| publikacje prasowe |
| publicystyka |
| wywiady |
| portrety |
| kultura |
| varia |
| utwory literackie |
| poezja |
| formy dramatyczne |
| utwory dla dzieci |
| galeria fotograficzna |
| góry |
| koty |
| ogrody |
| pejzaże |
| podróże |
varia
Świat zapomniał o Laosie |
Dopóki zwolennicy sześciuset lat tradycji Królestwa Lang Czang, wspierani przez USA, walczyli ze wspomaganą przez komunistyczną Rosję partyzantką Neo Lao Haksat – o Laosie było głośno. Gdy po 1975 roku wycofali się Amerykanie, a nad Krainą Miliona Słoni zawisł groźny cień Hanoi, wtedy zabrakło dziennikarzy, ekspertów, szerszej informacji oraz pomocy z zagranicy. Zabrakło nam przyjaciół – powiedział „Tygodnikowi Solidarność” generał Moua Koumisith, dowódca laotańskiej partyzantki niepodległościowej. Świat zapomniał o LaosieIstotnie, w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia Laos był na ustach całego świata. Długotrwałe walki o władzę sprawiły, że egzotycznie brzmiące nazwy: Luang Prabang, Vientiane, Pathet Lao czy Neo Lao Haksat, a także imiona przywódców: księcia Souvanny Phoumy i jego komunizującego brata Souphanouvonga – głęboko wryły się w zbiorową pamięć. Powstałe ok. połowy XIV wieku, w wyniku zjednoczenia księstw feudalnych, królestwo Lang Czang w czasie całej swej burzliwej historii mocno ucierpiało od agresywnych sąsiadów: Wietnamu, Birmy i Syjamu (dzisiejsza Tajlandia). Zamieszki wewnętrzne na przełomie XVII i XVIII w. skutkowały podziałem na dwa królestwa: Vientiane i Luang Prabang. Pod koniec wieku XIX kontrolę nad tradycyjnym terytorium Laosu przejęła mocna wówczas w tym regionie Francja. W 1954, po klęsce Francuzów pod Dien Bien Phu i uniezależnieniu się Laosu, rozpoczęła się trwająca prawie dwie dekady walka o władzę pomiędzy komunistyczną partyzantką Pathet Lao a siłami zbrojnymi królewskiego rządu Laosu. Gdy w lutym 1973 zwaśnione strony zawarły porozumienie w Vientiane, a w kwietniu 1974 powołano wspólne organy władzy państwowej (premierem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej został Souvanna Phouma, a Narodowej Politycznej Radzie Konsultatywnej przewodniczył Souphanouvong) ludziom nie obeznanym z taktyką komunistów mogło się wydawać, że dla wymęczonego bratobójczymi zmaganiami Laosu nadeszły lepsze czasy. Wystarczyło jednak zaledwie dwadzieścia miesięcy, aby Królestwo Laosu zniknęło z mapy. 2 grudnia 1975 roku proklamowano Laotańską Republiką Ludowo-Demokratyczną i na ćwierć wieku zapanowała złowroga cisza, przerywana jedynie monotonną propagandą o postępach socjalizmu. Dziś wiadomo już, że dziesiątki tysięcy ludzi skierowano do obozów „reedukacyjnych”, gdzie niejednokrotnie w koszmarnych warunkach spędzili nawet ponad 10 lat. Niektórzy umierali z wyniszczenia, innych – w tym członków rodziny królewskiej – zabito bez wyroków śmierci. Generał dziedziczny– Mimo to walka o niepodległość i swobody demokratyczne nie ustała w naszym kraju ani na chwilę – oświadczył generał Koumisith, który wraz z grupą przedstawicieli patriotycznej opozycji laotańskiej przybył z krótką wizytą do Polski. 36-letni Koumisith nie ma wprawdzie formalnego wykształcenia wojskowego, ale pochodzi z bitnego, choć stosukowo nielicznego (ok. 400 tys. ludzi) plemienia Hmongów, stanowiącego tradycyjne zaplecze antykomunistycznej partyzantki w Laosie. Jego rodakiem jest np. słynny generał Vang Pao, dowódca armii Hmongów podczas wojny w Indochinach. Pao, choć od lat mieszka w USA, stanowi dla komunistów ważny obiekt nienawistnych uczuć, o czym jasno świadczą komentarze internautów odwiedzających ostatnio stronę www.vientianepost.com. Po śmierci brata, Moua Koumisith powrócił z emigracji, aby zgodnie ze zwyczajem przejąć