strona główna arrow publicystyka arrow depeerelizacja arrow Powrót Solidarności Walczącej

Rola Solidarności Walczącej pozostaje w ogromnej dysproporcji z uwagą, jaką poświęca się tej organizacji w publicznej debacie.

Powrót Solidarności Walczącej

Tak było i tym razem. Przygotowane z pewną organizacyjną fantazją oraz sprawnie przeprowadzone uroczystości jubileuszowe z okazji 25. rocznicy powstania SW, zostały przez większość mediów elektronicznych oraz wielkonakładowych gazet praktycznie niedostrzeżone. Trudniej natomiast było zignorować fakt, że prezydent Lech Kaczyński, który objął nad tymi obchodami honorowy patronat, odznaczył ponad siedemdziesięciu dawnych działaczy organizacji założonej przez Kornela Morawieckiego.

Pomysłowi, serdeczni, zwyczajni

Pomysłowość i skuteczność, która od zawsze była mocną stroną Solidarności Walczącej, znalazła po latach swe odzwierciedlenie w programie jubileuszowych obchodów. Komitet Organizacyjny, któremu przewodził matematyk Andrzej Kisielewicz, kiedyś jeden z filarów redakcji tygodnika „Solidarność Walcząca”, dziś profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, rozpisał scenariusz obchodów na dwa miasta i kilka dni, co stało się niemałym wyzwaniem w zakresie logistyki. Mocnego wsparcia udzielił też organizatorom IPN, w tym zwłaszcza dr Łukasz Kamiński.

Wywodząca się z Wrocławia SW prowadziła działalność w wielu ośrodkach na terenie całego kraju. O jej dużych wpływach na Dolnym i Górnym Śląsku wiadomo nie od dziś, podobnie znane są też oddziały w Katowicach, Poznaniu, Gdańsku, Łodzi, Krakowie, Lublinie czy Rzeszowie. Ale uczestnicy jubileuszu upominali się również o pamięć dla konspiracyjnego wysiłku działaczy z mniejszych miast, takich jak Gorzów, Wałbrzych, Legnica czy Kalisz. Także z ośrodków całkiem małych, a nawet ze środowisk wiejskich.

Dawni szeregowi żołnierze SW – podczas dyskusji, przypominającej o podejmowanym ryzyku i składanej przysiędze, Andrzej Kołodziej zaapelował o używanie tej właśnie nazwy – zjeżdżali się na uroczystości jubileuszowe nie tylko z całego kraju, ale i ze wszystkich stron świata. Mariusz Grabowski przyjechał z Wałbrzycha, Janusz Szkutnik z Rzeszowa, a Tytus Czartoryski z Londynu. W stołecznej części obchodów brało udział kilkaset osób, we Wrocławiu z oczywistych względów znacznie więcej.

Sitwa, ale rodzinna i patriotyczna

Z ciekawych, chwilami bardzo osobistych wypowiedzi uczestników pierwszego panelu dyskusyjnego, którzy mówili o tym, jak doszło do zawiązania się organizacji w czerwcu 1982, zastanawiali się nad fenomenem atrakcyjności SW dla wielu środowisk i przedstawiali różne formy aktywności podejmowane przez jej członków, wyłania się obraz struktury sieciowej, rozrastającej się dość dynamicznie, o raczej płaskim niż opartym na ścisłej hierarchii stylu zarządzania.

Andrzej Myc, biolog z wykształcenia, chętnie mówił o strukturze glonu, który w sprzyjających warunkach mocno się rozrasta, a w trudnych zachowuje wciąż zdolność przetrwania. Według innej popularnej wśród kierownictwa SW metafory, jej ekspansja terytorialna odbywała się przez pączkowanie. Nie ulega dziś wątpliwości, że pomysłodawcą, inicjatorem oraz zaczynem całego ruchu był sam Morawiecki, który dzięki osobistej charyzmie, potrafił zachęcić do działań bezinteresownych, choć obarczonych wtedy znacznym ryzykiem, wielu ludzi, nie tylko z Wrocławia.

Trzon organizacji: redakcja tygodnika, Rada Polityczna, potem Komitet Wykonawczy, wyłonił się z grupy bliskich sobie – przez środowisko i wykształcenie – po części nawet zaprzyjaźnionych ludzi. Ale do pozostałych niekwestionowany przywódca SW znalazł drogę poprzez słowo drukowane: niezwykle precyzyjne, nazywające rzeczy po imieniu, wskazujące na obowiązki moralne, a jednocześnie przez swą prostotę atrakcyjne dla ludzi sumienia, ludzi zasad. I co może najważniejsze – dla młodych.

