prof. dr hab. Bogusław Dopart, literaturoznawca, teoretyk i historyk literatury
Łubin i krzem
Waldemar Żyszkiewicz nie narzucał się wydawcom ze swoją poezją, nie szturmował strategicznych stanowisk w życiu literackim. Gdy od czasu do czasu wyprawiał się na spotkanie z czytelnikami, zwykle wypadało mu poruszać się pod wiatr Historii. Młodszy o rok, dwa, góra cztery lata od czołowych poetów Nowej Fali (cztery lata to wszak nie epoka), debiutował tomem Nazwij to Nowy Radosny Dzień dopiero w roku 1980. O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju... Nie było wtenczas nastroju do dysput estetycznych o wierszach i obrazach. Nawet nagroda im. Tadeusza Borowskiego nie zachęciła krytyków do głębszej debaty nad wyróżnionym debiutem. W gęstą atmosferę poprzedzającą stan wojenny wpadł, jak kamień w wodę, następny zbiorek krakowskiego poety. Prawił on, jakby nigdy nic, o Wieczerzy w towarzystwie trzech niewiast, znacząco jednak rozmijając się z postawą wobec świata i ustawieniem głosu tzw. nowej prywatności. Rok Pański i orwellowski 1984 przyniósł czytelnikom Żyszkiewicza Nibylandię, Szwecję i inne stany duchowe, książkę, podobnie jak poprzednie, okrojoną przez urząd kontroli myśli i publikacji. Kulminację tej twórczości, zapewne nie ostatnią, wyznaczają Pieśni między mężczyzną, wydane w roku 1994, od Nibylandii... aż o dziesięć lat późniejsze. Passim – zbiorek z datą 1997, jak dotąd ostatni – inicjuje kolejną dekadę milczenia w biografii poety. Milczenia i tym razem nie bezpłodnego.
Świadczy o tym Zmienny kształt powabu, pierwsza w twórczości Waldemara Żyszkiewicza próba całości. Autorską autoreprezentacją rządzi zasada powściągliwego dozowania, toteż z całego dorobku ostało się nie więcej niż 68 wierszy. Rygoryzm selekcji sprzyja klarowności obrazu. Węzłowe miejsca tej twórczości, zworniki kreowanego świata widać jak na dłoni, a momenty zwrotne nie przesłaniają konsekwencji, z jaką autor wytycza własną drogę poetycką. Okazuje się, że kształtowanie swej indywidualności – bezdyskusyjnie wyrazistej – rozłożył Żyszkiewicz na trzy stadia i rozpisał na trzy różne sfery świata poetyckiego.
Pełny wgląd w jego biografię twórczą przyniósł dopiero zbiorek z roku 1994, bowiem w latach osiemdziesiątych (wspomnieliśmy o tym) wizerunek poety kształtował się przy ochoczym a dyskretnym współudziale urzędu cenzury. Tak więc wśród Pieśni między mężczyzną po raz pierwszy ukazały się drukiem m.in. utwory, które miały wyznaczać rangę artystyczną tomu Nazwij to Nowy Radosny Dzień. Wiersze: Na skrzyżowaniu Lennona z Lenina, Dyskusja z Fidelem Castro i jego bratem Raoulem na Polu Marsowym w Radomiu, U źródeł informacji o stanie systemu językowego. Gdyby w chwili narodzin tkwiły one bez reszty w polu kombinatorycznym stylu panującego, gdyby nie wystawały ponad „stopień zerowy” pisania nowofalowego, autor niechybnie poniósłby bolesne konsekwencje ich rewindykowania. Tymczasem zachowały świeżość fortunnej gry z nieodległą tradycją – i nie przypadkiem.
Tomik Nazwij to Nowy Radosny Dzień – ni to aktualny, ni to nie na czasie – mógł łudzić nowofalową metryką i skłaniać do łatwych analogii z etosem i dykcją tamtej formacji. A jednak początki twórczości Żyszkiewicza są całkowicie wolne od mielizn i małych radości epigonizmu. Oczywiście, wiele tu zostało z ducha poezji lat siedemdziesiątych: dominujący charakter obrazów świata społecznego, postawa nieufności, topika kontrkulturowa, gra z drewnianym językiem życia oficjalnego. Nie nęcą jednak autora tak atrakcyjne dla epigonów ideologemy typu: fasada – tyły, idea – praktyka, my – oni; nie dostarcza on wtórnych przykładów walki ironii z nowomową, metonimii z metaforą, obserwacji z imaginacją. Dyskursywność jest u Żyszkiewicza refleksyjna, nie perswazyjna. Język oficjalny jawi się nie poprzez bezosobowe struktury, lecz występuje w konkretnej oprawie mentalnej: portretuje osobnika schwytanego w sieć totalitarnych uwikłań. Poeta nie przesadza z operacjami „lingwistycznymi” na frazach czy zdaniach; znamienną dla niego metodą pozostaje rozwijanie sensu przez półrealne, półfantasmagoryczne narracje, nasycone niestabilnym liryzmem namysłu, sarkazmu, drwiny, niepokoju, czasem rozbawienia.
Taki język opisuje rzeczywistość totalitarną od jej wstydliwej podszewki: od strony niespójności, chaotyczności, bełkotliwości. To świat absurdalnych komunikatów ideologicznych, ale też pomieszanych komponentów, niewspółmiernych wartości, małych, niemniej kompromitujących incydentów, nieoczekiwanej egzotyki, nieprzewidzianych zdarzeń. To kraina ogólnej nieprzystawalności – ludzi do języka, słów do rzeczy, rzeczy do struktur. Wcale nie mniej przez to groźna, przeciwnie. W tej spękanej rzeczywistości rozmyty absurd i anonimowe zło głęboko wciskają się w zbiorowość, skażając całe grupy i paraliżując siły obronne jednostki. Stąd pierwszy wyrazisty profil bohatera tej poezji: człowiek wyczulony na punkcie swej niezależności, przezornie mający na oku nieprzejrzysty, obfitujący w zasadzki i podstępy świat.
