strona główna arrow publicystyka arrow depeerelizacja arrow Analiza Majchrzaka, telenowela Niezabitowskiej

Skromna broszura kontra elegancki wolumin. „Zaszczuta” kobieta wobec „bezlitosnego” IPN. Kogo dziś stać na kosztowną promocję wizerunku, a kto próbuje tylko dociekać prawdy?

Jak służby PRL zajmowały się „Tygodnikiem Solidarność”:

Analiza Majchrzaka, telenowela Niezabitowskiej

Zacznijmy od porównania dwóch książek, które pojawiły się niemal jednocześnie. Praca Grzegorza Majchrzaka „Z dziejów Tygodnika Solidarność”, z podtytułem „Rozpracowanie Tygodnika Solidarność przez Służbę Bezpieczeństwa w latach 1980-1982”, wyszła w IPN-owskiej serii Studia i Materiały. Staranna pod względem naukowym, ale dość zgrzebnie wydana broszura, w miękkiej kartonowej oprawie. Ze 180 stron formatu A4 blisko 80 proc. zajmują reprodukcje dokumentów.

Tom „Prawdy jak chleba” (dalej: PJC), sygnowany przez Małgorzatę Niezabitowską, plasuje się na antypodach sztuki edytorskiej. 450 stron formatu 17 x 24 cm, twarda lakierowana oprawa, świetny papier, wysmakowany layout, poruszające zdjęcia archiwalne. A w tym bogatym opakowaniu znajduje się „powieść sensacyjna z brawurowymi akcjami przeciwko reżimowi stanu wojennego i współczesny thriller procesowy”, jak w fachowo prowadzonej akcji promocyjnej reklamują książkę autorka oraz wydawca Prószyński i S-ka.

Bitwa na książki

I tu wypada się zgodzić z dawną reporterką „TS”, dokumentalistką stanu wojennego, stypendystką Uniwersytetu Harvarda oraz rzecznikiem rządu Tadeusza Mazowieckiego, że jest to raczej „powieść” niż relacja, raczej apelujący do emocji czytelnika „dreszczowiec” niż metodyczna próba zweryfikowania faktów czy przedyskutowania spornych argumentów.

Lektura równoległa obu książek może być, wbrew pozorom, bardzo pouczająca. Emocjonalna, barokowa narracja Niezabitowskiej, która staje do walki we własnej sprawie, zderza się ze zdyscyplinowaną warsztatowo, ale beznamiętną, przez to niełatwą w lekturze analizą dokumentów, jaką prowadzi badacz z Instytutu Pamięci Narodowej.

Grzegorz Majchrzak w krótkim szkicu przedstawia żywiołowy rozwój niezależnej prasy związkowej po Sierpniu 1980, kreśli też genezę flagowego medium NSZZ Solidarność, jakim w kilka miesięcy później stał się „Tygodnik Solidarność”. Nowej, ogólnopolskiej, niezależnej i samorządnej centrali związkowej, od początku sekowanej i zwalczanej przez komunistyczne władze, własne pismo było po prostu niezbędne. Ale tygodnik o wielkim nakładzie, cieszący się zaufaniem czytelników, umożliwiający rzeczywistą debatę publiczną i komunikowanie się związkowych elit z 10 milionami członków „S” nie mógł przypaść do gustu rządzącym.

Dziś wiadomo już, że komuniści niczego nie puścili na żywioł: pierwszym kandydatem na szefa nowego czasopisma został Andrzej Micewski, działacz katolicki, który powodowany ambicjami politycznymi, współpracował od połowy lat 70. z SB. Na szczęście, Micewski – wbrew wyraźnym sugestiom resortu – sam zrezygnował z tej funkcji. Ale zróżnicowana światopoglądowo, ideowo i politycznie redakcja Tysola – z Tadeuszem Mazowieckim, jako naczelnym, oraz Bohdanem Cywińskim i Waldemarem Kuczyńskim, jego zastępcami – od razu skupiła na sobie baczną uwagę służb.

Siedzibę redakcji naszpikowano podsłuchami: telefonicznym, telegraficznym i pokojowym. Prowadzono ciągłą kontrolę (tzw. perlustrację) korespondencji. I oczywiście próbowano werbować agenturę („Tłumacz”, „Niebieski”, „Stokrotka”). Sprawy operacyjnego rozpracowania obiektu, sprawy operacyjnego sprawdzenia figurantów, próby przeniknięcia środowiska redakcji agentami z zewnętrz: „Walet”, „Prasa”, „Karzeł”, „Cesarz”, „Boss”, „Socjusz”, „Simmler”, „Matrat”. Cała paleta kryptonimów dowodząca, że „TS” i jego środowisko postrzegano jako realne zagrożenie dla trwałości ówczesnej władzy.

