Ci, którzy chcieliby „sprywatyzować” Kościół katolicki, czyli zamknąć wiernych w sferze indywidualnego przeżywania kontaktu z Bogiem-Stwórcą, albo przynajmniej ograniczyć wspólnotowy wymiar katolicyzmu do uczestnictwa w liturgii i organizowania pomocy dla potrzebujących – musieli przeżyć ostatnio spory zawód. Kościół w Polsce nie zadowala się rolą Wielkiego Niemowy.

Kościół nie jest rybą

Czy katolik może głosować na ateistę? Oczywiście, że może. Pytanie jednak, czy powinien to robić. W ostatnim czasie rozległy się w tej sprawie różne głosy. W swym cotygodniowym komentarzu (Niedziela, nr 36/2000) ks. abp Józef Michalik potwierdził duszpasterski obowiązek formułowania kryteriów i wymagań moralnych pod adresem kandydatów do urzędu prezydenckiego. Metropolita przemyski napisał m. in.: „Kościół ma obowiązek promocji wiary i moralności, dlatego powinien powtarzać: nie głosuj na nieuczciwego, nie wybieraj człowieka, który kłamie lub promuje (tzn. popiera w parlamencie) pornografię, zabijanie poczętego dziecka. Szukaj kandydata zdolnego, ale uczciwego (...) Ja takich kandydatów widzę i dlatego (...) ze spokojem pójdę głosować”.

Pluralizm – bez katolików?

Podobne wymagania sformułował Zarząd Krajowego Instytutu Akcji Katolickiej, który – jak głosi w swym stanowisku – od poważnego kandydata do najwyższego urzędu w państwie oczekuje „profesjonalizmu politycznego oraz prawości moralnej wypływającej z wiary”. Ale sugestia, aby wyborcy katoliccy wzięli pod uwagę „aksjologiczną tożsamość kandydata”, a zwłaszcza uzasadnienie tego postulatu – wyraźnie rozsierdziły lewicowe media w Polsce. Szczególnie zaś zaatakowano stanowisko Instytutu za słowa: „Zdeklarowany ateista nie jest godzien poparcia przez człowieka wierzącego, gdyż posiada on zredukowaną wizję człowieka, wedle której będzie kształtował życie społeczne, nie uwzględniając potrzeb duchowych, transcendentnych, nadprzyrodzonych. Popierał on będzie także takie rozwiązania prawne, które nie dają się pogodzić z chrześcijańskim systemem wartości”. Brzmi to całkiem rozsądnie, choć oczywiście jest w najwyższym stopniu niepoprawne politycznie. Podobnie jak uwagi o nieuchronnym konflikcie sumienia i swoistym zaparciu się własnej wiary.

Tak wyraźne dyrektywy wyborcze, które – wedle słów arcybiskupa Michalika – wniosły „wiele zdrowego powietrza w atmosferę niedomówień społecznych”, nie mogły przejść bez echa. Ks. abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w Radiu Plus, uznał stanowisko Akcji za nietrafne i podkreślił, że sprawę głosowania katolicy powinni rozstrzygać we własnym sumieniu. Wiele serca w zwalczanie ewentualnych praktycznych skutków stanowiska Akcji Katolickiej włożył „Salon Polityczny Trójki”, zapraszając najpierw ks. biskupa Tadeusza Pieronka, a następnie ks. Adama Bonieckiego MIC. Biskup Pieronek już samo zalecenie głosowania przez katolików na katolika uznał za dyskryminację kandydatów niewierzących. Zarzucił też Akcji Katolickiej „tworzenie jakiegoś klimatu przedwyborczego”, co – zdaniem Jego Ekscelencji – jest „nieuzasadnione, bo żyjemy w kraju demokratycznym”. Biskup Pieronek akcentował też rolę indywidualnego sumienia wyborcy i autonomię tej dziedziny życia, jaką jest polityka.