dowodzenie armią powstańczą z rąk swego ojca generała. Ma pod bronią 5 tys. ludzi, wyposażonych w amerykańskie M-16, a po części w zdobyczne AK-45, czyli kałasznikowy. Zdarzają się też bazooki, ale generalnie broni brakuje, gdyż w odwodzie pozostaje jeszcze 15 tys. chętnych do walki o wyrwanie Kraju Miliona Słoni spod dominacji rodzimych komunistów i przybyszów z Wietnamu. Ścigani jak zwierzęta, zwykle przez mieszane laotańsko-wietnamskie karne ekspedycje, nękani nalotami – mimo nieludzkich warunków, braku jedzenia i używanej przeciw nim broni chemicznej, ze słynnym żółtym proszkiem (agent orange) włącznie – partyzanci przetrwali w dżungli trudny dla siebie czas między rokiem 1975 a 1999. Marsz ku wolnościRankiem, 26 października 1999, grupa około 30 młodych osób w centrum Vientiane, stolicy LRL-D, usiłowała rozwinąć transparenty z hasłami wzywającymi do politycznych zmian. Nim się z tym uporali, co najmniej pięciu z nich aresztowano. Innym protestującym udało się zniknąć w świątecznym tłumie, ale Ruch Studentów Laotańskich na rzecz Demokracji został rozbity, zanim zdołał wyartykułować swe idee. Thongpaseuth Keuakoun, 39-letni uliczny sprzedawca, którego niedostatek zmusił do przerwania uniwersyteckich studiów, założył tę grupę w lutym 1998. Jego także zatrzymano. Według raportu Amnesty International, z 26 kwietnia 2000, losy całej piątki są nieznane, co w zestawieniu z „wiarygodnymi relacjami o torturach i złym traktowaniu więźniów w komunistycznym Laosie” może budzić uzasadnione obawy. I choć komunistyczny rząd stanowczo twierdzi, że takie zdarzenie w ogóle nie miało miejsca, należy uznać tę demonstrację za symboliczny początek nowego etapu walki o poszanowanie praw człowieka i wprowadzenie systemu demokratycznego w Laosie. Organizacja antykomunistycznej opozycji laotańskiej działa również w Polsce. Wszystko zaczęło się od manifestacji, które studenci organizowali w roku 1990 przed ambasadą laotańską w Warszawie, w proteście przeciw obecności wojsk wietnamskich w Laosie. Z powstałej wtedy Organizacji Laotańskich Studentów na rzecz Niepodległości i Demokracji, przed trzema laty wyłoniła się Rada Wykonawcza na rzecz Niepodległości i Demokracji. Jej przewodniczący Bouthanh Thammavong, który dostrzega analogie między historią Polski i Laosu (trudne sąsiedztwo, rozbiory!), nie ukrywa, że liczy na naszą pomoc i zrozumienie. Według niego, komunistyczny reżim laotański utrzymuje się jedynie dzięki dyskretnej obecności wojskowej Wietnamu. – Ok. 50 tys. Wietnamczyków w laotańskich siłach zbrojnych, 15 tys. policjantów tej narodowości w szeregach tajnej policji, 8 tys. ekspertów na różnych szczeblach administracji, a ponadto trudna do określenia liczba przymusowych małżeństw mieszanych, nie wspominając już o masowym napływie Wietnamczyków do Laosu ani o traktacie z 1977 roku, który praktycznie oddaje naszą ojczyznę we władanie ludzi Hanoi – mówi z przejęciem przewodniczący Thammavong. Zgodnie z klauzulą o tzw. bratniej pomocy, Wietnam w razie potrzeby na prawo wysłać do Vientiane dwustutysięczną armię. Czy partyzanci gen. Koumisitha, stacjonujący przy granicy w górskiej prowincji Xiangkhoang, są w stanie sprostać takiemu wyzwaniu? Kto podkłada bomby w Laosie?Sami z pewnością nie, ale ostatni rok przyniósł pewne zmiany. I nadzieję. Przede wszystkim, ludzie mają już dość: strachu, nędzy, upokorzeń we własnym kraju. Być może jednak, najbardziej doskwiera Laotańczykom poczucie całkowitego braku perspektyw. – To właśnie zatrważający stan gospodarki i brak swobód politycznych w kraju mógł skłonić jakichś zdesperowanych działaczy na rzecz demokracji do sięgnięcia po przemoc, aby wymusić na władzy rewizję