publikacje prasowe |
publicystyka |
wywiady |
portrety |
kultura |
varia |
utwory literackie |
poezja |
formy dramatyczne |
utwory dla dzieci |
galeria fotograficzna |
góry |
koty |
ogrody |
pejzaże |
podróże |
Marta, pracująca w nowojorskim kwartalniku poświęconym socjologii europejskiej, lata przez Atlantyk, aby w Londynie lub Paryżu spędzić weekend z Markiem, chwilowo wyróżnionym przez los pracownikiem polskiej dyplomacji. Wojtek, testujący na swym organizmie najgroźniejsze wynalazki francuskiej farmakologii, pozwala sobie – jako modelowej ofierze – na rujnujący luksus nienawiści. Paradoksalnie Martę, Marka i Wojtka odgradza od siebie głównie to, że są emigrantami z Polski... Ogon jaszczurkiBohaterów „Siły odpychania”, pierwszej powieści w dorobku Cezarego Michalskiego, wcześniej autora subtelnych esejów i rezonującej społecznie publicystyki, gnębi połowiczność. Połowiczność istnienia, życia uczuciowego, wiary, dyskursu. Nie ma ich w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, gdyż Polska stanu wojennego wypluła ich na emigrację. Ale tam, w bogatych krajach zachodu, Marta, Wojtek i Marek są nie tylko emigrantami politycznymi, lecz również przybyszami z peryferii, cywilizacyjnymi barbarzyńcami, których pociąga kulturowy blask metropolii. Barbarzyńcami? A może tylko bardziej świadomymi swej kondycji byłymi mieszkańcami peryferii? Oni już potrafią wypomnieć wolnemu światu, że teraz udziela im schronienia przed totalitaryzmem, na który sam przed półwieczem zdradziecko ich skazał. Markowi i części jego rówieśników dokucza przemożne poczucie klęski. Fiasko w życiu prywatnym, niespełnienie w obywatelskim. A zwłaszcza uwiera przegrana w walce o kształt wolnej ojczyzny. Dlaczego poróżnione między sobą strony antykomunistycznego kontraktu społecznego okazały się niezdolne do dialogu i współdziałania? – zastanawia się Marek. Dlaczego poddały się logice wojny na górze i przystały na zdradę z Magdalenki? Czy naprawdę za wszystko odpowiada tu wszechobecna repulsja, czyli siła odpychania, którą on sam w ramach szkolnych „konceptów” wymyślił kiedyś przed laty, zyskując sobie tym uznanie kolegów z klasy. Wymyślił? A może jednak odkrył? Właściwie tylko teoria powszechnego odpychania pomaga zracjonalizować właściwą Markowi i pokrewnym mu istotom z Nibylandii niezdolność do trwałych związków uczuciowych, więzi przyjacielskich czy wspólnotowych więzów. Pragną bliskości, miłości, bycia na zawsze razem, a wychodzi im wszystko na opak. Doskwiera im trwały brak zaufania do siebie i własnej atrakcyjności. Nurtują, uzasadnione zresztą, obawy o lojalność partnera czy przyjaciela. Czy Marta musiała zdradzić Marka? Pewnie tak, jeśli wcześniej – dla niego – zdradziła męża. Odpowiedź na pytanie o kolejną zdradę jest przecież oczywista. Zagraniczny sztafaż „prawdziwego romansu” niewiele ma tu do rzeczy. Ciekawsze wydaje się, dlaczego wychowana w Polsce Marta wybrała życie „poza zasadą wierności”? Dlaczego wyszła za mąż dla kariery? Dlaczego już wcześniej, zanim poznała Marka, skontestowała zasady katolickiej moralności, których naruszanie tak chętnie w III RP zarzuca się Polakom, przy okazji prezentowania różnych zawstydzających statystyk. Godziny czysto sentymentalnej kontemplacji celtyckich krzyży oraz własnych doświadczeń religijnych, jakim późniejsza badaczka losów środkowoeuropejskich wspólnot, oddawała się na londyńskim cmentarzu Nunhead, rzucają snop światła na jej obojętność dla spraw wiary. Przy okazji, tłumaczą światopoglądową neutralność osoby, której pochodzenie lub wychowanie (Marta jest ochrzczoną w tajemnicy przed rodzicami pół-Żydówką) utrudnia, a może wręcz uniemożliwia identyfikację z jedną tradycją czy konkretnym systemem wzorców moralnych. Podobne komplikacje, skutkujące rodzajem religijnego lub kulturowego wykorzenienia, mają w swych biografiach również Marek, Wojtek oraz jego była narzeczona Zosia, obecnie na „żydowskich papierach” w Izraelu. Niewątpliwie wszystko to wyciska na bohaterach romansu z pop-kulturą w tle swoiste piętno: rozchwianie norm, płynność zasad to oczywiste skutki przemieszania różnoimiennych systemów wartości. Typowy „kołobłęd cywilizacyjny”, jak powiedziałby Feliks Koneczny. Ciekawe, że autor powieści, który włożył najpierw sporo wysiłku, aby dowieść, że to struktura naszego świata (może właśnie owo cywilizacyjne skundlenie?) uniemożliwia dziś prawdziwą miłość, potem wycofał się ze swej odważnej diagnozy. Toteż cały misterny intelektualny patchwork, na który – oprócz klasycznej narracji po Bożemu – składają się fragmenty eseistyki Marka, eksperymentalny brulion Marty, wreszcie próba dramatu pióra Wojtka, został poniekąd przez autora unieważniony. Być może naszym bohaterom zabrakło po prostu zwykłej dojrzałości. Może padli ofiarą zbyt łapczywie połykanych lektur. Zamiast być ze sobą, żyli raczej wyobrażeniami na swój temat. Cóż, bywa i tak. Decyzja o uśmierceniu bohatera, fizycznie, duchowo, ideowo oraz biograficznie przypominającego autora „Siły odpychania”, dowodzi nie tylko skali i ambicji pisarskiego przedsięwzięcia, ale również egzystencjalnej temperatury doświadczeń, które legły u podstaw powieści Cezarego Michalskiego. Marek ginie, w sprowokowanym przez siebie wypadku. Depresja, której źródeł trzeba szukać w poczuciu jego osobistej klęski jako mężczyzny i obywatela rodzi swoistą potrzebę „spojrzenia śmierci w oczy”. Ale zgodę na to „samobójstwo, które niechcący się udało” daje narrator, stwierdzając nieco minoderyjnie: temu panu już dziękujemy! Majestat śmierci? Nie, to raczej literacka rytualizacja pożegnania z zamkniętym etapem własnego życia. Siedząca na wilgotnym liściu jaszczurka pozbyła się po prostu swego ogona. Cezary Michalski, „Siła odpychania”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2002. „Tygodnik Solidarność” nr 47, z listopada 2002 |