strona główna arrow kultura arrow Bardzo to Mackiewiczowskie

Swym tegorocznym werdyktem kapituła Literackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza włączyła się do ogólnopolskiego sporu o wartość prawdy. Zwłaszcza tej trudnej prawdy. Często bardzo bolesnej.

Bardzo to Mackiewiczowskie

Długie rzęsiste oklaski, jakimi rozbrzmiała amfiteatralna sala stołecznego Domu Literatury, po ogłoszeniu tegorocznej decyzji kapituły Literackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza (NiM), jej przewodniczący Marek Nowakowski wytłumaczył prosto i lapidarnie.

– Takie przyjęcie werdyktu, podjętego zresztą przez jury jednomyślnie, może świadczyć, że książka szóstego już laureata nagrody wychodzi naprzeciw ważnym potrzebom społecznym – powiedział Nowakowski. Pisarz wyraził też nadzieję, że pewien rozgłos medialny i wzrost prestiżu, jaki zyskał ten laur literacki w ciągu ostatnich dwóch lat, nie skończy się wraz z rządami Prawa i Sprawiedliwości.

Wśród dziesięciu nominowanych w tym roku książek zdecydowanie przeważały eseistyka i pisarstwo historyczne. Prozę artystyczną reprezentowały tylko trzy tytuły, z których zresztą dwa wyróżniono. Trzecie wyróżnienie – ich liczba wzrosła w tym roku dzięki akcesowi Polskiego Radia – przypadło w udziale również pracy historycznej.

Polski Kościół nie kolaborował

– Niewiele z nagrodzonych czy wyróżnionych przez nas pozycji było tak Mackiewiczowskich z ducha i okoliczności, jak książka tegorocznego laureata NiM – mówił sekretarz kapituły Stanisław Michalkiewicz. Jednym z podstawowych kryteriów przy przyznawaniu tej nagrody jest widoczne dążenie do prawdy, nawet brew niesprzyjającym okolicznościom. A głośna już, wydana przez Społeczny Instytut Wydawniczy Znak praca ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego z całą pewnością ten warunek spełnia. I to – jak ocenił Michalkiewicz – zupełnie niezależnie od intencji autora.

Autor nagrodzonych Mackiewiczowskim laurem „Księży wobec bezpieki”, zaczyna swe opracowanie od prezentacji postaw heroicznych, bo taka jest podstawowa prawda o polskim Kościele w czasach komunizmu, ale nie ucieka też od całej prawdy, z której wynika, że część duchowieństwa, dając się zwerbować komunistycznym służbom, przeszła na stronę wroga. Laureat, nie poprzestając na stwierdzeniu tego faktu, stara się jednak wysłuchać relacji osób, na których ciąży podejrzenie. Niestety, postawa charakterystyczna dla większości z nich zasmuca.

– Nie tylko nie przyznają się i nie okazują żadnej skruchy, ale co gorsza wszyscy zaprzeczają w podobny sposób. Czyżby realizowali jakieś zalecenia na wypadek dekonspiracji? – zastanawiał się Michalkiewicz.

Gdyby Pan Jezus nie zlustrował Judasza

Ksiądz Isakowicz-Zaleski nieraz już słyszał, że prowadząc kwerendy w archiwach IPN i pisząc swą książkę, sprzeniewierza się istocie kapłańskiego powołania. To bardzo poważny zarzut. Pytanie jednak, czy zasadny.

– Ksiądz katolicki, tam gdzie tylko może, powinien naśladować swego Mistrza. Jak by się zachował Pan Jezus w sprawie lustracji? Akuratnie tu nie ma wątpliwości. Świadectwo ewangelistów, w które nie sposób powątpiewać, stawia sprawę jasno: zaraz po ogłoszeniu uczniom faktu zdrady Pan Jezus ujawnił św. Janowi osobę zdrajcy, inaczej mówiąc zlustrował Judasza. A zrobił to, podając mu kawałek chleba umaczanego w misie – argumentował w laudacji Stanisław Michalkiewicz.

– Nie ukrywam, że niesprzyjające okoliczności, które były, są i chyba pozostaną, zmusiły mnie do przewartościowania mego dotychczasowego życia i poważnych pytań o wartości, dla jakich wybrałem stan kapłański. Przyjmuję nagrodę w imieniu tych wszystkich, którzy przez ostatnie dwa lata udzielali mi moralnego wsparcia – wyznał wzruszony ksiądz-laureat, odbierając medal z napisem „Jedynie prawda jest ciekawa”.

