Stanisława D., kawalera Orderu Orła Białego, otaczali różni ludzie: jedni poniewczasie dochodzili do wniosku, że to hochsztapler z tupetem, drudzy uświadamiali sobie, że rektor-kanclerz-właściciel WSM przy Kawęczyńskiej pieniędzmi się z nimi nie podzieli. Ale możliwość bezkarnego działania – zawdzięcza on jeszcze innym.

Rzutki edukator młodzieży

Nowoczesna architektura oddanego przed rokiem obiektu WSM przy Kawęczyńskiej robi wrażenie. Bryła z modnymi obłościami, przeszklenia, spora kubatura, a w niej liczne audytoria, basen, sala widowiskowo-koncertowa, hala sportowa... Koszt inwestycji oceniano na 40 mln, budowy podjęła się znana firma budowlana Stanisława Wojdyły z Rabki, więc rezultaty, z pewną przesadą nazwane Kampusem Trzeciego Tysiąclecia, są widoczne.

– Dlaczego szkoła niby dla niezamożnej młodzieży, ryzykując spore zadłużenie, zainwestowała aż tyle w prestiżowy wygląd swej siedziby? – zastanawia się jeden z byłych współpracowników rektora D., teraz mocno z nim skonfliktowany.

– Samo szklenie budynku kosztowało 1,5 mln złotych! Ale może nie bez znaczenia jest fakt, że zlecenie otrzymała firma Szymańskiego, byłego posła SLD? – spekuluje.

Salon odrzuconych

Stanisław D., w PRL doktorant Wojskowej Akademii Politycznej, lektor KC PZPR, pracownik Politechniki Warszawskiej, skazany prawomocnie za fałszerstwa dokumentów i łapówkarstwo, a w III RP edukator niezamożnej młodzieży, budzi silne emocje. Zwłaszcza u tych, którzy razem z nim zaczynali tworzyć widzialną dziś potęgę szkoły. I „odpadli” po drodze.

Pierwszy rektor Bogusz, wykładowcy Kobyliński, Deutschman, Solarz. Dr Gawrych, który zbudował pierwszy wydział zamiejscowy, ale nie chciał działać wbrew obowiązującemu prawu. Kwestor Kowalczyk. Archiwista Graczyk. Rzecznik prasowy Skuza. Księgowa Szymańska. Kierowniczka akademika Pytlak-Suplewska. Ulubiona studentka Bagnicka. Wszyscy oni boleśnie, choć z różnych powodów, doświadczyli popadnięcia w niełaskę u Stanisława D.

Prace dyplomowe z odzysku

Taki stan emocji dobrze ilustruje fragment listu, jaki skierował do rektora archiwista uczelni, rozżalony nagłą utratą pracy w szkole. „Będąc na placówce, miałem jednego przełożonego – konsula (pewny siebie rezydent MSW), którego rzeczywiście bardzo lubiłem. Współżył on z żoną innego dyplomaty z tej samej «parafii», niekiedy ostentacyjnie wyciągając ją w czasie pracy. Ludzie zaczęli gadać. Z lojalności i życzliwości uprzedziłem o tym przełożonego. W odpowiedzi usłyszałem, że jeśli gadają, to chyba tylko ja itd. itp. W kilka tygodni później mój przełożony dostał po buzi od swojej ślubnej małżonki na bardzo oficjalnym przyjęciu w ambasadzie. Przykro mi, ale niekiedy przypominał mi Pan tamtego przełożonego” – pisał Konrad Graczyk w oficjalnym liście do rektora.

Mgr Graczyk był aż nazbyt skrupulatny: wykazał nieporządki w dokumentacji, sygnalizował brak egzemplarzy prac dyplomowych i przypadki plagiatów najwyraźniej tolerowane przez promotorów. Co więcej, deklarując pełną życzliwość, wytknął rektorowi błędy w zarządzaniu, niewłaściwą strategię, błędne podejście do współpracowników, a nawet brak kindersztuby. Jeśli liczył na jego wielkoduszność, to się przeliczył.