Tysol właściwie bez agentów

Z dzisiejszej perspektywy można mówić o dwóch paradoksach. Na początku stanu wojennego u ludzi Tysola dominowało poczucie, że zostali głęboko zinfiltrowani i rozpracowani przez ówczesne służby. Jednak stan zachowanych archiwów, znacznie przetrzebionych na przełomie lat 80. i 90., zdaje się wskazywać na iluzoryczność takiego rozpoznania. Z drugiej strony, skuteczna neutralizacja dotyczy tylko części ówczesnych środowisk opozycyjnych. Władza nie zablokowała bynajmniej wszystkich, nieraz naprawdę błyskotliwych indywidualnych karier. A z analizy dokonanej przez dr. Majchrzaka można wysnuć wniosek, że w starciu z tygodnikiem i jego ludźmi komunistyczne służby poniosły widowiskową porażkę.

Nie udało się im wpłynąć na linię pisma ani uchronić przed „zagrożeniami politycznymi”, płynącymi zarówno z kraju (KOR), jak i zagranicy. Pozyskano do współpracy zaledwie kilka osób, głównie spoza dziennikarskiej części redakcji: „Zygmunt”, „Nowak”, „Szum”, „Kieł”, tajemnicza „Maria”. O wymiernych sukcesach operacyjnych trudno właściwie mówić. Redaktor techniczny Jan Bohuszewicz, jak wynika z reprodukowanej w IPN-owskim tomie części jego akt, wkrótce po pozyskaniu zerwał obiecującą współpracę, zanim jeszcze zdążył komukolwiek poważnie zaszkodzić.

W ocenie historyka IPN, największym sukcesem esbeków rozpracowujących „TS” stało się pozyskanie Małgorzaty Niezabitowskiej, autorki drapieżnych reportaży, które drażniły i władzę, i związkowców. Współpraca TW „Nowaka” ze służbami została podjęta pod presją (trauma stanu wojennego, drażliwe materiały natury intymnej), trwała krótko i nie okazała się szczególnie owocna. Tak przynajmniej wynika z zachowanej dokumentacji. Ale nietuzinkowa postać Niezabitowskiej oraz jej późniejsze dokonania i kariera – w latach 80. wraz z mężem fotografikiem przygotowała wystawę portretów ostatnich polskich Żydów, po 1989 została rzecznikiem rządu Tadeusza Mazowieckiego – spowodowały, że ujawnienie resortowego dossier „Nowaka” i odmowa przyznania Niezabitowskiej przez IPN statusu osoby pokrzywdzonej przez długi czas nosiło znamiona sensacji.

Kto wróg, kto przyjaciel

Tym bardziej, że Małgorzata Niezabitowska zaprzeczyła faktowi współpracy i wystąpiła o autolustrację. 11 stycznia 2007, po trwającym przez dwa lata procesie, zapadł werdykt korzystny dla lustrowanej. Skład orzekający uznał, że w grudniu 1981 do tzw. pozyskania wcale nie doszło, a podporucznik Grzelak, w porozumieniu ze swym przełożonym, wykreował fikcyjnego agenta „Nowaka”, któremu w pracowicie sporządzanych raportach przypisywał informacje zdobyte w inny sposób, zwłaszcza z podsłuchu.

Trzeba przyznać, że zeznania funkcjonariuszy dawnych służb bardzo ułatwiły sądowi podjęcie takiej decyzji. Nieźle dokumentuje to lektura „Dziennika autolustracji”, stanowiącego ostatnią część książki Niezabitowskiej. Malownicze postaci Bańkowskiego, Makowskiego czy „księcia” Woronieckiego wyraźnie sprzyjają lustrowanej. Domagająca się „Prawdy jak chleba” autorka też nie ma wątpliwości, że dawni opresorzy ze służb odnoszą się do niej znacznie życzliwiej niż np. pracownicy IPN, prokurator lustracyjny, a nawet spora część dawnych kolegów z „TS”.

Ale Grzegorz Majchrzak, analizując ustne uzasadnienie wyroku oczyszczającego Niezabitowską, przypomina, że pierwsze trzy raporty ppor. Grzelaka powstawały w czasie, gdy władze stanu wojennego wyłączyły Polakom telefony, niwecząc tym samym szanse na „informacje z podsłuchu”. Zwraca też uwagę na fakt utajnienia jednej z trzech przedstawionych sądowi ekspertyz grafologicznych, tej właśnie, w której podjęto próbę odpowiedzi na pytanie, czy podpis „Nowak”, złożony pod nietypową deklaracją poparcia dla generała Jaruzelskiego mógł zostać sfałszowany przez któregoś z funkcjonariuszy mających dostęp do teczki „Nowaka”.

Poetyka telenoweli

Małgorzata Niezabitowska pragnie dowieść, że jest niewinna, że niesłusznie została posądzona o współpracę z SB. Walce o swe dobre imię podporządkowuje wszystkie działania, w tym również kształt najnowszej książki. Ma oczywiście do tego pełne prawo. Szkoda jednak, że zamiast krytycznej analizy dokumentów i rzeczowej rekonstrukcji faktów – czytelnik opasłego tomu musi obcować z mnogością błahych detali, naiwnością „bondowskiej” faktury książki, zatrącającymi o ekshibicjonizm opisami stanów emocjonalnych autorki oraz dość szczególnymi uwagami o transcendentalnej medytacji, starożytnym traktacie wojennym Sun Tsego czy wizerunku Chrystusa Miłosiernego.

