strona główna arrow wywiady arrow Allah i demokracja

Dla większości Irakijczyków Saddam Husajn jest na pewno mniejszym złem niż Amerykanie –z prof. JANUSZEM DANECKIM, arabistą, wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego i Collegium Civitas, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz

Allah i demokracja

– Obalić Saddama Husajna. Zniszczyć zasoby broni masowego rażenia. Ustanowić w Iraku ład demokratyczny. Czy ten trzeci cel, który zapewne miał dostarczyć moralnego alibi dla inwazji sprzymierzonych, da się urzeczywistnić?


– Demokratyzacja Iraku nie będzie rzeczą łatwą. Z wielu względów, nie tylko wewnętrznych, ale i zewnętrznych. Trzeba przecież pamiętać, że w sąsiednich państwach arabskich nie ma demokracji, mamy tam raczej do czynienia z władzą niemal absolutną. Arabia Saudyjska jest krajem o wiele bardziej despotycznym niż Irak. Podobnie jest w monarchiach Zatoki Perskiej. Różnica polega jedynie na tym, że inni władcy nie są tak bezwzględni, tak okrutni jak Saddam Husajn. Z kolei socjalistyczna Syria także może się czuć zagrożona, bo skoro dziś zakwestionowano „baasizm” iracki, to jutro równie negatywnie może zostać oceniony „baasizm” syryjski. Wreszcie Iran niechętnie powita sekularyzację państwa, która często jest pochodną demokratycznych metod sprawowania władzy. Jak widać, sąsiedzi Iraku mogą się obawiać efektu domina i naruszenia status quo w całym regionie.


– A sami Irakijczycy? Czy przyjmą demokrację z rąk zwycięzców?


– Dla Irakijczyków demokracja jest do przyjęcia, pod warunkiem, że pozwoli im się samodzielnie budować państwo, nie narzucając ani szczegółowych rozwiązań, ani tempa. Ten proces musi być długotrwały, zgodny z irackimi, czy szerzej – arabskimi tradycjami, nawet gdyby przejściowo miał jeszcze prowadzić do powrotu dyktatury. Choć z pewnością już nie takiej, jak rządy Husajna.


– Powrót do dyktatury? Czy to znaczy, że Irakijczycy kochają Saddama i dlatego walczą z Amerykanami?


– Nie, wcale go nie kochają. Ale dla większości z nich Saddam Husajn jest z pewnością mniejszym złem niż Amerykanie. Irakijczycy, którzy od roku 1991 są poddani sankcjom, dobrze pamiętają, że wymusiły je na ONZ właśnie Stany Zjednoczone. W dodatku traktują te sankcje jako formę zbiorowej odpowiedzialności: owszem, satrapa nabroił, ale konsekwencje ponosi cały naród. Co więcej, zarzucają społeczności międzynarodowej podwójną moralność. Gdy Irak nie przestrzega uchwał ONZ, stosuje się sankcje, które niszczą kraj, a ludzi narażają na cierpienie. Gdy z kolei Izrael lekceważy oenzetowskie uchwały i rezolucje, nie licząc się nawet z rządem USA, to bywa co najwyżej strofowany. I na tym koniec. Ze zrozumiałych względów nie budzi to zachwytu Irakijczyków ani Arabów.


– Czy stosunek państw arabskich do świata zachodniego, a zwłaszcza do USA, może ulec zmianie bez sprawiedliwego rozwiązania kwestii palestyńskiej?


– Myślę, że te kwestie są ze sobą ściśle powiązane. To, co dzieje się w Palestynie, Arabowie postrzegają nie w kategoriach konfliktu między sobą a Żydami, lecz jako przejaw naporu Zachodu na świat arabski. Izrael to dla Arabów nie tyle państwo żydowskie, lecz raczej przyczółek Zachodu, głównie zresztą USA, na terenach arabskich. Powstanie państwa palestyńskiego z pewnością korzystnie wpłynęłoby na ewolucję postaw Arabów wobec Zachodu. Oczywiście, nie stanie się to z dnia na dzień. Ale wiążąc problem Iraku z potrzebą utworzenia palestyńskiego państwa, Amerykanie dają dowód rozumienia istoty zapalnej sytuacji na Bliskim Wschodzie.