Ludzi, którzy czują się poszkodowani przez Stanisława D., jest znacznie więcej. Rzecznik Skuza chciał z kimś na spółkę napisać książkę „o przekrętach rodziny D.”, ale umarł, nie zrealizowawszy zamiaru. Przedsiębiorca budowlany Jan Kiczor stracił swą firmę i reputację w branży, bo władze szkoły nie zapłaciły mu za wykonaną przed laty adaptację budynku. A członkowie-założyciele Stowarzyszenia Inicjatyw Gospodarczych, tacy jak Zdzisław Ramotowski czy Bogdan Wyganowski, są przekonani, że D., wraz z synami, odebrał im stowarzyszenie.

Jak to z SIG-iem było

Było tak: u progu lat 90. skrzyknęła się grupa kupców z Falenicy, żeby powalczyć o korzystniejsze dla siebie warunki z kierownikiem lokalnego targowiska „Fala”. Założyli SIG, na prezesa wybrali Stanisława D., który chętnie podjął się tej funkcji, choć podobnie jak inni musiał pilnować własnego interesu. W rezultacie, stowarzyszenie stało się swoistą trampoliną dla doktora D., który dzięki różnym usilnym zabiegom, w tym stwierdzonemu przez wymiar sprawiedliwości, ale uznanemu za czyn błahy fałszerstwu statutu SIG, wydębił od MEN zgodę na prowadzenie Wyższej Szkoły Menedżerskiej.

Chyba najmocniej istnienia SIG dowodzi cała seria sporów sądowych: o pozorowanie aktywności, skład osobowy władz, prawomocność wpisów do sądowych rejestrów czy nadzór kuratora.

W sierpniu 2004 radca prawny Anna Portalska, działając w imieniu ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, jako organu nadzoru, wniosła o uchylenie całej serii uchwał Krajowych Zjazdów Delegatów SIG z lat 1999 i 2001, które kontrolę nad stowarzyszeniem oraz, co ważniejsze, nad dochodową szkołą przy Kawęczyńskiej oddały w ręce Stanisława D. i jego synów, a także grupy jego bliskich współpracowników, takich jak Jerzy Omieciński, Dariusz Grabiec, Ryszard Baecker, Bogdan Smoliński czy Marek M., obecny prezes zarządu SIG.

Żeby nie nudzić: Marek M., którego 5 maja 2005 Prokuratura Rejonowa Śródmieście zawiesiła jako podejrzanego „w czynnościach służbowych, w wykonywaniu zawodu” i nakazała „powstrzymanie się od określonej działalności”, u progu lat 90. był... kierownikiem falenickiego targowiska „Fala”.

Cień resortu nad Kawęczyńską

Na liście ponad trzystu pracowników dydaktycznych szkoły widnieje zaledwie parę nazwisk o renomie ogólnopolskiej: prof. prof. Brunon Hołyst, Kazimierz Pospiszyl czy aktor Janusz Zakrzeński.

– Ton uczelni nadają raczej tacy ludzie, jak dziekan prawa doktor Janusz Kamiński, profesorowie Feliks Prusak czy Marian Kallas. No i przede wszystkim sam rektor D. Jest takie zdjęcie z Rzymu, rektor na kolanach przed papieżem, grupa studentów ze sztandarem WSM...

– Szkolna pielgrzymka, co w tym dziwnego?

– D. przed laty osobiście ściągał krzyże ze ścian w prewentorium w Otwocku. Sponsorów dla sztandaru szkoły znalazł dr Kiejstut Szymański, wtedy zatrudniony w MSW. No, a przed oblicze Jana Pawła II doprowadził grupę o. Hejmo – opowiada długoletni pracownik WSM, zastrzegając sobie anonimowość.

Tę skłonność do incognito można zrozumieć. Dr. Stańczaka pobito w pociągu. Dr Gawrych ledwie uciekł przed uzbrojonymi napastnikami. Prof. Kobylińskiego tylko zastraszano, ale dr Deutschman, z mających go upokorzyć postrzyżyn, wyszedł z naderwanym uchem. Za to Barbarze Suplewskiej-Pytlak, która zaalarmowała prokuraturę o próbie uwłaszczenia się Stanisława D. na majątku szkoły, podrzucono do ogródka śniętą rybę w eleganckim, świątecznym opakowaniu.

