Wcale nie muszą chodzić do kościoła, słuchać niedzielnych homilii, a tym bardziej stosować się do ich zaleceń, a przecież ostatnio z zapałem wczytali się list pasterski pewnego katolickiego hierarchy. Skrytykowali zawarte w nim przesłanie, próbowali dyskredytować jego autora. Najwidoczniej postkomuniści i liberalna lewica laicka...

Boją się Czarnego Luda

Niecodzienność gwałtownej reakcji na treść pasterskiego nauczania, które metropolita lubelski postanowił skierować do wiernych swojej diecezji wzmaga fakt, że jeszcze do niedawna był on wskazywany przez środowiska socdemoliberalne jako swoisty wzorzec „nowoczesnego” katolickiego hierarchy. Gdy jednak wyszło na jaw, że arcybiskup Józef Życiński nie daje się skokietować apelom wzywającym do historycznej amnezji, wtedy skończyło się pobłażanie. Wprawdzie i wcześniej zdarzało się zdecydowanemu w sądach i wyrazistemu w słowach hierarsze naruszać kanony politycznej poprawności, zwłaszcza bezwzględnie zalecaną przez obóz postępu tolerancję wobec ideologii komunistycznej i jej wyznawców oraz praktyków. Ale miarka się przebrała, gdy ksiądz arcybiskup skrytykował samego Adama Michnika za polityczne umizgi do generała Kiszczaka.

Temperament arcybiskupa

Niewątpliwie udało mu się trafić tym listem w jakiś czuły ton – katolicy nazywają to umiejętnością odczytywania znaków czasu – jeśli Gazeta Wyborcza nie zadowoliła się ani krótkim omówieniem jego pasterskiego przesłania, ani wskazaniem elektronicznego adresu, pod którym zaciekawieni czytelnicy działu redaktora Turnaua mogliby zapoznać się z treścią listu, i to znacznie wcześniej niż katolicy archidiecezji lubelskiej, dla których w istocie był on przeznaczony. To znaczy, owszem, była najpierw w Wyborczej krótka prezentacja zawartości i odesłanie chętnych do zapoznania się z całością tekstu do elektronicznego wydania gazety, ale już następnego dnia pod doskonale neutralnym nagłówkiem „dokument” przedstawiono nie tylko pełną treść listu, ale dla pewności opatrzono jego publikację opiniami takich znawców sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce jak red. red. Janina Paradowska z Polityki, Piotr Wierzbicki z Gazety Polskiej czy Janusz Majcherek z Rzeczpospolitej. Jedynie senator AWS Krzysztof Piesiewicz nie był w tym gronie dziennikarzem i miał zapewne pełnić rolę swoistego adwokata strony kościelnej. No, cóż, redakcja „GW” wiedziała chyba, co robi, jeśli Marek Borowski, z SLD, po lekturze listu orzekł na antenie Radia Zet, iż arcybiskup Józef Życiński ma „niewyżyty temperament polityczny”.

Co rzekł pasterz swym owieczkom?

Skoro nawet pamiętna prywatyzacja Banku Śląskiego nie wywołała u spokojnego zwykle i dżentelmeńskiego wicemarszałka Sejmu takich emocji jak słowa lubelskiego metropolity, to warto chyba dokładniej przyjrzeć się temu przesłaniu. Arcybiskup Życiński zaczął od przypomnienia, że sierpień to w polskich dziejach miesiąc znamienny, nabrzmiały od patriotycznych znaczeń: „cud nad Wisłą” (1920), kampania wrześniowa (1939), Powstanie Warszawskie (1944), ale też Jasnogórskie Śluby Narodu (1956) oraz coroczne od wielu dziesiątek lat pielgrzymki do wizerunku Czarnej Madonny. Wskazał na ambiwalencję, jaką wywołują w ludziach przemiany ostatniej dekady. Rosnące bezrobocie, korupcja i wysoka przestępczość to – zdaniem hierarchy – główne przyczyny obywatelskiej apatii i poczucia zawodu, które mogą przełożyć się na niską frekwencję wyborczą. Taką reakcję ludzi, zwłaszcza najuboższych, można zrozumieć, ale tym bardziej – naśladując Chrystusa, który się nigdy nie zniechęcał – trzeba odrzucić „pokusę zaniechania”. Należy też – zaznacza arcybiskup – „pamiętać, która to formacja obroniła w Sejmie żenująco wysokie emerytury dla środowisk stanowiących wcześniej symbol bezprawia”. I co więcej: „Trzeba z tej wiedzy wyprowadzić wnioski, dając wyraz pamięci, nie zaś zniechęceniu”. Czy Marka Borowskiego rozsierdziły te właśnie słowa? Czy raczej passus o Prymasie Wyszyńskim, który przez władze PRL „był oskarżany o zdradę narodu i uprawianie polityki”? A może przyczyną nagłego wybuchu złości były pytania skierowane pod adresem formacji wicemarszałka: o patriotyzm okazany przez księdza kardynała Wyszyńskiego, którego „władze partyjne” kazały uwięzić, oraz o miłość Ojczyzny, jakiej uczył zamordowany w stanie wojennym kapelan ludzi pracy ks. Jerzy Popiełuszko?