Pewne zakłopotanie czytelnika mogą budzić np. pełne ekspresji opisy konspiracyjnych kontaktów autorki z sekretarzem ambasady francuskiej w początkach stanu wojennego. „Gubienie ogona” dzięki przechodnim bramom, owszem, mogło być skutecznym sposobem na zomowców przywiezionych spoza Warszawy, ale nie na stołecznych esbeków wyspecjalizowanych w obserwacji. Może też dziwić, że kilkanaście – co dwa tygodnie, przez ponad pół roku (PJC s. 66) – spotkań z „francuskim łącznikiem” w korytarzu kawiarni sąsiadującej z ambasadą uszło uwadze resortu, który jeszcze przed stanem wojennym dysponował wiedzą o znajomości Niezabitowskiej i jej męża z francuskim dyplomatą.

Można się też zastanawiać, dlaczego np. sfotografowanie przez Niezabitowską bojowych wozów piechoty przy ulicy Cietrzewia w dniu 16 grudnia 1981, do czego – jak wiadomo – potrzeba światła dziennego, miałoby definitywnie wykluczać jej drugie spotkanie z por. Grzelakiem, skoro i to pierwsze, o dzień wcześniejsze spotkanie z esbekami, zaczęło się dobrze po zmierzchu (PJC, s. 32).

I był, i nie był

Autorka niejednokrotnie podważa wiarygodność własnej wersji wydarzeń. Mityczna „nieznajoma kobieta” sprzed domu w Konstancinie – w książce okazuje się znajomym i raczej zaprzyjaźnionym informatorem z IPN. Czytelnika może dziwić, że rodowita warszawianka tworzy fikcyjną topografię miasta („Z Wiejskiej skręciłam w Kopernika”, PJC s. 71), lub że bystra dziennikarka zniekształca nazwisko francuskiego dyplomaty Oliviera de la Baume’a, któremu oboje z mężem zawdzięczają rozgłos na zachodzie. Raz tylko – za dokumentacją SB – przytaczając je w oryginalnym brzmieniu.

Niezabitowska, rozgniewana do żywego – jak pisze – sugestią esbeka, że jej ojciec Tadeusz współpracował ze służbami (PJC, s. 39), potrafi na następnej stronie z całkowitym spokojem napisać: „Opowiedziałam krótko (...) o insynuacjach esbeka. Ojciec kategorycznie zaprzeczył (...) Mówił o perfidnych, ubeckich metodach, które znał z czasów stalinowskich. (...) I przypomniał, że po wojnie pracował w sztabie generalnym, w wojskowej «dwójce»”. Zdumiewająca dezynwoltura, zwłaszcza wobec rzuconej później mimochodem uwagi o istnieniu resortowej dokumentacji w sprawie współpracy Tadeusza Niezabitowskiego z peerelowską Informacją Wojskową.

Autorka książki, zamiast polemizować z oponentami, mnoży epitety. Niby się broni, ale tak naprawdę walczy – stosując perswazję, marketing i starochińskie strategie wojenne – przeciwko idei lustracji. Swym oprawcom z SB po chrześcijańsku przebaczyła, ale na głowy historyków z IPN, w tym obu prezesów instytutu, prokuratora lustracyjnego, autorów nowelizacji ustawy lustracyjnej i sporej części dziennikarzy sypią się gromy najcięższych oskarżeń.

I ten ciągły brak konsekwencji. Niezabitowska najpierw publicznie domagała się odtajnienia dokumentów na swój temat, by zaraz potem, gdy Leon Kieres to zrobił, zaliczyć ówczesnego prezesa IPN do swych najgorszych wrogów. I zarzucić mu łamanie prawa. Apelowała też do kolegów z dawnej redakcji „Tygodnika Solidarność”, by dokonali analizy jej esbeckiego dossier. Ale gdy Andrzej Kaczyński – z pierwszego składu Tysola, od lat na etacie w „Rzeczpospolitej” – jeden z lepszych znawców lustracyjnych subtelności oraz problematyki związanej z badaniem poesbeckich archiwów przedstawił swoje wnioski z lektury na łamach macierzystej gazety, stał się dla dawnej koleżanki ucieleśnieniem wszelkiego zła.

Wyrok w sprawie Niezabitowskiej nie jest prawomocny. Warto też pamiętać, że po rozwiązaniu WSI, korzystne dla lustrowanej zeznania Jarosława Szczepańskiego znacznie straciły na wiarygodności.


Grzegorz Majchrzak, „Z dziejów Tygodnika Solidarność. Rozpracowanie Tygodnika Solidarność przez Służbę Bezpieczeństwa w latach 1980 –1982”, Studia i Materiały IPN, Warszawa 2007.

Małgorzata Niezabitowska, „Prawdy jak chleba”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.

„Tygodnik Solidarność” nr 20, z 18 maja 2007