Konspirowałem także przed rodzicami

– W 1981 miałem 14 lat. Gdy pierwszy raz wziąłem do ręki bezdebitowy „Biuletyn Dolnośląski”, odkryłem całkiem nowy świat. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że niedługo sam stanę się jego częścią. Oczywiście w konspiracji. I to podwójnej, przed SB i przed rodzicami. W czasach licealnych wydawaliśmy dwie gazetki: „esbeka” oraz „ubeka”, czyli „Szkolny Biuletyn” i „Uczniowski Biuletyn”. Zrobiło się z tego zamieszanie na cały Wałbrzych, rozwiązano nasze liceum – wspominał Grabowski, akcentując pokoleniowy charakter swojego doświadczenia.

Obraz „Solidarność Walczącej poza Wrocławiem”, jeszcze mniej znany niż dzieje wrocławskiej centrali, jak najbardziej zasługuje na uwagę. W Warszawie działalność swych oddziałów przedstawiali słynna Janina „Jadzia” Chmielowska, z Katowic, Andrzej Kołodziej, z Gdańska, Maciej Frankiewicz, który od lat jest wiceprezydentem Poznania, Antoni Kopaczewski, dziś w Radzie Miasta Rzeszowa, Włodzimierz Domagalski, z Łodzi, wydawca Adam Borowski, z Warszawy.

– Swoje robiliśmy po poznańsku, może bez fajerwerków, ale konkretnie, z wynikami – mówił skromnie Frankiewicz, znany z kilku brawurowych ucieczek esbekom.

– Nie będzie normalnej Polski, jeśli dzięki archiwaliom dawnych służb zgromadzonym w IPN nie przeprowadzimy gruntownej lustracji. Takiej od początku do końca – podkreślała Chmielowska, jedna z czterech osób SW odznaczonych przez prezydenta RP Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Potrzebę lustracji i dekomunizacji akcentował też Kopaczewski, który wzywał, abyśmy się „jako zbiorowość, jako naród pozbyli wreszcie naiwnego spojrzenia na świat”.

Natomiast Adam Borowski ponowił apel o trwałą, znajdującą wyraz w działaniach, a nie tylko w deklaracjach solidarność z Czeczenami.

To był regularny kontrwywiad

Ukrywający się przez blisko sześć lat Morawiecki był żywą legendą dla tych wszystkich, którzy kontestowali stan wojenny i trupi porządek Jaruzelskiego. Wielu aspirowało wtedy do spotkania z autorem słynnego „Posłania do narodów Europy Wschodniej”, ale udało się to tylko nielicznym. Częste zmiany miejsca pobytu, ścisła, wzorowana na AK-owskich wzorach konspiracja, a przede wszystkim sprawny kontrwywiad, kierowany przez Jana Pawłowskiego, zrobiły swoje. Ani jedno z 48 gościnnych mieszkań, w których ukrywał się przywódca SW, mimo jego aresztowania w listopadzie 1987 nie zostało zdekonspirowane.

– Jeszcze pół roku temu negowano istnienie kontrwywiadu SW, sprowadzając wszystko do „nasłuchów”, którymi zajmował się Pawłowski. Dziś wiemy, że spektrum działań obejmowało ponadto umieszczanie własnych ludzi w SB, autoobserwację, kontrobserwację, regularną sieć nasłuchów milicyjnych i esbeckich częstotliwości, tworzenie indywidualnych zespołów ochrony ważniejszych działaczy, masową produkcję tzw. skanerów nasobnych – mówił w Warszawie Piotr Serwadczak.

Dzięki swemu kontrwywiadowi, SW nie była bezbronna wobec prób osaczania jej przez służby, przeciwnie to funkcjonariusz wrocławskiej bezpieki raportował swym przełożonym niepokojącą sytuację: „Morawiecki jest informowany o naszych ruchach, musimy zmienić pozycje operacyjne”. Zdolność do wyprzedzania działań przeciwnika zapobiegła infiltracji i rozpracowaniu Solidarności Walczącej przez służby peerelowskie, a warto wiedzieć – taki obraz wyłania się dokumentów zachowanych w zasobach archiwalnych IPN oraz Urzędu Gaucka – że w rozpracowywaniu SW brały udział nie tylko wszystkie cztery formacje (wywiad i kontrwywiad cywilny, wywiad i kontrwywiad wojskowy) nominalnie polskie, ale również specjalna formacja STASI ( tzw. grupa Warszawa) oraz wedle wszelkiego prawdopodobieństwa służby sowieckie.

