strona główna arrow publicystyka arrow depeerelizacja arrow Komisja ds. kłopotliwej prawdy

Utworzenie w Polsce Komisji Prawdy i Pojednania postulowali kolejno arcybiskup Życiński, Lech Wałęsa oraz Wojciech Jaruzelski. Kierowały nimi dość różne motywy. Łączył brak rozeznania, czym naprawdę była taka komisja w Republice Południowej Afryki.

Komisja ds. kłopotliwej prawdy

Myśl poddał z początkiem roku arcybiskup Józef Życiński. Właściwe sobie zainteresowanie sprawą – „jestem za, a nawet przeciw” – przejawił prezydent Wałęsa. Ostatnio z zaskakującą energią podchwycił również pomysł generał Jaruzelski. Idea znalezienia organizacyjno-prawnych ram dla pojednania narodowego jest interesująca, z niezłym skutkiem została zresztą wypróbowana w RPA. Pytanie, dlaczego w Polsce pojawia się dopiero w 16 lat po przełomie.

Warto zauważyć, że śmiertelne ofiary przesileń w PRL, zastrzeleni górnicy, mordowani księża, nawet setka niewyjaśnionych przypadków śmierci z lat 80. nie wywoływały wśród elit III RP poczucia moralnego dyskomfortu. Czyżby południowoafrykański koncept podchwycono dopiero wtedy, gdy na dobre ruszyła oddolna lustracja i coś wreszcie trzeba zrobić z rozchodzącą się coraz szerzej wiedzą o konfidentach?

Niebezpieczny nadmiar prawdy

Komisja Prawdy i Pojednania nie pojawiła się w RPA przypadkiem, lecz była przemyślnym narzędziem, zaprojektowanym i skutecznie użytym dla zaspokojenia – choć w ograniczonym zakresie – dojmującej potrzeby sprawiedliwości. Przywódcy zwaśnionych stron wiedzieli jednak, że „nadmiar prawdy może prowadzić do tzw. polowań na czarownice i utrudnić osiągnięcie porozumienia”. Dlatego spoiwem rozdartego społeczeństwa miało się stać chrześcijańskie z ducha, ale i poddane prawnym rygorom pojednanie.

Zanim jednak do tego doszło, Afryka Południowa pod wodzą trzech kolejnych prezydentów: Bothy, de Klerka oraz Mandeli musiała przekroczyć rubikon desegregacji – kraj rządzony dotąd przez białą mniejszość miał się stać wieloetnicznym państwem demokratycznym.

Mocny sygnał o gotowości do zmian wyszedł z kręgów wielkiego biznesu. Gdy proporcje między białą a czarną ludnością w RPA zmieniły się już tak wyraźnie na niekorzyść białych, że z powodu masowych rozruchów na tle rasowym w latach 1984 i 1985 gospodarka RPA znalazła się w kryzysie, zaczęto głośno mówić o potrzebie demokratyzacji państwa.

Demontaż apartheidu

Biskup Kościoła anglikańskiego w RPA Desmond Tutu dostał pokojową nagrodę Nobla w październiku 1984. Kilkanaście miesięcy później prezydent Peter Botha, otwierając sesję parlamentu RPA, podczas której zniesiono zakaz zawierania małżeństw mieszanych, nazwał segregację rasową „przestarzałym konceptem”. Jesienią 1986 Kongres USA, odrzucając veto prezydenta Reagana, przyjął ustawę przeciwko segregacji rasowej, która skutkowała nasileniem sankcji gospodarczych wobec RPA. Wtedy też synod Holenderskiego Kościoła Reformowanego uznał apartheid za pomyłkę. Wyraźnie zanosiło się na zmiany.

RPA miała szczęście do polityków. Biali przywódcy rządzącej Partii Narodowej (NP) Botha, potem Frederik de Klerk dostrzegli nieuchronność zmian, czarny lider Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) Nelson Mandela, mimo 27 lat spędzonych w więzieniu, kierował się racją stanu, a nie możliwymi w takiej sytuacji urazami. Prezydent de Klerk uwolnił Mandelę i zalegalizował działalność ANC (1990), partia Mandeli zawiesiła prowadzoną od 30 lat walkę zbrojną.

Na przełomie lat 1991-1992 doszło do historycznego kompromisu. Uznanie moralnych racji obu walczących stron, przy jednoczesnym potępieniu wszelkich aktów zbrodniczej przemocy – opór bez przemocy symbolizował arcybiskup Tutu – ułatwiło wyłonienie rządu jedności narodowej. A potem już poszło: poparcie przez białych reform politycznych w referendum (1992), ratyfikacja tymczasowej konstytucji (w grudniu 1993), przyjętej na pięcioletni okres przejściowy.

Nobel, Soros i… Hegel

Rok 1993 był trudny. Biali radykałowie protestowali przeciwko zbyt dużym ustępstwom wobec czarnych. De Klerk i Mandela jeździli po świecie, negocjując zawieszenie sankcji gospodarczych. W lipcu w USA otrzymali pospołu Medal Wolności. W grudniu w Oslo również podzielili się nagrodą.