Natomiast finansową premię związaną z Mackiewiczowskim laurem duszpasterz Ormian postanowił w całości przeznaczyć na cele społeczne. Połowę – na utworzenie archiwum Solidarności przy nowohuckiej szkole nr 85, im. ks. Kazimierza Jancarza; pozostałą część – na tablicę upamiętniającą tych polskich obywateli pochodzenia ormiańskiego, którzy więzieni i zsyłani za wierność Rzymowi oraz Rzeczypospolitej zapłacili w Związku Sowieckim ogromną, a nieraz nawet najwyższą cenę. Ks. Isakowicz-Zaleski upomniał się zwłaszcza o pamięć i miejsce w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Orląt Lwowskich dla abp. Józefa Teodorowicza, przedwojennego posła i senatora, Ormianina z pochodzenia, którego grób stoi wciąż pusty.

Kondycja młodego Polaka

Wyróżnienie za debiutancki tom opowiadań „Biały bokser” (Wydawnictwo Agawa, 2006) przypadło w udziale Wojciechowi Chmielewskiemu, który odebrał je z rąk Krzysztofa Zaleskiego, reżysera i dyrektora naczelnego Programu II Polskiego Radia.

– Narratorem tych opowiadań jest młody człowiek po studiach, który pracuje, pędzi życie spokojne, uregulowane, bez ekstremalnych wydarzeń. Obcy mu wszelki hałaśliwy bunt przeciw udrękom i niewygodzie. Nie pije alkoholu, nie używa narkotyków, nie bierze udziału w pędzie do kariery ani do pieniędzy. Za to dość wrażliwy, by umiejętnie zajrzeć pod powierzchnię zjawisk – charakteryzował w laudacji bohatera tej prozy Marek Nowakowski.

Według przewodniczącego kapituły, skromność i rzeczowość opisu, oraz komponowanie obrazu z drobnych szczegółów stanowią o artystycznej wartości książki, która nie atakuje efekciarstwem, nie epatuje drastycznością, skowytem duszy, bluzgiem. Nie rozpycha się, unika mocnych środków wyrazu.

– Z pozornie błahej opowieści dochodzi sygnał czegoś niepokojącego, co skrywa się w szczelinach naszej codzienności. Pojawia się też wymiar metafizyczny, jakaś potrzeba Boga. Pragnę dodać, że drugi, jeszcze ciekawszy tom opowiadań Chmielewskiego, zatytułowany „Brzytwa”, który przeczytałem w maszynopisie, stawia trudne i ważne pytania o kondycję duchową współczesnego, młodego obywatela wolnej Polski. Kapituła miała satysfakcję, odkrywając w wydawniczej obfitości „Białego boksera" – komplementował wyróżnionego prozaika Nowakowski.

Franco zatrzymał rewoltę szatana

– Adam Wielomski jest szalenie pracowitym i rzutkim badaczem myśli, którą można nazwać zachowawczą, konserwatywną, tradycjonalistyczną, reakcyjną, kontrrewolucyjną czy najogólniej prawicową. Nie licząc prac naukowych ani gazetowej drobnicy, dr Wielomski w krótkim czasie opublikował kilka ważnych książek. Mnie ten impet badawczy i sam projekt intelektualny bardzo cieszy, choć rozumiem, że innych może przyprawić o ból głowy – mówił prof. Tomasz Burek, podnosząc zasługi autora wyróżnionej przez kapitułę pracy „Hiszpania Franco. Źródła i istota doktryny politycznej” (Wydawnictwo Arte, 2006).

Jednostronny obraz Hiszpanii czasów wojny domowej 1936-39 i prawie 40-letnich rządów generała Franco, który stanowi wypadkową kłamliwych zabiegów propagandy komunistycznej oraz niewybaczalnej – jak ocenia prof. Burek – „ciemnoty oświeconych” jest przykładem tragicznego, bo kłamliwego stereotypu, zastępującego żywą, a więc skomplikowaną prawdę. Ten stereotyp, zasklepiony w naszej świadomości zbiorowej, po dziś dzień pokutuje w języku, jakim się posługujemy. Natomiast opracowanie Adama Wielomskiego stanowi rodzaj intelektualnej kontrofensywy, gruntownie przygotowanej, udokumentowanej, wspartej na przemyśleniach własnych oraz na rozległej wielojęzycznej literaturze przedmiotu.