Jednak na drugim biegunie konspiracyjna sprawność rodziła skutki nieoczekiwane. Alpinista Michał Gabryel, dopiero po latach dowiedział się, że jego bliski kolega z Zakopanego, wspinacz jak on sam, partnerował mu również w działalności konspiracyjnej. Motyw ujawniania „konspiry” dopiero po wielu latach często pojawiał się w wypowiedziach dawnych działaczy organizacji. Sam Morawiecki wspomniał podczas jubileuszu o Polaku spotkanym w Portland, USA, który zafascynowany ideą oporu przeciwko komunistom, mimo braku jakichkolwiek kontaktów z SW, założył jednoosobową komórkę... i też podjął działalność. Jako Solidarność Walcząca.

Nie bali się odważyć...

Ogromna liczba wydawanych tytułów, bezinteresowna pomoc innym organizacjom podziemnym przy druku ich bibuły. Liczne audycje Radia SW, inspirowanie manifestacji, podtrzymywanie ducha oporu. Wytrwała i przynosząca skutki – o czym najlepiej świadczyli liczni goście z Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Czech, Estonii Gruzji, Litwy, Rosji, Ukrainy – praca wydziału wschodniego, którym kierował Piotr Hlebowicz, z Krakowa.

Skuteczność w działaniu. Odwoływanie się do najlepszych ludzkich cech. Dzielność połączona z historyczną wyobraźnią. Trudno przecenić rolę Solidarności Walczącej w wydobywaniu się Polski, potem również innych krajów z komunistycznej opresji. Ale im trafniej SW odpowiadała na wyzwania czasu, tym bardziej jej działaczy i kadry przywódcze skazywano na polityczny niebyt. Paradoks czy raczej swoista prawidłowość? Liderzy SW, choć mówią o tym rzadko i niezbyt chętnie, nie mają wątpliwości, że to drugie.

Dziś już wiadomo, że działania operacyjne przeciwko przywódcom SW w najlepsze prowadził jeszcze UOP. A tytuł w „Gazecie Wyborczej” w połowie kwietnia 1992 roku krzyczał: „Morawiecki chce obalać”, przestrzegając czytelników przed jego rzekomo nadmiernym radykalizmem. Ale ten „radykalizm”, który nie pozwalał zwykłym uczciwym ludziom narodowego zaprzaństwa nazywać realizmem politycznym, a zdrady utożsamiać ze zdolnością do zawierania kompromisów, u liderów, działaczy i sympatyków SW pojawił się znacznie wcześniej.

...dlatego od początku ich nie lubiano

Dyskryminacja zaczęła już przy podziale środków płynących z zachodu na działalność podziemną. Mówił o tym w podczas konferencji naukowej „Wolni i Solidarni” Andrzej Myc, jeden z założycieli SW, który w czasach konspiracji odpowiadał za jej finanse.

– To, czym dysponowaliśmy, w porównaniu ze środkami TKK stanowiło zaledwie kilka procent. Ale przez moje ręce przechodziła tylko trzecia część naszych zasobów, bo ze względów bezpieczeństwa unikaliśmy nadmiernej koncentracji środków. Te pieniądze, głównie amerykańskie dolary, lokowałem u zaufanych osób, które nie prowadziły żadnej innej działalności, tylko „siedziały na pieniądzach” – wspominał w sali koncertowej stołecznego PKiN Myc, który na obchody 25. rocznicy powstania SW przyleciał z USA.

Wątek nieprostych relacji między TKK a SW, która powstała przecież głównie z niezgody na pewną bierność Frasyniuka, Bujaka czy Lisa w pierwszych miesiącach stanu wojennego, podczas jubileuszu raczej kurtuazyjnie przez liderów SW przemilczany, podjęła później Natalia Gorbaniewska, która – podobnie jak Irena Lasota i Władimir Bukowski – była jednym z wielu zagranicznych uczestników konferencji.

– Ludzie SW nie mówili źle o kolegach z TKK, choć wcale nie kryli przede mną dzielących ich różnic, natomiast ci drudzy od razu przestrzegli mnie przed oszołomami, którzy marzą o walce z komunizmem. Pomyślałam wtedy, że lepiej być oszołomem w słusznej sprawie niż dać się oszołomić propagandzie przeciwnika – wspominała rosyjska poetka, dziennikarka, bojowniczka o wolność i prawa człowieka.

– Teraz, po latach, nie ma już wątpliwości, kto miał lepsze rozeznanie, po czyjej stronie była słuszność – dodała Gorbaniewska.

„Tygodnik Solidarność” nr 26, z 29 czerwca 2007