– 24 miliony obywateli Iraku to dość szczególny melanż religijno-etniczny. Arabowie i Kurdowie, dwa odłamy wyznawców islamu, około miliona chrześcijan. Nie wspominając już o strukturze plemiennej...


– Istotnie, sytuacja ludnościowa w Iraku jest złożona. Arabowie są wprawdzie najliczniejsi, ale ponad 20 proc. społeczeństwa stanowią Kurdowie, czyli spokrewnieni z Irańczykami indoeuropejczycy. Na północy kraju, oprócz Kurdów, mieszkają Turkmeni, tzn. ludność pochodzenia tureckiego. Wreszcie są też chrześcijańscy potomkowie dawnych Aramejczyków, zwani dziś Asyryjczykami, choć z Asyrią nie mają nic wspólnego. To chrześcijańscy nestorianie, z których część uznaje nawet zwierzchność papiestwa. Wiele mniejszych ugrupowań etnicznych pomijam tu milczeniem. Co charakterystyczne dla Iraku, podziały religijne wcale nie pokrywają się z narodowościowymi. Szyici stanowią około 55 proc. ludności arabskiej, a sunnici – 20 proc. Kurdowie w zdecydowanej większości są sunnitami, ale sunnici pochodzenia kurdyjskiego nie bratają się ze swymi arabskimi współwyznawcami, toteż jeśli idzie o dążenia do władzy, dominującą grupą religijną w Iraku są szyici.


– Ale członkowie rządzącej Irakiem partii Baas to przecież sunnici...


– Istotnie, wykształceni i lepiej przygotowani do rządzenia wyznawcy tej odmiany islamu są u władzy właściwie od początku historii nowoczesnego państwa irackiego, podczas gdy szyicka większość została od rządów odsunięta. Saddam Husajn, który dbał przede wszystkim o pozycję własnego sunnickiego rodu Tikritich, dopuścił jednak do władzy zarówno szyitów, jak i przedstawicieli różnych mniejszości, w tym także kurdyjskiej. Np. szef Rady Narodowej, czyli parlamentu jest szyitą, a znany w świecie wicepremier Tarik Aziz – chrześcijaninem.


– Pewna polityczna zręczność Saddama nie zapobiegła jednak powstaniu opozycji...


– Opozycja iracka, praktycznie istniejąca jedynie poza krajem, jest zróżnicowana, choć istotną jej część stanowią szyici. Np. opozycyjnym Narodowym Kongresem Irackim kieruje szyita Ahmad Czalabi. Istnieją też opozycyjne ugrupowania szyickie, które działają z terytorium Iranu. Natomiast szersza opozycja antysaddamowska, którą z jednej strony tworzyli szyici arabscy, z drugiej – kurdyjscy, w samym Iraku poniosła całkowitą klęskę. M. in. z powodu zaniedbań wsparcia, jakiego po wojnie o Kuwejt obiecywali udzielić przeciwnikom Husajna sprzymierzeni. Szyickie powstanie na południu zostało przez reżim stłumione. Z kolei bojowników kurdyjskiej irredenty z północnych terenów kraju zagazowano. Interwencja Zachodu ograniczyła się w zasadzie do stworzenia tzw. stref bezpieczeństwa przez ograniczenie przestrzeni powietrznej Iraku do pasa między 32 a 36 równoleżnikiem.


– Czy taka terytorialna izolacja, zwłaszcza w przypadku północnej części kraju, nie zagraża spoistości irackiego państwa po upadku Saddama?


– Istnieje niebezpieczeństwo rozpadu Iraku na trzy odrębne obszary: kurdyjski na północy, środkowy dla sunnitów i szyicki na południu. To byłoby nieszczęściem dla regionu, bo mielibyśmy trzy wrogie sobie twory państwowe. W dodatku Kurdowie, których jest w sumie około 20-25 milionów, nie zadowoliliby się pewnie samodzielnością na części terytorium irackiego, lecz dążyliby do utworzenia własnego, większego państwa. Taką ewentualnością jest zaniepokojona zwłaszcza Turcja.


– Jakie siły społeczne wezmą udział w odbudowie irackiego państwa, jeśli Amerykanom uda się w miarę sprawnie przeprowadzić operację „desaddamizacji”?


