To pytanie rozbrzmiewa dziś w wielu polskich domach. Ciśnie się na usta wszystkim, dla których niedziela 13. grudnia 1981 roku była szokiem, ciężkim osobistym przeżyciem, a nieraz zapowiedzią życiowej tragedii. Nurtuje tych, którzy w narzuceniu Polsce stanu wojennego widzą przekreślenie nadziei ożywionych w Sierpniu ’80 roku. Wreszcie słychać je wszędzie tam, gdzie dwudziesta rocznica tamtych, grudniowych wydarzeń stanowi okazję do poważnej refleksji nad minionym czasem.

Ósme spotkanie Jaruzelskiego z Ojcem Świętym

Dwie perspektywy

Nie umiemy tego zrozumieć ani wytłumaczyć sobie powodów, dla których tak się stało. Ten fakt nas boli, uwiera. Nie chcieliśmy go nawet przyjąć do wiadomości. Ale nie da się ignorować rzeczywistości. Tak, to prawda. Papież-Polak, Jan Paweł II, nasz ukochany Ojciec Święty przyjął na prywatnej audiencji generała Wojciecha Jaruzelskiego. Stało się to na krótko przed dwudziestą rocznicą wyprowadzenia z koszar polskich żołnierzy z rozkazem spacyfikowania narodu, który właśnie wtedy zaczął urzeczywistniać swoją podmiotowość.

Dzwonią zdziwieni czytelnicy. Pytają, bo chcieliby zrozumieć. Mają prawo pytać, więcej – powinni to robić. W przeciwnym razie staną bezradni wobec pozornego sylogizmu: jeśli papież przyjmuje Jaruzelskiego, to znaczy, że generał jest w porządku; może nawet, wprowadzając stan wojenny, zrobił dla Polski coś dobrego; a skoro tak, to znaczy, że prawdziwym zagrożeniem dla kraju była Solidarność.

Wiemy, że to nie prawda, że w rzeczywistości było inaczej. Ale to za mało, gdyż nawet najsilniejsze przeświadczenia bledną wobec jaskrawości faktu, tego faktu. A zwłaszcza wobec takiej sekwencji wydarzeń: podczas procesu dotyczącego zbrodni na Wybrzeżu – niedługo przed wizytą w Watykanie – Jaruzelski twierdzi, że w roku 1970 wojsko strzelało do „chuliganów”; generał zostaje przyjęty przez papieża; po spotkaniu oświadcza, że nie prosił papieża o rozgrzeszenie czy poparcie. I podkreśla, że było to jego ósme spotkanie z Janem Pawłem II. Oczywiście, część tych spotkań odbyła się w czasie, gdy generał był u władzy, kierował państwem. Ale dziś jest już tylko osobą prywatną.

W poszukiwaniu sposobu, aby owo głuche, dręczące „dlaczego?” przemienić w rozumienie, choćby do pewnego stopnia – szukaliśmy pomocy u naszych pasterzy, u biskupów. W jednym przypadku się udało, przynajmniej częściowo. Padły słowa: jeśli Ojciec Święty udzielił Jaruzelskiemu audiencji, to musiały istnieć jakieś poważne motywy, które go do tego skłoniły. Ale my ich nie znamy. Bez tej wiedzy trudno to zrozumieć, a wręcz nie sposób komentować. Pozostaje nam zdziwienie, ale zdziwienie w posłuszeństwie. Jesteśmy przecież dziećmi Kościoła.

Przy całej swej lakoniczności, to ważny komentarz. Pozwala wyciszyć emocje i uporządkować fakty, gdyż to, co w porządku ludzkim wydaje się ogromnie bulwersujące, z perspektywy wiary nabiera innego znaczenia. Czy powinien nas bowiem dziwić fakt, że Ojciec Święty przyjmuje generała Jaruzelskiego, skoro np. osobiście odwiedził Ali Agcę w więzieniu? Czyż nie przywykliśmy sądzić, że w naszej współczesności to właśnie Jan Paweł II w najdoskonalszy sposób uosabia moc miłości przebaczającej? Czy za tym – dla nas „niezrozumiałym” i „drażniącym” – faktem kryje się jakakolwiek inna zagadka niż ogromna otwartość papieża-Polaka? Nie, po prostu Ojciec Święty pozostaje wierny najgłębiej wyznawanym przez siebie zasadom i wartościom, wśród których nie ma przecież żadnej „politycznej kalkulacji”.

Trudno natomiast zrozumieć motywy generała. Na co liczył? Dlaczego już po raz ósmy chciał się znaleźć w bezpośredniej bliskości papieża? I skąd u niego owo przekonanie, że ma do tego jakieś szczególne prawo? Wobec butnej wypowiedzi, że wcale „nie prosił o rozgrzeszenie”, skrucha nie wchodzi raczej w grę. Zresztą, cóż tu mówić o skrusze, gdy generalski tupet idzie w zawody z brakiem elementarnego rozeznania. Nazwać „chuliganami” i „mętami” ludzi, których życiorysy są przecież doskonale znane, po to jedynie aby – pozornie – zmniejszyć ciężar gatunkowy swojej winy? To odrażające, więcej – to po prostu głupie. Jaruzelski najwyraźniej zapomina, że nawet osławiony mały kodeks karny nie przewidywał kary śmierci za chuligaństwo! Czy wobec takiej arogancji warto w ogóle przypominać, że szarganie pamięci ofiar, obrażanie ich bliskich i fałszowanie historii jest zachowaniem niegodnym polskiego oficera?

W pokazanym przez telewizję publiczną zaraz po spotkaniu z papieżem filmie dokumentalnym Jaruzelski, upozowany na tragicznego patriotę, mówi o sobie jako „wielkim grzeszniku” i jednocześnie podkreśla egzystencjalne znaczenie wiary, której on niestety jest pozbawiony. Czysta minoderia? Czy przebłysk tzw. ludzkich uczuć?

W dwudziestą rocznicę stanu wojennego generał chciał zamanifestował swoje istnienie. I całkowicie mu się to udało. Należy sądzić, że również w przyszłości nie pozwoli nam łatwo o sobie zapomnieć. Nic zatem dziwnego, że całej sprawie towarzyszy bolesne ludzkie westchnienie. I prośba o zrozumienie naszej zbiorowej wrażliwości na polskie daty. Z pewnością, jeszcze długo będzie należeć do nich trzynasty dzień grudnia. Dlatego warto uwzględniać takie fakty, choćby przy układaniu kalendarza wizyt.

„Tygodnik Solidarność” nr 50, z 14 grudnia 2001