publikacje prasowe |
publicystyka |
wywiady |
portrety |
kultura |
varia |
utwory literackie |
poezja |
formy dramatyczne |
utwory dla dzieci |
galeria fotograficzna |
góry |
koty |
ogrody |
pejzaże |
podróże |
Przypadek Simona Mola obnażył nasze słabe punkty: naiwność ludzi, wyobcowanie elit i niewydolność państwa. Przybysz spod Góry FakoPoeta, prozaik, dziennikarz, uchodźca z Kamerunu. Współpracownik „The Warsaw Voice”, współzałożyciel Związku Pisarzy Zagranicznych w Polsce, twórca teatru Migrator, członek stowarzyszenia PEN International. Jako Antyfaszysta Roku 2003 – tytuł przyznało mu Stowarzyszenie Nigdy Więcej – pupil środowisk deklarujących walkę z nietolerancją i „polskim faszyzmem”. Urodzony przed 34 laty Simon Moleke Njie, w Polsce był znany pod łatwiejszym do przyswojenia i zapamiętania pseudonimem artystycznym Simon Mol. Człowiek nadaktywny: bywał, udzielał się, miał własną witrynę w sieci. Znali go pracownicy i wolontariat wielu organizacji pomocowych. Owszem, potrafił sprawić niezłe wrażenie na ludziach, zwłaszcza w pierwszych kontaktach, wielu jednak zraził do siebie przesadnie roszczeniową postawą. – Tyle mówił o działaniach na rzecz innych, ale gdy raz poprosiłam go o pomoc przy organizacji imprezy dla uchodźców, zapytał: a co ja z tego będę miał – opowiada Ania, działaczka jednej z fundacji, która poznała Kameruńczyka już po tym, gdy opuścił obóz w Dębaku. Dyżurny Murzyn Teleekspresu„Gazeta Wyborcza”, z 17 lutego 2004, tak promowała bliskie sobie ideowo środowisko literatów-migrantów: „Pochodzą z różnych krańców świata, ale spotkali się w Warszawie. Tworzą w różnych językach, ale wszyscy są poetami i pisarzami. Postanowili się zorganizować: – Trzeba rozruszać to miasto – mówi Simon Mol, jeden z założycieli Związku Pisarzy Zagranicznych w Polsce. (...) – Chcemy pokazać, że uchodźcy nie tylko chcą brać. Możemy też bardzo wiele dawać i wnosić do życia Polaków – mówi Mol. I nie ma na myśli tylko literatury. Jest także sekretarzem Stowarzyszenia Uchodźców RP, które w najbliższą niedzielę zaczyna Tydzień Tolerancji Europejskiej. Uchodźcy będą promować swoje kraje i panujące tam zwyczaje, m.in. na spotkaniach w szkołach”. Dziś te słowa brzmią jak okrutna ironia. Może jednak należałoby potraktować je przede wszystkim jako ostrzeżenie dla ludzi mediów. Bo to właśnie media wypromowały uchodźcę z Kamerunu. Dzięki nim, Mol stał się rozpoznawalny, co z pewnością przydało mu atrakcyjności w oczach tych – jak dotąd kilkunastu – „młodych, wrażliwych wykształconych kobiet”, które były gotowe pomagać uchodźcy i poecie na niwie nie tylko literackiej. Nie trzeba być medioznawcą, żeby wiedzieć, jak bardzo wiarygodność osoby i jej „pozycję przetargową” wzmacnia częsta obecność w mediach elektronicznych. Nie jest również tajemnicą, że Kameruńczyka nazywano „dyżurnym Murzynem Teleekspresu”. I wcale nie szło o to, że Mol jest czarnoskóry i pochodzi z Afryki, lecz o brak realnych zasług czy istotnych powodów dla tak częstego pokazywania go na wizji. Maski AfrykaninaProzatorskim tekstom Mola, zwłaszcza tym, w których kultywuje tradycje rodzinnego plemienia Bakwiri, nie można odmówić rozmachu i wartości artystycznej. Znacznie gorzej z esejami, które mają ostrzegać czytelnika przed utratą kontaktu z naturą lub szkodliwością zbyt częstego korzystania z telefonów komórkowych, a trącą new age’ową cepelią. Ale już całkiem niewiarygodna, zwłaszcza w swej natrętnej deklaratywności, wydaje się jego publicystyka. A przecież nie ma wątpliwości, że to właśnie za międlenie „wolnościowych” i „antyrasistowskich” sloganów Mol stał się ulubieńcem