To ważne – człowiek ten nie daje się przygnieść opresywnej rzeczywistości. Nie daje się zdominować dzięki trzeźwej samowiedzy. Aby wybić się na niezależność, nie wystarczy oczyszczać umysłu ze złogów fałszywej świadomości zbiorowej, nie wystarczy powstrzymywać się od przywłaszczania sobie niezależnych ról i wartości. Nie wystarczy nawet przekroczenie granicy, oddzielającej totalitarne państwo od wolnego świata; kontrabanda fałszów, automistyfikacji, uwikłań nie nastręcza żadnych trudności, a gotowość służenia cudzym bogom może okazać się równie zniewalająca jak dotychczasowe idolatrie. W lirycznej Nibylandii należy więc, niczym na świętej spowiedzi, zadawać sobie pytania, czy nie rozgościł się w naszych rojeniach i pokusach taki tow. Świtała czy jakiś młody celnik; w poetyckiej Szwecji wypada strzec się zadufania rozumu, utopijnej demagogii, idyllicznych czy bałwochwałczych złud popkultury, wreszcie acedii, wysysającej resztki sił z człowieka, który utracił sens życia.
Zbiór Nibylandia, Szwecja i inne stany duchowe stawiał odbiorcy aż dwa trudne warunki. Wymagał zaakceptowania i uporządkowania na własny użytek lekturowy teraz już wielokierunkowej, wewnętrznie zdialogizowanej poetyki autora (w ślad za Wieczerzą w towarzystwie trzech niewiast pojawia się tu portretowa liryka roli, w sferze językowej odwołująca się do idiomatyki nowoczesnej jednostki, choć dominuje narracja anegdotyczna bądź, częściej, nowelistyczna fabularność obok opisowości nasyconej jakby barokowym, gęstym, dekoracyjnym detalem; w pewnych utworach mamy ostre łamanie wersów, w innych frazowanie rozległe i regularne). Wymagał też przemyślenia nieprostych spraw, które w Polsce ówczesnej, kraju izolowanym, mogły wydawać się niewczesne lub zgoła bezprzedmiotowe. Jak żyć pustą wolnością, gdzie sens istnienia w cywilizacji hamburgera i popkultów, czy nie jest tak, iż z katedry wysokiej kultury uchodzimy ku infantylnym sentymentom i bóstwom podziemnym? W świecie zasobnym i dobrze urządzonym szczęście, powinność, tożsamość, wszelkie ważne racje bytu ludzkiego zyskują na wydatności, tracąc na przejrzystości – tym bardziej, że jawią się w optyce bacznego indywidualisty, cudzoziemca, obcego.
W wierszach Żyszkiewicza z lat osiemdziesiątych dominanta przedmiotowa i semantyczna przesuwa się ze społeczeństwa właśnie w świat wewnętrzny jednostki. Głos nadrzędny w tej poezji, ów baczny indywidualista, to ktoś rozpięty między „Nibylandią” a „Szwecją”, obczyzną a ojczyzną, ktoś zdolny do krytycznego dystansu i wobec otaczającego świata, i własnej sytuacji „bycia nie na miejscu”; krytyczny świadek i nostalgiczny wojażer, ale też po trosze dandys i frant. Do czasu... Podróż powrotna skoryguje relację między bacznym indywidualistą a rzeczywistością. Ta peregrynacja będzie się bowiem wiązać z osiągnięciem dwu ważnych granic: dojrzałości duchowej i ładu wartości. Stąd Pieśni między mężczyzną (archaizm „mężczyzna” to nazwa zbiorowa, jak starszyzna czy młodzież), opiewanie męskiej afirmacji i walki o przejrzystość rzeczy, jednoznaczność, sprawiedliwość. W tej poezji pojawiają się nagle obok siebie: wysoki ton proklamacji aksjologicznej, żywioł satyryczny i nuta radosnej elegijności; jest w takiej gradacji nastrojów coś żywego, namiętnego.
A to nie wszystko. W zbiorku z roku 1994 ukształtował się znamienny dla Żyszkiewicza zespół środków poetyckiej fenomenologii i metafizyki. Poeta czyni tu milowy krok w stronę tego-co-jest, a zbiorek Passim stabilizuje tendencję ontologiczną w tej twórczości – zdaje się, wzmagając wątek antynomicznych cech rzeczywistości i tym samym podbijając stawkę moralnej afirmacji życia. Trzecią więc dominantą w pisaniu Żyszkiewicza jest metafizyczność. Jeśli bowiem wmyślić się dość głęboko, rzeczy w świecie ludzkim rozdzielone, nieraz zresztą rozdzielone ręką człowieka, odsyłają ku jakimś korzeniom wszechrzeczy. Czymś więcej niż czczym złudzeniem okazuje się sprawcza siła wyobraźni. I nie byłoby żadnego ludzkiego ładu, gdyby nie można było dotknąć tego-co-jest. „rytm wiosennych odrostów żywopłotu/prześwietlonych południowym słońcem”. To przesłanie brzmi przekonująco.
[posłowie do wyboru wierszy "Zmienny kształt powabu", Kraków 2007]
Skan afisza
|