozwiązania można uznać już za optymalne. Pozytywną ewolucję przeszła Państwowa Inspekcja Pracy, która – inaczej niż to bywało przed laty – wzięła na siebie obronę słabszego partnera relacji pracownik-pracodawca. Miejmy nadzieję, że najnowsze zmiany w kierownictwie PIP nie odwrócą tej korzystnej tendencji.

Duże nadzieje wiążemy z rozwojem dialogu społecznego, choć obecny stan rzeczy trudno uznać za modelowy czy zadowalający. Nic dziwnego, dialog społeczny dopiero u nas raczkuje. Może dlatego urządzane obligatoryjnie co kwartał spotkania Wojewódzkich Komisji Dialogu Społecznego przypominają klub dyskusyjny, który nie ma żadnego przełożenia na rzeczywistość. Byłoby lepiej, gdyby porozumienia zawarte podczas tych posiedzeń miały jednak charakter wiążący. A instytucjonalnym gwarantem wcielania uzgodnień w życie mógłby być właśnie urząd wojewody.

Kryzys, o którym tyle się ostatnio mówi, stał się pretekstem do żądania od pracowników zgody na daleko idące ustępstwa. Rezygnacja z zakładowych układów pracy, długi okres rozliczeniowy lub elastyczny czas pracy to najczęstsze postulaty pracodawców. Trudno te rozwiązania zaakceptować, chyba że zostaną wprowadzone na czas określony i ograniczone do branż czy zakładów realnie dotkniętych kryzysem.

Trzeba podkreślić, że formuła elastycznego czasu pracy, do której usilnie dążą pracodawcy, dla nisko wynagradzanych pracowników może stać się pułapką o poważnych konsekwencjach. Owszem, na ograniczenie czasu pracy do przykładowych 3/5 ktoś o zarobkach przekraczających 2,5 tys. zł na miesiąc teoretycznie może sobie pozwolić, ale pracownik z wynagrodzeniem 1,5 tys. już nie. Dlaczego? Bo według obowiązujących uregulowań, prawo do zasiłku dla bezrobotnych przysługuje tylko tym osobom, które w okresie 18 miesięcy poprzedzających wizytę w pośredniaku przepracowały co najmniej 12 miesięcy, i to zarabiając nie mniej niż wynosi płaca minimalna.

To pokazuje, z jakimi problemami ma dziś do czynienia nasz związek, który w wciągu ostatnich dwóch dekad mocno się sprofesjonalizował. Niezbędnym wyposażeniem współczesnego działacza związkowego coraz częściej jest laptop oraz dobra orientacja w gąszczu nieustannie zmienianych przepisów. Dlatego lepsze niż dotąd przygotowanie szefów organizacji związkowych, zwłaszcza na poziomie zakładu pracy, staje się po prostu koniecznością.

Rozbudowany system szkoleń. Powrót do zarzuconej idei studiów menedżersko-związkowych na KUL. Niekonwencjonalne formy promocji. Coraz lepsze pozyskiwanie funduszy unijnych. Tak widzę drogę Solidarności w najbliższych latach. To konieczne, jeśli mamy skutecznie reagować na wyzwania, które stawia przed nami życie.


Wojciech Grzeszek – przewodniczący ZR Małopolska NSZZ Solidarność od 1998; w związku od 1980; w stanie wojennym kolporter wydawnictw podziemnych; od 1994 we władzach regionalnych Małopolskiej „S”, od 1998 w KK „S”; działacz związkowy i samorządowiec.

Gdyby nie Jaruzelski, który narzuceniem stanu wojennego na 9 lat zamroził proces niezbędnych przemian, bylibyśmy dziś jako kraj i społeczeństwo w zupełnie innym miejscu. A nasze refleksje już za kilka miesięcy mogłyby dotyczyć trzydziestolecia wolnej Polski. Cena stanu wojennego – ponad sto ofiar śmiertelnych, przeszło milion aktywnych działaczy związku wypchniętych na emigrację, ostateczne wyniszczenie gospodarki, apatia społeczna – okazała się wysoka.

Dziś mamy problemy z utrzymaniem się w czołówce przemian, mimo że to Solidarność zapoczątkowała kruszenie totalitaryzmu w Europie Środkowowschodniej. Zabrakło też dobrego pomysłu na gospodarkę, a koncept NFI, który teoretycznie miał wzmóc konkurencyjność sprywatyzowanych przedsiębiorstw zawiódł na całej linii. Wiele z objętych nim firm dziś już nie istnieje. Z polskiego pejzażu zniknęły całe branże. Nie produkujemy już elektroniki, upadły stocznie, huty, cementownie czy ważny dla Małopolski przemysł lekki. Chyba zabrakło gospodarza, bo wiele skarbów gospodarki narodowej sprzedano za bezcen. Gdyby powołać parlamentarną komisję śledczą ds. prywatyzacji, to z pewnością miałaby ona pracy na wiele lat.