obozu postępu. Mężczyzna mikrej postury, o skrzekliwym głosie, niezbyt dobrze mówiący po polsku. To nie mogło dodawać mu uroku w oczach kobiet. Atutem Kameruńczyka mogła być za to jego angielszczyzna. I fakt, że deklarował się przede wszystkim jako poeta. Tak, Moleke Njie bardzo zręcznie kształtował swój wizerunek: uchodźcy, artysty, człowieka wielu talentów. Dokładniej mówiąc, kreował całą gamę wizerunków. O. Edward Osiecki, werbista, który przekładał część wierszy Mola na polski i pomógł mu w wydaniu tomiku poezji, ma wyrobiony pogląd co do religijności ich autora. A mowa tu o opinii osoby duchownej ze sporym doświadczeniem: dziesięć lat na misjach w Papui-Nowej Gwinei, wieloletnia opieka duszpasterska nad stołecznym „Małym Wietnamem”, Jarmarkiem Europa, wreszcie prowadzonym przez werbistów Domem Migranta na Pradze. – Simon, ochrzczony jeszcze w Kamerunie, w Dębaku nie przejawiał już zbytniej gorliwości. Nieraz też mówił mi, że jego religią jest poezja, ale to bez wątpienia katolik – zapewnia o. Osiecki SVD. Katolik, islamista, może afrochrześcijaninZakonnik przyznaje, że niektóre wątki w wierszach Afrykanina brzmią całkiem niedogmatycznie, że nieraz emanuje z tej poezji bliski panteizmowi zachwyt nad naturą, ale – w ocenie duszpasterza migrantów – Mol nie wykracza poza formułę „katolicyzmu wyzwolonego”. Z kolei autor drukowanego w „Przeglądzie” tekstu pod nośnym tytułem „Kameruńczyk jak nóż bezlitosny” sugeruje, że mrożąca krew w żyłach dezynwoltura Mola wobec narażanych na śmierć partnerek ma swe źródła... w tradycyjnie niskim statusie społecznym kobiety w krajach islamu. To prawda, że Mol broniąc się na dyskusyjnym forum internetowym przed oskarżeniami o nosicielstwo wirusa HIV twierdził, że jest obrzezany, co według badań ma podobno zmniejszać podatność na zakażenie. Prawdą jest też, że co piąty mieszkaniec Kamerunu jest muzułmanimem. Nie dotyczy to jednak tzw. anglofonów z południowego zachodu, skąd wywodzi się Moleke Njie. Reżyser Mariusz Orski, który przez kilka miesięcy współpracował z kameruńskim uchodźcą, przygotowując inscenizację jego sztuki „Rasa pieczątek” dla Teatru Migrator, widzi w nim osobę, dla której liczą się przede wszystkim osobiste cele i przedsięwzięcia. Podobnie, jak skuteczność działania, wysoka zwłaszcza przy używaniu mediów do autopromocji... Ewentualną religijność Afrykańczyka polski reżyser wiązałby z tradycyjną duchowością Czarnego Lądu. Z legendami, podaniami, pieśniami i wierzeniami jego przodków z okolic Góry Kamerun (Fako). To one były dla niego ważne. – Trzeba jednak pamiętać, że w środowisku artystyczno-teatralnym raczej nie manifestuje się osobistej pobożności – dodaje Orski. PEN Club i moralne rozbrojenieMol nigdy nie krył, nawet przed „Gazetą Wyborczą”, swego przekonania, że kobieta powinna słuchać mężczyzny i mu służyć. Na wszelkie sposoby. Dowodził, że nawet wykładni proroczego snu żony musi dokonać mąż. Dlaczego nie zdystansowało to postępowców wobec reakcjonisty? Dlaczego nie wzbudziło ich czujności? Czy dlatego, że działał w afiliowanym przy PEN Clubie komitecie „Pisarze dla pokoju”? Czy może dlatego, że w dorocznym raporcie PEN International 2005 przedrukowano głęboką myśl jego autorstwa: „Literatura bawi, inspiruje, poucza, toteż dusza ludzka znajduje w niej zadowolenie... nie wolno lekceważyć wpływu literatury na doświadczenie duchowe”. Kiedyś PEN Club to była poważna firma, do której należeli naprawdę poważni pisarze. Dziś International PEN w licznych centrach regionalnych i programowych komitetach zrzesza 15 tys. tzw. profesjonalistów pióra: