Tytuł mógł intrygować, a czas i miejsce były wręcz symboliczne.
4 czerwca 2007, w piętnaście lat po obaleniu rządu Olszewskiego, w byłej stołecznej restauracji Budapeszt, która od kilku miesięcy pełni funkcję sali wystawienniczo-konferencyjnej IPN, odbyła się dyskusja: „Bezpieka i dziennikarze. Przypadek «Tygodnika Solidarność»”. Salę, kiedyś jedno z miejsc spotkań oficerów służb specjalnych PRL z werbowaną przez siebie agenturą, wypełnili zaproszeni goście. Ze zrozumiałych względów, było wśród nich wielu dziennikarzy, czy szerzej – pracowników mediów.

Potyczki o prawdę

Zarówno temat, jak i zestaw panelistów, którzy mieli dyskutować nad wydaną niedawno monografią dr. Grzegorza Majchrzaka, wzbudził spore oczekiwania, tym bardziej, że praca historyka IPN została skontrowana, opublikowaną w tym samym czasie i mocno reklamowaną książką Małgorzaty Niezabitowskiej, stającej we własnej sprawie. Lustracyjnej.

Stosunek reporterki pierwszego Tysola, później rzeczniczki rządu Tadeusza Mazowieckiego do Instytutu Pamięci Pamięci Narodowej uległ fundamentalnej przemianie. Niezabitowska deklarowała najpierw sympatię dla tej instytucji, chciała wspomagać jej działalność edukacyjną, ale tylko do czasu, gdy zimą 2004/2005
prof. Kieres odtajnił dotyczące jej dossier, spełniając zresztą publicznie wyrażoną prośbę zainteresowanej.

Czy Niezabitowska to na pewno TW Nowak? IPN-owski tom stanowi ciekawe studium dwóch przypadków agenturalnej współpracy ludzi z kręgów „TS”. Oprócz wyboru dokumentów, książka zawiera komentarz historyka, ułatwiający ominięcie pułapek interpretacyjnych i przebrnięcie przez suchy, nieporadny stylistycznie żargon, w jakim sporządzano resortową dokumentację.

Umiejętna lektura tych materiałów pozwala na jasny osąd sprawy. Historycy, nie tylko ci z IPN, są dość zgodni. Fakty nie budzą wątpliwości, można natomiast spierać się o ich interpretację: relatywizować charakter współpracy, spierać się o stopień jej szkodliwości, szukać usprawiedliwień, ewentualnie okazać współczucie. Mówił o tym
w debacie prof. Andrzej Friszke, którego nikt przytomny lustracyjnym jastrzębiem
nie nazwie.

Sprawa „Nowaka” odnowiła się w styczniu tego roku, gdy Sąd Lustracyjny orzekł, że Niezabitowska nie współpracowała z SB. Wyrok nie jest jednak prawomocny, gdyż IPN, władny to zrobić pod rządami obowiązującego obecnie prawa, zdążył się od tego werdyktu odwołać. Idzie jednak o coś innego: prawda historyka jest czymś innym niż prawda sędziego. Istnienie takiej podwójnej perspektywy rodzi dysonans poznawczy. I konflikt wartości. Chyba właśnie temu dał wyraz red. Jerzy Jachowicz, pytając, czy można nazwać agentem kogoś, kogo sąd lustracyjny od takiego zarzutu uwolnił.

Pomijając już problem nieostateczności werdyktu w tym konkretnym przypadku, sprawa jest naprawdę poważna. Jeśli bowiem ostatnie słowo o tym, czym jest prawda, ma należeć do sądu, to wszelkich mędrców, badaczy i uczonych będzie można odesłać do lamusa. Od historyków poczynając.

(czerwiec 2007)