– To zabrzmi jak paradoks, ale dziś jedyną warstwą zdolną do przejęcia władzy w Iraku jest średni aparat administracyjny, w dużej mierze kontrolowany przez członków partii Baas. Zresztą ten „baasistowski” system jest dla Iraku zbawienny, ze względu na swój specyficzny stosunek do islamu. Powiadano tam tak: wprawdzie my, Irakijczycy, szanujemy dziedzictwo islamu, który jest podstawą naszej kultury, ale uważamy, że religia pozostaje prywatną sprawą obywateli. Zaowocowało to praktycznym rozdziałem religii i państwa, a także nieobecnością fundamentalistów muzułmańskich w strukturach władzy państwowej.


– Taki sposób stawiania sprawy właściwie powinien się Zachodowi podobać.


Ale Zachód najwyraźniej o tym nie wie, gdyż chętnie oskarża irackiego despotę o wspieranie Usamy Ibn Ladina. Tymczasem fundamentalistom z Al-Kaidy i Saddamowi Husajnowi wcale nie jest po drodze. Choć należy zauważyć, że od czasów wojny z Iranem Husajn bardziej zaczął podkreślać muzułmański charakter Iraku. Ogłaszanie dżihadu, pojawienie się imienia Boga na irackim sztandarze – to była próba pozyskania sobie przychylności świata muzułmańskiego, który powinien się dowiedzieć, że nie ma do czynienia z ateistą, lecz człowiekiem religijnym, szanującym tradycje islamu.


– Dlaczego po 11 września 2001 stereotypy utożsamiające muzułmanów z Arabami i terrorystami upowszechniły się z tak zdumiewającą łatwością?


– To proste skutki niewiedzy. My właściwie nie znamy muzułmańskiego świata. Nie pamiętamy też o wkładzie tradycyjnej kultury arabskiej w rozwój naszej cywilizacji europejskiej. Opinia publiczna, dając posłuch emocjonalnym wypowiedziom Oriany Fallacci czy premiera Włoch Berlusconiego, skłania się do pogardy wobec Arabów. Całkiem bezpodstawnie, gdyż to właśnie oni uporządkowali i przekazali Europie prawie całą wiedzę świata starożytnego: matematykę, mechanikę, botanikę, chemię. Pośrednictwu arabskiemu zawdzięczamy pisma Arystotelesa, chiński papier, zapożyczone z Indii tzw. cyfry arabskie. Samym Arabom – filozofię Awerroesa czy obowiązującą jeszcze w XVIII stuleciu wiedzę medyczną Awicenny. Ponadto takie nazwy, jak algebra, alchemia, alkohol, albatros czy Aldebaran. Wreszcie liczne inspiracje w kulturze. Nawet pomysł „Przypadków Robinsona Kruzoe” został zapożyczony z literatury arabskiej.


– A oni bronią się dziś przed wpływami cywilizacji euroatlantyckiej...


– My boimy się muzułmanów, bo ich nie znamy. Natomiast oni znają Zachód, obserwują skutki procesu globalizacji i doskonale wiedzą, co warto zapożyczyć, a od czego lepiej stronić. Świat islamu nie neguje naszych osiągnięć technologicznych, potrafi korzystać z rozwiązań modernizacyjnych, ale obawia się hegemonii kulturowej Zachodu i utraty swoich tradycyjnych wartości. Zachowawczość muzułmanów w zakresie etyki, prawa i polityki jest formą obrony własnej tożsamości, jest walką o uznanie równoprawności różnych kultur.


– I dziś przewodzi tej walce Saddam Husajn?


– Irak pod rządami Husajna nie był nigdy eksporterem rewolucji, gdyż jego lider jako typowy plemienny despota walczył raczej o dominację w regionie lub nawet w całym świecie arabskim. Owszem, bywał okrutny, nawet zbrodniczy, ale za to wspierał Palestyńczyków, w których świat zachodni wciąż nie chce dostrzec uczestników walki narodowo-wyzwoleńczej. Arabowie zapamiętają Husajnowi jego stanowisko w konflikcie palestyńskim. Jeśli iracki dyktator zginie w tej wojnie, to stanie się bohaterem, który stawił czoła Amerykanom. Ale wcale nie byłoby lepiej, gdyby przeżył i stanął np. przed międzynarodowym sądem. Właściwie nie widzę dobrego wyjścia z sytuacji.

„Tygodnik Solidarność” nr 14, z 4 kwietnia 2003