Jackowi Sobali, który wśród dziennikarzy Radia Tok FM mógł
do niedawna uchodzić za wzorzec pomiarkowania i elegancji, udało się wreszcie poprawić swój bezbarwny wizerunek „kulturalnego mięczaka”.

Sobala sobie pozwala

Na tle rozszczebiotanej Anny Maruszeczko, zajadłej Pauliny Radzińskiej czy ryczącego jak zarzynany wół Waldemara Ogińskiego – Sobala jawił się dotąd jako osoba rozsądna, obliczalna, stroniąca od zbyt jawnego lekceważenia logiki. Ale najwidoczniej jego pozycja w wewnętrznym rankingu „agresywności
na antenie” i związanej z nią „skuteczności indoktrynacyjnej” nie była w ocenie kierownictwa rozgłośni zbyt wysoka, toteż dziennikarz prowadzący „rozmowy niekontrolowane”
w godzinach popołudniowych postanowił zadziałać w sposób zdecydowany.

W jednym z programów naruszył wszystkie możliwe normy: obiektywizmu, rzetelności dziennikarskiej, prawa obowiązującego w III RP, że już o zasadach dobrego wychowania nie wspomnę. Cóż tak rozsierdziło Jacka Sobalę? Oczywiście, profesor Ryszard Bender, któremu dziennikarz radia walczącego per fas et nefas
o upowszechnienie w narodzie kuriozalnych zasad politycznej poprawności, zarzucił popełnienie przestępstwa, zwanego kłamstwem oświęcimskim. Uczynił to w sposób tyleż kategoryczny, co pozbawiony argumentów.

Sobala nie mówił o faktach, bo tych w zasadzie „w sprawie” nie ma. Wypowiedź historyka z KUL o niemieckich obozach z czasów II wojny światowej, rzeczywiście nie najzręczniejsza i może niepotrzebna, nawiązuje jednak do rozróżnienia dokonanego przed laty przez autorów haseł w trzynastotomowym wydaniu Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN. A przecież nie sądzę, aby dziennikarz Tok FM uważał, że tamte hasła układali rewizjoniści holokaustu. Innych faktów, poza nagonką medialną rozpętaną przeciwko profesorowi Benderowi w dużej mierze właśnie za sprawą rozgłośni, w której pracuje Jacek Sobala – po prostu brak.

To dziwne, że w kraju, gdzie publiczne przesądzanie o czyjejś winie – choćby oczywistej i naprawdę ciężkiej – przed zapadnięciem prawomocnego wyroku traktuje się zwykle jako poważne naruszenie zasad współżycia, takie zachowanie, jakie przejawił na antenie radiowej Jacek Sobala, jest w ogóle możliwe. Czy dobra osobiste profesora katolickiej uczelni są chronione gorzej niż w przypadku np. gangsterów z Pruszkowa czy Wołomina? Czy też dziennikarz Sobala i jego rozgłośnia stoją ponad prawem?

Lista fauli popełnionych przez Jacka Sobalę jest długa. Wulgarne słowa. Agresywna forma, w jakiej zwracał się do radiosłuchaczy. Ignorowanie stanu faktycznego, czyli całkowita rezygnacja z kryterium prawdy materialnej. Wreszcie,
co najbardziej naganne, jawne podżeganie do przestępstwa. Był to w istocie seans nienawiści, przeprowadzony według recepty z „Roku 1984” Orwella. Moralista z Tok FM wzywał po prostu słuchaczy do „bicia w mordę każdego rasisty”. „Jeśli ojciec czy matka nie nauczyli was tego, ja wam to mówię” – wykrzykiwał, podkręcając samonapędzający się mechanizm nienawistnych uczuć.

Może zastanawiać, dlaczego dziarski dziennikarz rozgłośni, w której często mówi się o „praktycznej niemożliwości eliminacji praktyk aborcyjnych, rozpowszechniania pornografii czy handlu narkotykami”, stawia przed swoimi słuchaczami nadzwyczaj ambitne, by nie rzec: syzyfowe zadanie wyplenienia z ludzkich głów poglądów rasistowskich. Czy jedynie dlatego że są mu osobiście niemiłe? Czy może taki jest obstalunek kierownictwa? W każdym przypadku musi dziwić naiwne przeświadczenie, że łatwiej można zapanować nad myślami i poglądami niż nad patologicznym
zachowaniem się ludzi.

Co więcej, zadanie najwyraźniej przerastające możliwości systemu wychowawczego państwa Sobala chce złożyć na barki radiosłuchaczy. Nie zniechęcają go przy tym ani trudności definicyjne, ani nielegalność takiego „nawracania na poprawność” irracjonalnym wrzaskiem i pięścią. A przecież, oprócz braku jednolitej definicji rasizmu, kłopotów przysparza też nieistnienie kryteriów, które pozwalałyby
w sposób nie budzący wątpliwości odróżnić „rasistę miękkiego” od „rasisty twardego”.

Wielu ludzi – nie tylko w Polsce, lecz także w świecie, a nawet w Izraelu – uważa, że wprawdzie osoba innej rasy, narodowości, kultury i religii teoretycznie
jest równie dobra, ale jednocześnie związek małżeński własnego dziecka z kimś takim traktowałoby w kategoriach mezaliansu. Czy Sobala chciałby np. na zięcia Polaka-katolika o poglądach narodowych? Zapewne nie. Wobec tego – według własnych kryteriów – jest rasistą. Ale czy w związku z tym zasługuje od razu na „walenie
w mordę”? Może jednak wystarczyłoby go na początek napomnieć...

Przypadek Sobali, choć drastyczny, nie jest w Tok FM czymś odosobnionym. Zacietrzewienie, narzucanie założonych z góry tez, „nieprzemakalność” na rzetelne argumenty rozmówcy, szydzenie z osób o poglądach odmiennych od własnych – to codzienność rozmów prowadzonych na antenie tej rozgłośni. Czy Rada Etyki Mediów nie widzi tu żadnego problemu? Idzie przecież, bagatela, o propagowanie postaw agresywnych, nietolerancyjnych. Także o upowszechnianie fatalnych wzorców intelektualnych: irracjonalizmu, podatności na paralogizmy. W dodatku, wszystko to jest przede wszystkim adresowane do ludzi młodych. Z kolei Krajowa Rada Radiofonii
i Telewizji mogłaby zbadać, czy Radio Tok FM przestrzega zasad obyczajności, które
w Polsce nadal obowiązują w przestrzeni publicznej. A może sam pan prokurator? Przypomnę, że to właśnie Jacek Sobala, rozgrzany radykalizmem własnych poglądów, we wspomnianej audycji apelował, aby „prokurator ruszył wreszcie d...”.

„Tygodnik Solidarność” nr , z kwietnia 2000