Ciekawie to „koresponduje” z deklaracją na witrynie szkoły www.kaweczynska.pl, że program nauczania na kierunku prawa „został poszerzony o szereg przedmiotów karnistycznych, jak w szczególności: psychologia sądowa, psychiatria sądowa i medycyna sądowa. Wiąże się to z zamierzeniem kształcenia licznych kategorii osób zatrudnionych w resorcie spraw wewnętrznych. W szczególności dotyczyć to będzie funkcjonariuszy policji, służb celnych i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego”.

Instytucje się zagapiły

Przez lata Stanisławowi D. sprzyjały niektóre instytucje, a może raczej niektórzy urzędnicy w tych instytucjach. Sąd zarejestrował stowarzyszenie, z prezesem pozbawionym jeszcze praw publicznych. Resort edukacji ścierpiał wszystko: fakt karalności, sfałszowany statut SIG, lekceważenie przepisów i własnych zaleceń (istnienie miododajnych wydziałów zamiejscowych, protokół archiwisty Graczyka, z 2 lipca 2001, w aktach MENiS ), nawet popełniony plagiat. Jako zwykły doktor, bez habilitacji, Stanisław D. został rektorem WSM, potem jej kanclerzem z wielkimi uprawnieniami.

Nic nie wzbudziło czujności UKS, choć według oceny Głównej Komisji Rewizyjnej SIG, szkolnymi finansami gospodarowano często wadliwie, z naruszeniem przepisów i na szkodę uczelni. A dociekliwa inspektor Bożenna Kryk, która prowadziła w szkole kontrolę skarbową (UKS/FP/K-0012/8086/00), została wycofana... Co spowodowało taką decyzję stołecznego UKS, któremu dyrektorował Ryszard Smoliński, trudno orzec. Warto pamiętać, że obecnie szkoła kształci około dwunastu tysięcy studentów na ośmiu kierunkach studiów. Nawet przy czesnym reklamowanym jako niewysokie – średnio nieco ponad 1500 zł/semestr – tu idzie o naprawdę duże pieniądze.

Prokuratura Rejonowa Warszawa–Praga Północ umorzyła całą serię postępowań, w tym: 3Ds 158/00, 3Ds 963/00/I, 3Ds 2459/00/I, 3Ds 1046/01/V, 3Ds 2012/03, 3Ds 313/03/VIII, choć trzeba pamiętać, że to nie jakiś maniak, lecz siedemnaście różnych osób własnym podpisem poświadczało zgłoszenie do prokuratury niezgodnych z prawem działań rodziny D.

Gra w trzy karty

Miarka się przebrała, gdy 26 czerwca 2003 w stołecznej kancelarii notarialnej Adama Palucha, uprawnienia założycielskie wobec szkoły przy Kawęczyńskiej, które na mocy decyzji MEN (nr DNS 3-0145/TBM/98/95) przysługiwały dotąd stowarzyszeniu, zostały scedowane na osobę fizyczną. Otrzymał je rektor D., ale nie jako rektor czy kanclerz, zależny od SIG, lecz jako Stanisław D. po prostu. Akt notarialny uwiarygodnili swymi podpisami prezes i sekretarz SIG, czyli Marek M. i starszy syn rektora Andrzej D.

W rok później decyzją o sygnaturze DSW-3-4041-564/MB/Rej.60/04, którą 9 czerwca 2004 podpisał Mirosław Sawicki, szef MENiS w rządzie Marka Belki, a także dzięki „chytrym” zmianom w kolejnych statutach szkoły skwapliwie zatwierdzanym przez ministerstwo – Stanisław D. stał się dysponentem majątku szkoły, ocenianego na co najmniej sto milionów.

W listopadzie 2004 Barbara Suplewska-Pytlak powiadomiła prokuraturę o „podejrzeniu przestępstwa popełnionego z udziałem wysokich funkcjonariuszy publicznych”. W maju 2005 prokurator Małgorzata Szeroczyńska, z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście, „zawiesiła w czynnościach służbowych” rektora szkoły Stanisława D., pełnomocnika rektora Andrzeja D., kanclerza szkoły Radosława D. oraz pełnomocnika kanclerza Marka M. Niewiele to zmieniło: obowiązki kanclerza pełni tymczasowo synowa rektora, a dziesięciolecie szkoły fetowano tym uroczyściej, że w październiku 2005 Aleksander Kwaśniewski odznaczył zawieszonego w czynnościach rektora Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Takiemu to dobrze.

(październik 2006)


Czytaj także: "Dawidziuk wielmożny"