Związek, który od początku przyjął postawę proreformatorską, starał się pilotować przemiany gospodarcze, walczył o to, żeby proces prywatyzacji miał ludzką, przyjazną dla pracowników twarz. Solidarność przedstawiła społeczny projekt konstytucji, prowadziła szeroko zakrojoną kampanię na rzecz powszechnego uwłaszczenia, inspirowała udaną reformę samorządową oraz trudny do przecenienia ze względów społecznych projekt Kas Chorych.

Kasy Chorych zostały, chyba z premedytacją, zniszczone przez postkomunistyczny rząd Leszka Millera. NFZ, czyli powrót do centralizmu, skutkuje coraz dotkliwszym dla pacjentów kryzysem. Warto też pamiętać, że z większością ogólnospołecznych inicjatyw związku regularną wojnę propagandową prowadziły tzw. wolne media. To smutne, zważywszy że gdyby nie wolnościowy zryw Solidarności, w ogóle nie udałoby się im w Polsce zaistnieć.

Po roku 1989 wiele się w naszym kraju zmieniło. Z pewnością posłużył nam powrót do samorządności. Odrodziły się małe ojczyzny, odżyły lokalne społeczności. Wprawdzie i ta reforma, w stosunku do założeń wyjściowych, została potem znacznie okrojona. Wystarczy jednak przyjrzeć się Polsce prowincjonalnej, żeby zobaczyć jak bardzo na korzyść zmienił się wygląd wielu miejscowości.

Polska otworzyła się na świat. Związek utrzymuje liczne kontakty międzynarodowe, zdobywa nowe doświadczenia. To ważne, bo zwłaszcza w trudnych czasach organizacja pracownicza ma wielką rolę do odegrania. Ale najważniejsze, żebyśmy umieli przekazać naszym następcom prawdę o chrześcijańskich, narodowych, niepodległościowych i wolnościowych tradycjach, z których Solidarność wyrasta i z którymi się utożsamia.

„Tygodnik Solidarność” nr 17, z 24 kwietnia 2009




Jarosław Lange – przewodniczący ZR Wielkopolska NSZZ Solidarność od 2006; w związku od 1993; absolwent UAM, nauczyciel, szef nauczycielskiej „S” w Wielkopolsce; od 2006 członek KK „S”.

Ogromnym wyzwaniem, przed jakim Polska stanęła w 1989 roku, było przekształcenie gospodarki nakazowo-rozdzielczej, funkcjonującej w PRL, w gospodarkę wolnorynkową. W tej mierze, najistotniejszą rolę odegrał rząd premiera Mazowieckiego, który zatrzymał machinę gospodarki socjalistycznej i uruchomił procesy charakterystyczne dla wolnego rynku.

Nie obyło się bez błędów i potknięć, o których długo by można mówić,
ale nowy model ekonomiczny zafunkcjonował, co przede wszystkim dobrze świadczy
o przedsiębiorczości i gospodarczej zaradności Polaków. Trudno przecenić doniosłość zmiany systemu ekonomicznego, dokonanej w stosunkowo krótkim czasie. Jeśli czegoś tu zabrakło, to uprzedniego doprecyzowania elementów formalno-prawnych,
które wśród żywiołowych procesów przekształceń własnościowych, restrukturyzacji
czy uwłaszczania się na państwowym majątku, zdołałyby zapewnić lepszą ochronę interesów ludzi pracy.

Drugim rządem, odgrywającym zasadniczą rolę w procesie przebudowy polskiego państwa po 1989, był koalicyjny rząd Jerzego Buzka, który wprowadził cztery reformy systemowe. I ten rząd popełnił błędy, ale prowadzone wówczas zmiany przyniosły potężną porcję modernizujących Polskę uregulowań. Bez wątpienia gabinety Mazowieckiego i Buzka odegrały w minionym dwudziestoleciu rolę najważniejszą. Pozostałe ekipy rządowe ograniczały się w zasadzie do legislacyjnej i politycznej kosmetyki.

Wraz z transformacją polskiej gospodarki oraz przeobrażeniem krajowej sceny politycznej, zmieniała się też rola i pozycja naszego związku. Solidarność odegrała
w tych przemianach ważną rolę, najpierw biorąc w życiu politycznym udział bezpośredni, a później uczestnicząc w nim przez osoby, które się z „S” wywodziły. Stopniowo jednak związek wycofał się ze sfery szeroko rozumianej polityki,
ograniczając swą działalność do spraw czysto związkowych, czyli do obrony interesów pracowniczych.

Doświadczenia z okresu AWS dowiodły, że rezygnacja z zaangażowań politycznych jest dla związku korzystna. Co nie oznacza, oczywiście, jakiejś abstrakcyjnej apolityczności, gdyż organizacja pracownicza zrzeszająca 700 tys. członków, pozostaje wciąż liczącym się podmiotem o pewnym potencjale politycznym.