To jednak jeszcze nie wszystko. Katolicy archidiecezji lubelskiej usłyszeli wiele innych stwierdzeń, które podpadają pod zarzut o „uprawianie przez Kościół polityki”. Wprawdzie zawarta w liście deklaracja, że „Kościół nie wiąże swej misji z jedną partią ani z żadnym przywódcą” jest miła uszom polityków wszelkiej maści, ale już następnym zdaniem arcybiskup Życiński bezpowrotnie zniszczył swą wcześniejszą reputację człowieka tolerancyjnego. Nie dość, że – horribile dictu! – zrównuje komunizm z faszyzmem (mając zresztą zapewne na myśli nie tyle „miękki” włoski faszyzm, który w żaden sposób porównania ze stalinizmem nie wytrzymuje, lecz raczej ludobójczy narodowy socjalizm niemiecki, zwany w skrócie nazizmem), to jeszcze wymaga jakiejś zgodności programów partyjnych z katolicką nauką społeczną! Tego mu przecież nie darują ani tzw. pragmatycy, gotowi „uczyć się choćby od Księcia tego świata”. Ani „przyzwalacze”, którzy wyżej cenią sobie „jakość życia niż jego nienaruszalność”, toteż godzą się na aborcję i eutanazję.

Metropolita lubelski ciężko naraził się miłośnikom rewolucji moralnej. Choćby tym, że krytykuje – jako niezgodną z chrześcijańskimi zasadami – „ideologię życiowego «luzu», w której podważa się dotychczasowy model rodziny, uważając za małżeństwo także związek osób tej samej płci”. Bardzo wzięto mu za złe podważanie „naczelnych wartości” liberalizmu, takich jak kariera, sukces, przyjemność czy konsumpcja. Wreszcie to, że piętnuje próby legalizacji tzw. miękkich narkotyków i przypomina ostrą kampanię antykościelną oraz antyreligijną, prowadzoną przez lewicę jeszcze u początków III RP.

Czy trzeba więcej? Cóż z tego, że arcybiskup Życiński krytykuje także różnych działaczy prawicy, którzy „powoływali się na swój chrześcijański rodowód”, a potem ze względu na styl – odległy od ewangelicznych wzorów i nie mający niczego wspólnego ze stanowiskiem Kościoła wyrażanym w nauce Jana Pawła II – „bardzo szybko nas rozczarowali”. Tu już nawet tradycyjne napiętnowanie polskiej ksenofobii i antysemityzmu nie zda się na wiele, zwłaszcza że – pozostając w zgodzie z prawdą – hierarcha przypomina o pezetpeerowskich korzeniach antysemityzmu w PRL.