polityki. Frustracja ogarnia też młodsze pokolenie przywódców oraz środowisko akademickie w kraju, więc choć nie popieramy stosowania przemocy dla realizacji celów politycznych, to jednak rozumiemy sytuację, w jakiej się znaleźli – powiedziała w telefonicznym wywiadzie dla wydawanego w Bangkoku The Nation Bounthone Chanthavixay, przewodnicząca Światowego Komitetu Koordynacyjnego na rzecz Niepodległości i Demokracji w Laosie. Komentując tak niedawny zamach bombowy na przejściu granicznym między Laosem i Tajlandią, w którym poważne rany odniosło około tuzina osób, głównie Tajów, Chanthavixay uznała, że seria eksplozji jest stanowczo dziełem krajowców i że na tym z pewnością jeszcze się nie skończy. Warto przypomnieć, że tajemnicze zamachy bombowe, do których nikt się nie przyznaje, a od których komunistyczny reżim Vientiane zadrżał nieco w posadach, zaczęły się 30 marca ub. r. Ładunki eksplodowały przeważnie w miejscach publicznych, takich jak restauracje, dworce autobusowe czy urzędy pocztowe. Władze laotańskie oskarżają o to tzw. wrogie elementy, których celem jest destabilizacja kraju. Gdy 30 stycznia br. amerykański departament stanu, powołując się na „wiarygodne informacje”, przestrzegł publicznie obywateli swego państwa, aby unikali wyjazdu w niektóre rejony Laosu, zagrożone możliwością eksplozji, wtedy laotański komentator radiowy z sarkazmem zauważył, że w Laosie bardziej należy uważać na niewybuchy amerykańskich bomb oraz min przeciwpiechotnych, które pozostały jeszcze po wojnie wietnamskiej. Jesienią ub. roku antykomunistyczna partyzantka zmieniła taktykę, a także nasiliła i skoordynowała swoje działania. Zasadzki, akcje sabotażowe, krótkie, dobrze przygotowane potyczki. Co istotne, informacje o skutecznych działaniach wojskowych, często bez strat własnych i niemal w tym samym czasie, przychodziły z różnych regionów kraju. Szczególnie dużą aktywność formacji partyzanckich dało się zaobserwować w listopadzie zwłaszcza na południu kraju, w prowincjach Champasak, Saravan i Savannakhet. Niejako w odpowiedzi na udane akcje „wojowników wolności” (Freedom Fighters), połączone siły laotańsko-wietnamskie przeprowadziły serię ataków przeciwko oddziałom partyzanckim, ale także wieśniakom z plemienia Hmongów. Podczas pobytu opozycjonistów laotańskich w Polsce parlament europejski w specjalnej rezolucji z 15 lutego br. wezwał rządzących Laosem komunistów do uwolnienia więźniów politycznych, zagwarantowania wolności prasy, łącznie z nieskrępowanym dostępem do internetu, a przede wszystkim do „głoszenia zasady narodowego pojednania i wprowadzenia zmian prowadzących do demokracji”. Ale towarzyszący generałowi doradca Thoumma Thammachack zwraca uwagę na jeszcze inny, sprzyjający Laosowi, aspekt sprawy. Wietnam, pełniący dotąd rolę żandarma Indochin, zaczyna mieć poważne problemy z własnymi mniejszościami. Na Płaskowyżu Centralnym, stanowiącym główny wietnamski rejon uprawy kawy, od kilkunastu dni dochodzi do gwałtownych zamieszek tzw. górskich mniejszości. Według niego, można wręcz mówić o wybuchu powstania mniejszości przeciwko rdzennym Wietnamczykom. Zdaniem generała Koumisitha, sytuacja dojrzała do działań zdecydowanych. Laotańczycy czują się osamotnieni, ale chcą walczyć. – Naszym celem jest wyzwolenie Laosu, opanowanie całego terytorium – mówi laotański generał. Potrafi jednak realnie oceniać możliwości. Ameryka przestała pomagać. Na wsparcie krajów ościennych trudno liczyć. Nawet o przygranicznych bazach w Tajlandii nie ma już mowy. Czy świat zaprzątnięty swoimi sprawami pomoże Laotańczykom wyjść z martwego cienia Hanoi i zająć miejsce w rodzinie wolnych narodów? „Tygodnik Solidarność” nr 9, z 2 marca 2001 |