Dziś w odmiennych warunkach politycznych i gospodarczych, analizując doświadczenia związkowców z Europy zachodniej, uczymy się razem z pracodawcami, władzami samorządowymi oraz rządem wypracowywania wielostronnie korzystnych rozwiązań. Ważny przy tym wydaje się styl prowadzenia negocjacji, który uczy wzajemnego szacunku i uświadamia wszystkim stronom dialogu, że sposób godzenia sprzecznych interesów stanowi o jakości życia w kraju.

Ale świadomość, że w grupie można więcej niż w pojedynkę, że w ten sposób tworzy się lepszą, bardziej przyjazną rzeczywistość także we własnym zakładzie pracy, musimy dziś szczególnie krzewić w środowiskach pracowniczych. Od nowoczesnego pojmowania roli i formuły Solidarności będzie przecież zależeć jej przyszłość.


Waldemar Bartosz – przewodniczący ZR Świętokrzyskiego NSZZ Solidarność od 1990; w związku od 1980; w stanie wojennym internowany, po zwolnieniu działał w strukturach podziemnych; absolwent KUL, poseł na Sejm I i III kadencji.

Wielki ruch Solidarności w roku 1980, ale też w 1989 stawiał sobie cele polityczne i społeczne, z których tylko część udało się osiągnąć. Na pewno ziściły się marzenia Polaków o odzyskaniu niepodległości i suwerenności państwowej, więc przy wszystkich zastrzeżeniach do systemu prawnoustrojowego, który z pewnością wymaga stałego doskonalenia, główny cel polityczny został osiągnięty.

Dziś w Polsce, tak jak w innych krajach wolnego świata, mandat do sprawowania władzy politycznej uzyskuje się w demokratycznych procedurach wyborczych, i tak jak wszędzie w świecie ogromną rolę w wyborach odgrywa socjotechnika. Można i trzeba nad tym ubolewać, ale to są znaki czasu. Niestety, gorzej wypada ocena stopnia realizacji ideałów społecznych. Wtedy przecież szło o to, żeby w wolnej Polsce dać wszystkim równe szanse startu. I żeby jedna grupa nie bogaciła się kosztem drugiej.

Czy to się nam nie udało? Rzetelne statystyki dowodzą, że poziom życia Polaków w stosunku do 1989 roku wzrósł o całe 20 proc. Jeśli każdemu z nas powodzi się raczej lepiej niż w 1989 roku, to dlaczego w porównywalny sposób nie podniósł się poziom zadowolenia z osiągniętego statusu? Co właściwie nie pozwala Polakom cieszyć się z wymiernego awansu w sferze materialnej?

Musimy tu chyba wrócić do solidarnościowych ideałów i aspiracji. Przecież o jakości życia, oprócz dostatku czy zamożności, decyduje przekonanie, że to co robimy ma jakiś głębszy sens. Jednym z ważniejszych marzeń polskiego Sierpnia było,
mówiąc dzisiejszym językiem, przekonanie o potrzebie pracowniczej partycypacji,
o współdecydowaniu i współodpowiedzialności pracowników za przedsiębiorstwo, zakład, firmę. Na to współuczestnictwo kładliśmy znacznie większy nacisk niż na formalno-prawny aspekt własności.

Obecnie udział załogi w strategicznych decyzjach, przesądzających nieraz
los zakładu, a pośrednio kładących się cieniem na życie osobiste i rodzinne jego pracowników, staje się iluzoryczny. Nowe regulacje prawne, nawet te wynikające
z unijnych dyrektyw, często stają się czysto formalnymi uprawnieniami, niedającymi żadnego wpływu, na to co się dzieje w firmie.

Chyba za bardzo też pochowaliśmy się w swoich domach, rezygnując z zaangażowania w struktury społeczeństwa obywatelskiego, o czym świadczy malejąca wciąż liczba organizacji pozarządowych. Owszem, rodzina jest ważna, ale zamknięcie się wyłącznie w sferze prywatności nie służy nawet rodzinie. Brak społecznej samoorganizacji, bierność, niska frekwencja wyborcza bardzo ułatwiają przejęcie władzy lokalnym grupom interesów, zachłannym i bezwzględnym koteriom, które w znacznym stopniu rządzą Polską prowincjonalną.

Nadziei upatruję w aktywności grupowej pokolenia dwudziesto-trzydziestolatków. Oni nie są już wsobni, chcą i potrafią robić coś wspólnie dla innych. Na razie w wymiarze osiedlowym, lokalnym. Żeby jeszcze tylko przekierować zapał tych młodych na działania pro publico bono… Bez Solidarności to się raczej nie uda.

„Tygodnik Solidarność” nr 16, z 17 kwietnia 2009