strona główna arrow publicystyka arrow wojny kulturowe arrow Zielonych - marsz przez instytucje

„Takie będą Rzeczypospolite...” Co w tym dziwnego, że minister edukacji chce chronić uczniów przed światopoglądową indoktrynacją? W dodatku, mocno zideologizowaną i rodem z całkiem innej kultury?

Zielonych – marsz przez instytucje

„Minister: ekologom dziękujemy”. „Straszenie ekologiem”. Niebezpieczni wegetarianie”. „Ekolodzy z Klubu Gaja na celowniku PiS-u”. Już tytuły gazetowych doniesień nie zostawiają złudzeń – media w Polsce znalazły nowy front walki z obecnym rządem. Dostało się wiceministrowi Jarosławowi Zielińskiemu za list z apelem do kuratorów, aby szkoły okazywały rozwagę przy organizowaniu dla swych uczniów spotkań z tzw. ciekawymi ludźmi.

Minister napisał: „Młodzi ludzie podatni są na efektowne wystąpienia, gubią się jednocześnie w rozpoznawaniu ich rzeczywistego znaczenia. Zdarza się, że atrakcyjne hasła pacyfistyczne, ekologiczne, antywojenne bezkrytycznie przyjmowane przez młodzież niosą w sobie w rzeczywistości szkodliwe treści wychowawcze”. I co? Rzeczywiście nie ma żadnego problemu?

Młody i wściekły na ludzi

Pięknego jesiennego dnia w połowie lat 90. w rejonie Hali Gąsienicowej spotkałem radykalnego ekologa, który sprzątał Tatry, ale jako wolontariusz TPN, poza doraźną weekendową akcją. Rozmawialiśmy przez chwilę, głównie o lisicy-żebraczce, która bez cienia lęku podchodziła pod schronisko Murowaniec, domagając się od ludzi praktycznych dowodów sympatii. Dlaczego to wspominam? Bo wstrząsnął mną poziom odrazy, jaką młody człowiek przejawił wobec idących w góry ludzi, okazując za to ponadgatunkową solidarność z lisicą czy kozicami. Tatrzańskim Parkiem Narodowym kierował wtedy niezbyt chętny turystom Wojciech Byrcyn-Gąsienica, ale wybuch przejawionej przez ekologa-sprzątacza złości, jego język i sposób myślenia nasuwał nieodparte skojarzenia z radykalnym Frontem Wyzwolenia Zwierząt czy wydawanym w Krakowie biuletynem ekologicznym „Zielone Brygady”.

Oczywiście, mediom łatwo dziś wyśmiać ministra: co może być złego w protestach przeciwko wojnie lub w sadzeniu drzew, zbieraniu odpadów czy innych działaniach na rzecz środowiska naturalnego? Podział ról jest czytelny: „Trybuna” ujęła się za pacyfistami; inne gazety, z „Wyborczą” na czele – za ekologami. A dokładniej, za jednym z nich. Za innowatorem społecznym Jackiem Bożkiem, ze Stowarzyszenia „Klub Gaja”.

Innowator, jogin i wegetarianin

Nie, nie kpię sobie z prominentnego ekologa, to fragment jego oficjalnego biogramu: „urodzony w 1958. Wojownik Współczucia. Założyciel, prezes i lider założonego w 1988 „Klubu Gaja”. (...) Z zawodu innowator społeczny (social enterpreneur). Od najmłodszych lat miał kłopoty z ukończeniem formalnej edukacji. Wędrował po świecie poszukując swojej własnej Drogi. Ukończył wiele kursów w kraju i zagranicą dotyczących ekologii i działań społecznych. Stypendysta Nowej Południowej Walii w Australii (...) Od 25 lat mieszka z ukochaną w Wilkowicach w Beskidzie Małym, pracują razem. Mają dwie córki i psa. Wszyscy – oprócz psa – są wegetarianami”.

Po drodze Bożek był jeszcze u Grotowskiego i w pantomimie, uczył hatha-yogi, jednym słowem, niespokojny duch. Pięknie, pytanie tylko, czy taki życiorys może być dobrą rekomendacją dla dyrektorów szkół?