Trudno nie uwzględnić presji, jaką świat wywierał na RPA. „Kij” sankcji gospodarczych okazał się chyba bardziej skuteczny niż „marchewka” dwóch pokojowych Nobli. A multimiliarder Soros, za pośrednictwem nowojorskiego oddziału Instytutu na rzecz Społeczeństwa Otwartego, zapewnił finansowanie pozarządowej organizacji Sprawiedliwość Okresu Przejściowego (Justice in Transition), którą w lutym 1994, wkrótce po międzynarodowej konferencji „Poradzić sobie z przeszłością”, założył dr Alex Boraine. I właśnie z rąk Boraine’a otrzymał Mandela, od maja 1994 pierwszy czarny prezydent RPA, szczegółowy projekt struktury i sposobu funkcjonowania komisji, która miała potem nosić miano Truth and Reconciliation Commission (TRC).

Znakiem firmowym TRC stało się nazwisko jej przewodniczącego arcybiskupa Tutu, ale pomysłodawcą i duszą przedsięwzięcia był Boraine. To on nawoływał do porzucenia konfrontacyjnej formuły „walki z rasizmem”. I po heglowsku tłumaczył: „Jeśli «czarną siłę» uznać za antytezę «białej siły», to nam potrzebna jest synteza, czyli spotkanie w pół drogi, gdzieś pomiędzy skrajnościami uznanymi za niedopuszczalne”.

Wkład Boraine’a

Alex Boraine – eksprzewodniczący Kościoła Metodystów, dyrektor dużej firmy i członek Postępowej Partii Federalnej (PFP) – w 1986 roku porzucił karierę parlamentarną i założył Instytut na rzecz Demokratycznej Alternatywy dla Południowej Afryki (IDASA). W 1993 wspólnie z kierownictwem ANC doszedł do przekonania, że jakaś forma komisji, która badałaby prawdę, umożliwiając uzyskanie ofiarom zadośćuczynienia, a sprawcom amnestii, jest warunkiem zapewnienia narodowej jedności w RPA.

„Działacze Afrykańskiego Kongresu Narodowego zrozumieli, że ich pierwotne żądania, aby popleczników apartheidu postawić przed sądem, będą z powodów politycznych równie niewykonalne, jak bezwarunkowa amnestia dla wszystkich, której ogłoszenia domagali się działacze Partii Narodowej; próby pełnego rozliczenia zablokowałyby przejęcie władzy w państwie przez ANC, z kolei pełna amnestia byłaby nie do przyjęcia dla ich elektoratu, który protestami wymusił na białych ustępstwa” – pisał Terry Bell w książce „Niedokończona sprawa: Afryka Południowa, apartheid i prawda”.

Ciekawe, że arcybiskup Tutu był początkowo sceptyczny. Mówił, że „pojednanie jest kategorią teologiczną i byłoby lepiej, gdyby politycy trzymali się od tego z daleka”. Ale bo też idea samoograniczającej się sprawiedliwości stanowiła wyzwanie intelektualne i polityczne, moralne i jurysdykcyjne. Stworzenie ram dla dokonania swoistej transakcji społecznej „prawda za rezygnację z odwetu” było również sporym przedsięwzięciem logistycznym.

Jak się to robi w RPA

Do 17-osobowej komisji powołano kobiety (6), duchownych (4), prawników, również osoby z doświadczeniem politycznym. Ich autorytet i bezstronność w dużej mierze przesądziły o osiągnięciu założonych celów. Natomiast w ciałach wykonawczych TRC pracowało już znacznie więcej osób. Stworzono ścisłe prawne ramy działania komisji i z góry określono czasowy horyzont jej prac. W raportach podsumowujących swe działania członkowie TRC przyznają, że terminy zbierania zgłoszeń od ofiar były zbyt krótkie (tylko do końca grudnia 1997). Uznano jednak, że lepiej zrobić coś niż nic. I robiono to bardzo starannie. Z dużą kulturą prawną i zwykłą ludzką przyzwoitością.

Prace komisji w RPA, rozpoczęte w 1996, trwały praktycznie do końca maja roku 2001. Pod szyldem TRC działały trzy odrębne struktury: Komitet ds. Rażących Naruszeń Praw Człowieka (HRVC), Komitet ds. Rehabilitacji i Odszkodowań (RRC) i Komitet Amnestyjny (AC). Powołano specjalną „jednostkę dochodzeniową”. Przesłuchania ofiar i postępowania amnestyjne odbywały się na sesjach wyjazdowych. Prowadzono je we wszystkich 11 oficjalnych językach RPA i dodatkowo w polskim. Wprawdzie Janusz Waluś, zabójca komunisty Chrisa Haniego, amnestii nie otrzymał, ale uszanowano jego prawo do składania zeznań w języku macierzystym.

Oświadczenia przed HRVC złożyło 21. 290 osób, z czego ponad 19.050 uzyskało status ofiary. Dodatkowo, blisko 3 tys. nazwisk ofiar ustalił w trakcie swych prac Komitet Amnestyjny, który przeprowadził 7112 postępowań, w większości zakończonych decyzjami odmownymi (5392). W 849 sprawach aplikanci amnestię otrzymali. Trzeba jednak dodać, że w wielu postępowaniach uczestniczyło po kilku lub nawet kilkunastu aplikantów, dlatego rzeczywista liczba amnestionowanych może sięgać dwóch tysięcy osób.

Nawet taki, z konieczności skrótowy opis ukazuje przepaść pomiędzy rzeczywistością TRC w Afryce Południowej, a zdawkowymi napomknieniami o „potrzebie powołania KPiP” w Polsce.

„Tygodnik Solidarność” nr 22, z 3 czerwca 2005


czytaj także: „Tam nie było narodowej zdrady” – rozmowa z Wojciechem Albińskim