pisarzy, poetów, dramaturgów, scenarzystów, wydawców. Jednym z członków pozostaje Simon Moleke No-Njie... Polski PEN Club, którego prezesem od roku 2001 jest Władysław Bartoszewski, bardzo często piętnuje różne przejawy nietolerancji, dyskryminacji rasowej czy antysemityzmu. Ale do sprawy kolegi-antyfaszysty, który z trudnych do zrozumienia powodów zakażał wirusem młode, wrażliwe i – co tu kryć – „moralnie rozbrojone” Polki, jakoś się dotąd nie odniósł. Od początku zdiagnozowanyDziwne mamy elity. Raz gotowe z całą mocą potępić „faszystę”, który na prywatnej działce bawi się – pewnie, że głupio – paląc pochodnie w kształcie swastyki... Innym razem, dziwnie osowiałe wobec zbrodniczego wyczynu ideowego pobratymca, który ogniem śmiertelnej choroby naznaczył wiele ludzkich istnień. Już wiemy o kilkunastu przypadkach, ale swoista moda na nieuporządkowane zachowania seksualne musiała znacznie rozszerzyć krąg ofiar Simona Mola. Łańcuch zakażeń pochodzących z tego źródła mógł się tworzyć od roku 1999. Już wtedy bowiem – po badaniach diagnostycznych w Szpitalu Zakaźnym – okazało się, że kameruński dziennikarz występujący o status uchodźcy jest nosicielem wirusa HIV. Szkoda tylko, że nie dowiedziały się o tym na czas ambitne, nazbyt litościwe dziewczyny, skutecznie podrywane przez modnego „antyfaszystę” po jego wieczorach autorskich. W literackich pracach Mola pojawia się motyw ognia trawiącego ciało bohatera, powraca też temat śmierci. Dla zaprzyjaźnionego z Kameruńczykiem misjonarza-werbisty świadome narażanie drugiej osoby na śmiertelną chorobę wydaje się hipotezą nie do przyjęcia. – Nie mogę uwierzyć, że Simon już od przyjazdu wiedział o swojej chorobie. Tym bardziej, że pierwsze zgłoszenia od zakażonych kobiet pochodzą dopiero z roku 2005 – szuka argumentów o. Osiecki. Nie gotowi do starcia kulturCzy osobom zakażonym HIV/AIDS powinno się zezwalać na wjazd do Polski? Dawać prawo pobytu? Udzielać statusu uchodźcy? Na takie pytania Stany Zjednoczone i Australia odpowiadają przecząco. A w naszym przypadku? Czy państwo, zwłaszcza wobec wysokiego poziomu nosicielstwa za wschodnią granicą, ma prawo do stworzenia swoistego kordonu sanitarnego? – Trzeba subtelnie wyważyć proporcje między prawami jednostki a dobrem społeczności. Zakaz wjazdu nie wydaje się właściwym rozwiązaniem, ale już monitorowanie nosicieli i wymuszanie rezygnacji z zachowań ryzykownych zdecydowanie tak – uważa duszpasterz migrantów. Prof. Ryszard Vorbrich, z UAM, najlepszy w kraju specjalista od Kamerunu, jest przekonany, że polskie społeczeństwo nie jest przygotowane ani do kontaktów, ani do dialogu międzykulturowego. – Cudzego nie znamy, swoje negujemy, a do tego dręczy nas przejęte od zachodnich Europejczyków poczucie winy. Chcemy szerzyć wartości, ale nie dlatego, że są nasze, tylko ze względu na ich uniwersalny charakter. Tymczasem wszyscy inni promują swoje „własne” wartości – twierdzi uczony z Poznania. Jego zdaniem, Afrykanie, w reakcji na traumę kolonializmu, wręcz obsesyjnie podkreślają wielkość i rdzenność własnej kultury, akcentują też afrykańskie pochodzenie gatunku Homo sapiens. Natomiast my, przez brak identyfikacji z własnymi korzeniami, zbyt łatwo snobujemy się na egzotykę. O rozpowszechnionym w Afryce przesądzie, że seks z młodą dziewczyną, najlepiej dziewicą, leczy z „nowej choroby” (HIV/AIDS), pisał w „Kalahari” Wojciech Albiński. Polski pisarz, mieszkający od przeszło trzydziestu lat w RPA, sprawę Mola komentuje krótko: – Biedne dziewczyny... W RPA świadome zarażanie HIV jest uważane za przestępstwo kryminalne, bliskie zabójstwu. „Tygodnik Solidarność” nr 5, z 2 lutego 2007 |