Analiza sprawozdania finansowo-merytorycznego Gai rodzi zadumę. Założone przez trzydziestolatka, zarejestrowane w 1992 stowarzyszenie typu „ngo” (status pożytku publicznego od 2004), o którym od czasu do czasu jest głośno w mediach, zrzesza raptem około 30 osób. Najwyżej połowa z nich sprawia wrażenie jakoś aktywnych, za to pięć osób znajduje w stowarzyszeniu zatrudnienie. Obok wiecznego prezesa, są to dwaj koordynatorzy projektów: Dariusz Paczkowski (lider Frontu Wyzwolenia Zwierząt, stowarzyszeń GAN, Nigdy Więcej) oraz punkrockowiec i aktywista FWZ Paweł Grzybowski. No i panie: pracownik biurowy i plastyczka Beata Tarnawa, a także prowadząca księgowość Halina Sobańska. A jest co liczyć, gdyż przychody z działalności statutowej nieodpłatnej wyniosły w 2005 przeszło 500 tys. złotych. Prawie 180 tys. złotych dał NFOŚiGW, wojewódzki fundusz sypnął 75 tys., za to miejski – poskąpił: tylko 7 tys. PLN. Szczodra okazała się Fundacja Batorego, dając blisko 90 tys. Za to ze składek uzbierano zaledwie 225 złotych!

Rytm aktywności „Klubu Gaja” wyznaczają kampanie, seminaria, akcje billboardowe, plakatowe, warsztaty, druk biuletynów, udział ze stoiskami informacyjnymi w różnych imprezach plenerowych. To pewnie bardzo krzywdząca opinia, ale odnoszę wrażenie, że bardziej od skutecznej metody chronienia środowiska naturalnego, Jacek Bożek i jego ekipa odnaleźli sposób na życie. Życie interesujące, a nawet ekscytujące. Pomiędzy naturą a kulturą. Spektakle plenerowe. Wyjazdy, zagraniczne filie klubu w Amsterdamie i brytyjskim hrabstwie Yorkshire. Malownicza scenografia i prace plastyczne Beaty Tarnawy, nawiązujące do estetyki buddyjskich mandali. I wystawy tych prac urządzane w modnych miejscach, by wymienić choćby Zamek Ujazdowski czy gejowski klub Le Madame w Warszawie.

Sieć głębokiej ekologii

Tym, którzy „bronią” Jacka Bożka przed wiceministrem Zielińskim, nie idzie o nowe drzewka, recykling czy zachowanie bioróżnorodności w zlewni Wisły. Praktyczne działania wojowników Gai na rzecz środowiska mają oczywiście pewien wymiar, ale głównym celem pozostaje oddziaływanie na człowieka, przemiana jego świadomości, swoista rewolucja ekologiczna. To zresztą dobrze widać, gdy analizuje się sposób wydawania przez Klub Gaja środków finansowych. Oczywiście, haseł tzw. ekologii głębokiej, opartej na krytyce dotychczasowych modeli cywilizacyjnych i kulturowych, nie wypisuje się dziś na sztandarach, aby – zwłaszcza w warunkach polskich – nie utrudnić sobie misji. Tu idzie raczej o dyskretną pracę nad zmianą ludzkich postaw.

Wegetarianizm jest podsuwany w przebraniu zdrowszej diety, a nie jako zrozumiałe następstwo światopoglądu holistycznego, według którego człowiek nie stanowi już „korony stworzenia”, lecz organiczną cząstkę większej całości. Trudno nie zauważyć, że dla tak zdefiniowanej strategii ekologów głównym przeciwnikiem postępu ludzkości staje się (kolejny raz) katolicyzm. Brutalność agresji postępowców wobec Kościoła katolickiego na anonimowych forach w sieci wyraźnie to potwierdza. Podobnie jak rytualno-religijny sztafaż rozmaitych „warsztatów” ekologicznych.

Młodzi sporo czytają. A co czytają? M.in. „Gaję. Nowe spojrzenie na życie na Ziemi” Jamesa Lovelocka. Czytają „Ekologię głęboką” Billa Devalla i George’a Sessionsa, wydaną już w 1994 przez Pusty Obłok, wydawnictwo specjalizujące się zresztą w literaturze buddyjskiej. Czytają wydane niedawno: „Wolność dla zwierząt” Ingrid Newkirk i „Elisabeth Costello”, najnowszą powieść noblisty Coetzee’ego.

