Znów siedzę w pojedynkę
w samym centrum miasta.
Niedzielna cisza jedenasta
już zapadła noc.
Za oknem – późny autobus
dziarsko mknie do bazy.
Grupa młodych z nartami
wraca prosto z gór.
Pod światło sprawdza banknot
skrzętna sprzedawczyni.
– Starałem się jak mogłem – mówię
do niej wprost...
Jak przed laty
niosę hamburger rodem z Ameryki
niemiecki ketchup frytki.
Nie chce mi się pić.
W pobliżu – śmiech się perli
bielą młodych zębów. Dziewczyny
rozprawiają. Jedna kładzie tusz.
Chłopak z różą (taki więcej sobotni
w nastroju) chciałby zaimponować
narzucić swój styl.
Szybko znika mi porcja
paszy beztreściwej. Ten sam bezsmak
jak kiedyś. Bułki niemal brak.
Czy nadal matka sprzed lat
wielu usta gnie w podkówkę?
Czy jej dzieci z własnymi
dziećmi jedzą junky food?
Niezmordowany Marley
ponawia pytanie: czy to co czuje
to jest miłość właśnie i dokładnie.
Sens zostaje sen znika...
Rozśpiewanie trwa. Pora
wracać przez Chmielną
z baru jakby Smak.
(1996)
|