Tymczasem zdaniem ks. bpa Piotra Jareckiego, krajowego asystenta Akcji Katolickiej, miała ona pełne prawo ogłosić publicznie swoje stanowisko w sprawie wyborów prezydenckich. Stanowisko to było nie tylko z księdzem biskupem konsultowane, ale miał on też swój udział w jego przygotowaniu i w pełni je popierał. Teza o jakoby dyskryminacyjnym charakterze tego oświadczenia stanowi „ewidentny absurd! Nielogiczny jest także argument o społeczeństwie pluralistycznym, w którym katolicy nie mieliby prawa wypowiadać swoich przekonań” – pisze ks. bp Jarecki w obszernym i niezmiernie interesującym komentarzu (Życie, z 6 września br.). Zauważa tam, że media, w niezgodzie z prawdą, usiłowały przypisać Akcji lansowanie kryterium wyznaniowego „w rodzaju «katolik na katolika, muzułmanin na muzułmanina» itp.”, podczas gdy szło jedynie o uświadomienie ludziom, że „fakt autentycznej wiary kandydata (...) powinien być także wzięty pod uwagę przy dokonywaniu wyboru politycznego”.

Wartości z innych źródeł

„Najwięcej bodaj nieporozumień wywołała audycja (...) w której Monika Olejnik rozmawiała z biskupem Tadeuszem Pieronkiem” – napisał krajowy asystent Akcji Katolickiej. Biskup Jarecki podkreślił, że autonomia polityki ma jedynie charakter względny, toteż nie może oznaczać „całkowitego odseparowania Boga, sfery wiary oraz wypływającej z niej moralności od polityki, programów partii politycznych, modelu państwa, gospodarki, kultury (...)”. Tylko pozór prawdy nosi też przekonanie, że obowiązkiem katolika jest wybór dokonywany wyłącznie w oparciu o indywidualne sumienie, gdyż nie każdy zadbał o jego właściwe ukształtowanie. Dlatego też, zdaniem księdza Biskupa, „do wystosowania tak sformułowanego stanowiska miała niezbywalne prawo nie tylko Akcja Katolicka, ale równie dobrze mogłaby się podpisać pod nim Konferencja Episkopatu”. Co więcej, „ludzie świeccy zorganizowani w Akcji Katolickiej mieli prawo operować w swoim dokumencie nawet nazwiskami”.

W bardzo zdecydowanych słowach ks. bp Jarecki skrytykował też Gazetę Wyborczą za sfałszowanie przedrukowanej wypowiedzi biskupa Pieronka, w sposób który całkowicie wypaczył jej sens. „Za co płacą ci, którzy codziennie kupują tę gazetę?” – zapytał biskup Jarecki, który w biskupim herbie ma dewizę „dawać świadectwo prawdzie”. Na te słowa zadrżeli nawet czytelnicy, którzy już zdążyli się oswoić z faktem, że Wyborcza przejawia nadzwyczaj „luźny” stosunek do prawdy. Tym razem bezceremonialność redakcyjnych poczynań dotknęła wszak zaprzyjaźnionego hierarchy kościelnego, ekssekretarza Konferencji Episkopatu Polski, który zaraz po objęciu tej funkcji nie tylko udzielił Michnikowi pierwszego wywiadu, ale w dodatku przeszedł z nim na ty. No cóż, niełatwy jest kontakt wyznawców ewangelicznych zasad współżycia z osobami, „które swoje wartości wywodzą z innych źródeł”, np. z filozofii Kalego.