Książka pani Newkirk opowiada historię amerykańskiego skrzydła Frontu Wyzwolenia Zwierząt. Apologeta wszelkiego lewactwa reżyser Oliver Stone nazywa tę relację „wzruszającą historią o wielkim okrucieństwie i wielkiej odwadze”. A także „inspirującym i praktycznym poradnikiem dla każdego, kto walczy z systemem maltretującym zwierzęta”. To brzmi groźnie! Wiceminister Zieliński wie, przed czym przestrzega. Nie lekceważmy tego.

Karp, bo jesteśmy w Polsce!

„Zgromadzenie Wszystkich Istot jest grupowym rytuałem, podczas którego uczestnicy odchodzą od swojej ludzkiej tożsamości i przemawiają w imieniu innych form życia. (...) Rytuał ten pomaga nam uznać i wyrazić cierpienie naszego świata. W równym stopniu pozwala doświadczyć piękna i mocy naszej wspólnoty ze wszystkimi formami życia”.

Dr Joanna Macy jest – jak informuje „Dzikie Życie”, radykalny periodyk ekologiczny – „ekofilozofem czerpiącym z buddyzmu i teorii systemów żywych”. A cytowany wyżej fragment pochodzi z opisu „warsztatu”, skromnie nazwanego przez pomysłodawczynię „Zgromadzeniem Wszystkich Istot”. Religijny wymiar tej praktyki nie ulega żadnej wątpliwości. Uczestnicy przystrojeni w maski zasiadają w kręgu. „Aby nadać miejscu poczucie świętości, odmawia się modlitwy i wypowiada inwokacje. Często i z dobrym skutkiem stosowane są praktyki Indian amerykańskich, takie jak okadzenie dymem z szałwi lub tui czy przywoływanie czterech stron świata z prośbą o błogosławieństwo i opiekę” – dopowiada dr Macy.

Dowiadujemy się, że rytuał powstał w Australii, w 1985, na północ od Sydney, po spotkaniu z Johnem Seedem, założycielem Centrum Informacji o Lasach Tropikalnych. Trzeba trafu, że w tym samym centrum część swych ekologicznych szlifów zdobywał swego czasu... Jacek Bożek. Od niedawna członek władz partii Zieloni 2004, do których należą też m.in. wegetarianin „Radek” Gawlik oraz feministki „Kazia” Szczuka i Kinga Dunin.

Mętna idea „jedności wszystkich istot” nie ma, wbrew pozorom, niczego wspólnego z właściwą św. Franciszkowi z Asyżu koncepcją zwierząt jako braci mniejszych. A rezygnacja z pokarmów mięsnych – może i naturalna dla pasywnej kultury Półwyspu Indyjskiego i w tamtym klimacie niegroźna dla zdrowia – nie stanie się jednak uniwersalnym wzorcem zachowań dla Polaków.

Chyba dobrze, że wiceminister edukacji i nauki chce chronić uczniów przed ryzykiem kulturowego i żywieniowego dysonansu. Wojownicy Gai próbują nas od paru lat zniechęcić do tradycji wigilijnego karpia. Nie słyszałem jednak, aby w czymkolwiek przeszkadzał im gęsi pipek.

Front Wyzwolenia Zwierząt – ang. Animal Liberation Front, ALF – radykalna międzynarodowa organizacja walcząca od 1976 o prawa zwierząt. Aktywiści tego ogólnoświatowego ruchu prowadzili tzw. akcje bezpośrednie na rzecz uwolnienia zwierząt, podejmowali też radykalne działania przeciwko fermom futrzarskim i hodowlanym, laboratoriom, rzeźniom itp. FWZ w Polsce powstał w 1988 w Grudziądzu, założony przez Dariusza Paczkowskiego, obecnie aktywnego działacza Klubu Gaja. Po 1996 polscy aktywiści FWZ postawili na zaangażowanie bezpośrednie, ale w relacji człowiek – człowiek, już bez stosowania przemocy.

(za Wikipedią)

„Tygodnik Solidarność” nr 13, z 31 marca 2006