– Dzięki studiom Wielomskiego, potrafimy lepiej niż kiedykolwiek zrozumieć motywy historycznej decyzji, jaką w tamtym momencie podjął lojalny wcześniej republikański generał Francisco Franco, przyłączając się do antyrewolucyjnego obozu. Potrafimy sobie wyobrazić, do jakich złóż pamięci sięgał, jaką wizję dziejów miał w tyle głowy w chwili, gdy krucha, niedoskonała konstrukcja republiki, naprawdę podobna wieży Babel, waliła się pod ciosami jej obłąkanych budowniczych: socjalistów, anarchistów, komunistów obrządku stalinowskiego, marksistów obrządku trockistowskiego i anarchosyndykalistów – mówił prof. Burek, przyznając się do swego dawnego zafascynowania fałszywym mitem republikańskiej Hiszpanii. Mitem utrwalonym m. in. przez lekturę głośnych powieści Hemingwaya, Malraux czy Lowry’ego.

Ukraina jako inferno

Pochwałę wydanej w 2006 przez Wydawnictwo Prószyński i Spółka „Nienawiści”, zbioru opowiadań Stanisława Srokowskiego, których akcja toczy się w latach 1941-43 na Wołyniu, wygłosił prof. Maciej Urbanowski.

Opowiadania te stanowią kontynuacją wątków z wcześniejszych powieści Srokowskiego, w których z epickim rozmachem przypominał on dramat wojennych i powojennych losów ludności polskiej Kresów Wschodnich. Jest to w istocie – co podkreślił krakowski historyk literatury – opis martyrologii mieszkańców tamtych ziem. Najpierw martyrologii Żydów mordowanych przez hitlerowców i ukraińskich nacjonalistów, potem Polaków mordowanych przez swych ukraińskich sąsiadów, wreszcie, bo i o tym przypomina Srokowski, Ukraińców zabijanych przez swych ziomków albo w odwecie przez Polaków.

– Proza Srokowskiego kontynuje świetne tradycje tzw. szkoły ukraińskiej w naszej literaturze, że przypomnę dzieła Malczewskiego, Słowackiego, Małaczewskiego, Iwaszkiewicza czy przede wszystkim Odojewskiego. Podobnie jak przywołani pisarze, Srokowski pokazuje Ukrainę jako inferno, rzeźnię, miejsce morderczego konfliktu skazanych na siebie dwóch i zwalczających się stale narodów – mówił prof. Urbanowski.

Tematem opowiadań Srokowskiego jest zbrodnia: makabryczna, straszna, i przez swój bezsens, i przez sadystyczne okrucieństwo, z jakim jej dokonywano. Szok jest tym większy, że autor każe nam na to patrzeć oczyma 9-letniego chłopca, który rzadziej jest świadkiem zbrodni, częściej natomiast słucha, jak opowiadają sobie o niej przerażeni dorośli. „Nienawiść” jest, według słów samego autora, szlochem dziecka, które przeżyło katastrofę, nie tyle jednostkową czy nawet narodową, ale wręcz metafizyczną, nakazującą pytać o sprawczą rolę szatana w ludzkich dziejach.

My wszyscy z Kresów

– Czy to książka antyukraińska? Na pewno nie. Srokowski nie zapomina przecież o dramacie Ukraińców, którzy jak choćby w zamykającym tom opowiadaniu „Dziadek Ignacy” ginęli razem ze swymi polskimi braćmi. Autor „Nienawiści” nie zapomina jednak i o tym, że sprawcy tych okrutnych zbrodni zwykle mówili po ukraińsku – konkludował krakowski uczony.

Potem głos zabrał wyróżniony pisarz.

– Jestem winien te słowa ludziom stamtąd, wśród których żyłem i dorastałem. Byłem wśród nich, gdy ich mordowano. To było ludobójstwo. Takie słowo powinno tutaj paść. Nie zamierzam jednak mówić o technologii zbrodni, o tym napisałem w książce. Ale muszę powiedzieć, że o ile Sowieci, jak twierdził Sołżenicyn, unicestwiali ludzi na kilkadziesiąt sposobów, to mordercy spod znaku Tryzuba wypraktykowali ich kilkaset – powiedział Stanisław Srokowski.

I dodał:

– To była próba zniszczenia cywilizacji łacińskiej, która osiadła na tych ziemiach ponad sześć wieków temu. My, wszyscy Polacy, duchowo jesteśmy z Kresów. Nie wyrzekajmy się tego dziedzictwa. Dziś, według badań, zaledwie 14 proc. ludzi wie o tragedii, jaka dotknęła ich rodaków mieszkających na Wołyniu. I to wydaje się nie mniej przerażające.

„Tygodnik Solidarność” nr 48, z 30 listopada 2007