Inne argumenty przeciwko stanowisku Akcji Katolickiej wysunął z kolei ks. Adam Boniecki MIC, redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego. W dwa tygodnie później także w „Salonie Politycznym Trójki” powiedział on, że zna ludzi, „którzy uważają się za ateistów – można dyskutować, co znaczy «ateista», ale tak się deklarują – na których by całym sercem głosował, ponieważ ich uczciwość, przyzwoitość, szlachetność przewyższa często stopień cnót obywatelskich zdeklarowanych katolików”. „Ale – dodał, ironizując – nie należę do Akcji Katolickiej, więc mam tu pewną swobodę manewru”. Nietrafność tej argumentacji przejawia się na kilku poziomach. Przede wszystkim, nawet pobieżna lektura krytykowanego stanowiska dowodzi, iż sugestia ks. Bonieckiego, jakoby pozbawiało ono członków Akcji prawa do swobodnego zadysponowania swoim głosem, jest po prostu nieprawdziwa.

Ani łódź, ani ryba

Znacznie ważniejszy wydaje się jednak fakt, iż zawarte w wypowiedzi redaktora Tygodnika Powszechnego przeciwstawienie gorszego katolika lepszemu ateiście jest nieprzydatne, bo czysto hipotetyczne. O ile wiem, nie kandydują w tych wyborach ani senator Romaszewski, ani np. poseł Goryszewski. Konstrukcja myślowa ks. Bonieckiego jest zatem poznawczo nieprzydatna, doktrynalnie myląca i moralnie wątpliwa. A przecież wystarczyłoby pamiętać o realistycznej zasadzie ordo caritatis, która zaleca pewien „porządek miłości” – aby odstąpić od dziwacznych wezwań, iżby katolicy masowo głosowali na Kwaśniewskiego. Bo do tego w istocie – choć dyskretnie nie padają żadne nazwiska – sprowadza się wywołany przez stanowisko Akcji Katolickiej i wspomniany przez arcybiskupa Michalika „wielki medialny lament”, który przed 8. października br. ma ludziom odebrać zwykłą zdolność rozumowania.

Czy warto po raz kolejny przytaczać listę grzeszków tego „szlachetnego ateisty, który stopniem cnót obywatelskich przewyższa zdeklarowanych katolików”? Aborcja, pornografia, teraz jeszcze weto dla uwłaszczenia. A może po prostu wystarczy wspomnieć słowa księdza kardynała Józefa Glempa, prymasa Polski, który w homilii wygłoszonej na Jasnogórskim Szczycie 15. sierpnia br. tak scharakteryzował dławiący Polskę przez blisko pół wieku komunizm: „ (...) był to system, który zatruwał funkcjonowanie sumień bardziej niż przypuszczano. Jeżeli kiedyś mówiło się, że polski komunista podobny jest do rzodkiewki, bo z wierzchu czerwony, a wewnątrz biały, to dziś nikt takiego porównania nie powtarza. Trucizna pozostaje trucizną (...)”. Według księdza Prymasa, „Kościół w minionym okresie bronił systemu zasad trwałych i wybronił wartości niezmienne. Dokonywało się to na miarę możności, przy ograniczanym działaniu duszpasterskim, przy braku dostępu do środków masowego przekazu czy niedopuszczaniu ludzi wierzących do urzędów w Polsce. (...) Wielki Jubileusz stwarza ogromną szansę wypłukania resztek trucizny z polskiego organizmu”.

Rozumiem, że przedwyborcza mobilizacja katolików jawi się jako zagrożenie dla niewierzącej mniejszości obywateli III RP. Naprawdę. Po raz pierwszy od półwiecza grozi im utrata ciągłości władzy. Powiedzmy to wreszcie jasno: sytuacja w naszym kraju wygląda tak, że bez poparcia znaczącej liczby katolików Aleksander Kwaśniewski nie tylko nie ma szans na reelekcję, ale nie może nawet marzyć o przejściu do drugiej tury! Stąd taka wrzawa wokół stanowiska Akcji Katolickiej. Jerzy Turowicz pisał przed laty, że „Kościół nie jest łodzią podwodną”. Dziś ludzie bliscy kręgom Tygodnika Powszechnego nie mogą pogodzić się z faktem, że Kościół w Polsce nie jest rybą, że ma prawo głosu i z niego korzysta.

„Tygodnik Solidarność” nr , z września 2000