Więcej niż przedwyborcze zapasy

Ten list pasterza Kościoła lubelskiego nosi tytuł „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”. Każde zdanie jest w nim ważne, ale kwintesencję stanowi chyba wezwanie wiernych do przestrzegania Ewangelii życia, czyli czynnej obrony jego nienaruszalności od poczęcia aż do naturalnej śmierci. „Nasz udział w wyborach – apeluje autor listu – jest konieczny, by powiedzieć kategoryczne «nie» tym ugrupowaniom, które usiłują zrobić karierę polityczną, czyniąc po raz kolejny życie ludzkie przedmiotem przetargu”. Innymi słowy – tak można przetłumaczyć jego wezwanie – jeśli nie chcecie, aby życie ludzkie znowu w Polsce potaniało (ze wszystkimi konsekwencjami, jakie to ze sobą niesie), to wszyscy idźcie głosować i wybierajcie odpowiedzialnie!

A co na to komentatorzy listu? Senator Krzysztof Piesiewicz wydaje się podzielać przekonanie arcybiskupa Życińskiego, że każdy z nas, potencjalnych wyborców, odpowiada za jakość polskiej demokracji, ale jednocześnie wyraża wątpliwość, czy sytuacja w kraju uzasadnia perswazję z użyciem „argumentów najmocniejszych i ostatecznych”, jak je nazywa. Jeśli jednak pamiętać, ile pracy, energii, zapału włożył sam Piesiewicz w utworzenie bloku wyborczego Senat 2001, to wydaje się, że senator AWS w pełni docenia powagę sytuacji, natomiast w sposób zawoalowany powątpiewa w zakres społecznego oddziaływania użytej przez hierarchę argumentacji. Z kolei Piotr Wierzbicki korzysta z nadarzającej się okazji i natychmiast zręcznie, bo tak z głupia frant, podważa sens arcybiskupiego apelu o bezwarunkowy udział w wyborach. Wprawdzie tym razem nie wypada mu wychwalać masonerii, daje za to upust swej niechęci do skrajnej prawicy, „która – jak Radio Maryja – ma duże wpływy ideologiczne, ale na szczęście w wyborach dostaje poparcie zerowe”.

Prawdziwie lewicową brawurą popisuje się jednak Janina Paradowska z Polityki, ochoczo demaskując intencje hierarchy: to nie jest zwykłe przypominanie norm moralnych, do czego Kościół ma prawo, gdyż – jej zdaniem – „treść listu wykracza poza przypominanie. Jest wyraźnie skierowana przeciw jednemu ugrupowaniu – SLD”. Paradowska zarzuca arcybiskupowi Życińskiemu walkę z cieniami przeszłości, bo takiej „antyklerykalnej, wojującej z Kościołem” partii już nie ma. Zarzuca też kłamstwo. „Nie ma w Polsce poważnego ugrupowania, które opowiadałoby się za zmianą ustawy aborcyjnej (sic! – dop. wż), za eutanazją i małżeństwami homoseksualnymi. Wizja rządów, jaką kreśli arcybiskup, jest po prostu nieprawdziwa”.

Zdaje się, że publicystka Polityki bardzo rozluźniła więzi ze swoją bazą polityczno-społeczną. To ona wymarzyła sobie jakąś wirtualną, cywilizowaną lewicę. Ale konkretny Sojusz Lewicy z ulicy Rozbrat, podobnie jak i koalicyjna Unia Pracy, mają całkiem inne plany. Na pytanie, czy w Polsce powinny zostać zalegalizowane małżeństwa homoseksualne Izabela Jaruga-Nowacka, wiceprzewodnicząca UP odpowiada: „Powinny. Jestem przekonana, że tak jak w innych krajach europejskich nastąpi u nas legalizacja związków homoseksualnych. (...) Natomiast nie używałabym nazwy «małżeństwa homoseksualne», tylko «związki partnerskie»” (Przegląd nr 32, z 6 sierpnia 2001). A we wspomnianej już audycji Radia Zet rozłoszczony do żywego Marek Borowski perorował: „Uważamy, że ustawa antyaborcyjna w Polsce, najbardziej rygorystyczna w Europie, jest zbyt rygorystyczna i powinna być zliberalizowana”.

I kto tutaj jest bliższy prawdy? Zasłużona dziennikarka Polityki czy lubelski hierarcha, któremu przed laty w czeskiej Pradze nieledwie cudem udało się wyrwać z rąk komunistycznej agentury?

„Tygodnik Solidarność” nr , z sierpnia 2001