strona główna arrow wywiady arrow Winni czują się dobrze

Odziedziczona po czasach PRL brutalność policji nie zniknie z dnia na dzień, jej skutkiem była choćby tragiczna śmierć Przemka Czai, ale trudno sobie wyobrazić, aby ktoś odważył się użyć całej machiny państwowej
dla ochrony kilku zbrodniczych funkcjonariuszy – z GRZEGORZEM MAJCHRZAKIEM, historykiem z Biura Edukacji Publicznej IPN,
rozmawia Waldemar Żyszkiewicz

Winni czują się dobrze

Grzegorz Majchrzak, historyk, pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN


– 12 maja minęła dwudziesta rocznica zamordowania Grzegorza Przemyka. Spróbujmy ocenić znaczenie tego tragicznego faktu w perspektywie historycznej.


– W maju 1983 roku wydawało się, że najostrzejsze represje stanu wojennego już przycichły. Nic dziwnego, że śmierć 19-letniego maturzysty w wyniku bestialskiego pobicia w stołecznym komisariacie Milicji Obywatelskiej przy ulicy Jezuickiej, nieopodal katedry, wywołała ogromny wstrząs. Jednak z obecnej perspektywy przejmująca wydaje się zwłaszcza skuteczność i skala mataczenia władz w tej sprawie, która doprowadziła do obarczenia odpowiedzialnością za tę śmierć zupełnie innych osób z innych środowisk.


– Rzecznik Urban wykreował wówczas słynne „Pogotowie Rabunkowe”...


– Nie tylko to. Jego dziełem są również koncepcje limitowania dostępu dziennikarzy zagranicznych do obserwowania przebiegu procesu, konsultowane z prezesem sądu „porcjowanie” dziennego programu rozpraw, wreszcie cyniczny pomysł czerpania finansowych zysków ze zrozumiałego zainteresowania zagranicznych mediów wyrokiem, jaki zapadnie w tej sprawie. Ale oprawa medialna sprawy Przemyka była jedynie uzupełnieniem swoistej samoobrony podjętej przez ówczesne kierownictwa państwa i resortu. Od 24 maja specjalnym zespołem koordynacyjnym utworzonym przez Biuro Polityczne KC PZPR kierował Mirosław Milewski. A w MSW powołano specjalną grupę, której działania doprowadziły do eliminacji oskarżycieli posiłkowych reprezentujących matkę zabitego chłopca, zastraszenia adwokatury, korzystnego dla MSW doboru prokuratorów prowadzących śledztwo, „rozpracowywania” i zastraszania świadków, a nawet przekazywania materiałów operacyjnych obrońcom oskarżonych funkcjonariuszy. Resort korzystał również w tej sprawie z konsultacji naukowych. Szczególnie zasłużyli się „uczeni” z Wojskowej Akademii Politycznej: płk prof. Józef Borgosz – filozof, płk dr Krążyński – psycholog oraz socjolog – płk dr Michalczak.


– Osoba generała Kiszczaka zapewne takie kontakty ułatwiała.


– Z pewnością. A poczucie bezkarności, jakie dzięki podjęciu wszechstronnych działań przy „sprawie Przemyka” uzyskali funkcjonariusze resortu, doprowadziło do kolejnych zabójstw politycznych. Można wręcz powiedzieć, że gdyby nie objęto ochroną rzeczywistych sprawców śmierci Grzegorza Przemyka, to prawdopodobnie nie doszłoby w rok później do zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki.


– Czy śmierć maturzysty była potrzebna ówczesnej władzy? Dlaczego wybrano właśnie Przemyka?


– Z dokumentów ówczesnego MSW wynika, że po narzuceniu Polsce stanu wojennego pracownicy tego resortu po prostu odreagowywali wcześniejsze „stresy”. Dopuszczali się wielu przestępstw, bo wiedzieli, że mogą sobie na to pozwolić. Mogą obić, oni również mogą obić, zwłaszcza oni mogą obić – tak dość powszechnie interpretowano wówczas skróty MO, ORMO i ZOMO. Komisariaty przy Jezuickiej i przy Wilczej były znane z tego, że tam bito.


– Stawia pan hipotezę o „zabójstwie z poczucia bezkarności”?


Jest w tej sprawie również inny, ważny trop. Barbara Sadowska, matka zabitego Grzegorza, była poetką i działaczką opozycji, aktywnie uczestniczącą w pracach Prymasowskiego Komitetu Pomocy, który miał siedzibę przy stołecznym kościele św. Marcina. Funkcjonariusze SB kilkakrotnie grozili poetce, że jej syna może spotkać nieszczęście, jeśli ona nie zaprzestanie swej działalności. Ostatni raz grożono jej 3 maja, czyli na krótko przed śmiertelnym pobiciem syna. Było to podczas najścia specjalnej jednostki na siedzibę komitetu, kiedy to jego wielu współpracowników ucierpiało, a Sadowskiej złamano nawet palec u ręki.


– Czy w III RP, ufundowanej również na ofierze krwi tych ponad stu osób, których okoliczności śmierci badała tzw. komisja Rokity, w tym i Grzegorza Przemyka, praktycznie nie bagatelizuje się tamtych poważnych spraw? Myślę tu o braku konkluzywnych rezultatów dochodzeń, oskarżeń i skazań, o nieegzekwowaniu kar?


– W państwie demokratycznym, jakim stała się Polska po roku 1989, obowiązuje zasada domniemania niewinności. W sprawach tego rodzaju udowodnienie poszczególnym osobom konkretnych czynów jest niezmiernie trudne. Resort dbał o to, by swej pozaprawnej działalności nie dokumentować lub skutecznie o zniszczenie takiej dokumentacji zadbał. A solidarność środowiskowa, zwłaszcza w obliczu zagrożenia poważnymi karami, jest nadal ogromna. Bez jej przełamania trudno liczyć na pełne wyświetlenie sprawy Grzegorza Przemyka. Ale są też zmiany na korzyść. Wprawdzie odziedziczona po czasach PRL brutalność policji nie zniknie z dnia na dzień, jej skutkiem była choćby tragiczna śmierć Przemka Czai, ale trudno już sobie wyobrazić, aby ktoś odważył się użyć całej machiny państwowej dla ochrony kilku zbrodniczych funkcjonariuszy, tak jak uczynili to wówczas m. in. Kiszczak czy Urban.

„Tygodnik Solidarność” nr 20, z 9 maja 2003