Nadrzędnym celem Instytutu Pamięci Narodowej jest ujawnianie prawdy w interesie osób pokrzywdzonych przez PRL. Pytanie, czy szokowa metoda powiadomienia Polaków o agenturalnej działalności Ojca Konrada Hejmy stanie się impulsem dla samooczyszczenia się Kościoła, czy zaszkodzi idei lustracji, a prezesowi Kieresowi utrudni wybór na drugą kadencję.

Priorytety Kieresa

Spektakularna – aż do bólu – konferencja prasowa, podczas której prezes IPN ogłosił tę szokującą wiadomość, na długo pozostanie w pamięci, nie tylko o. Macieja Zięby, prowincjała polskich dominikanów, ale również milionów pielgrzymów-Polaków, dla których sylwetka uczynnego dyrektora domu Corda Cordi, stała się trwałym elementem watykańskiego pejzażu.

Znaczna część prawników uważa, że ujawnienie nazwiska popularnego (ostatnio również w mediach włoskich) dominikanina odbyło się z naruszeniem prawa. Ale gdyby nawet było inaczej, to trudno sobie wyobrazić gorszy czas oraz bardziej dramatyczny scenariusz tego widowiska. Trudno też znaleźć uzasadnienie dla pośpiechu, z jakim rzecz przeprowadzono.

Lista pytań układa się w litanię. Po co ta konferencja z udziałem zaskoczonego prowincjała, skoro episkopat został poinformowany już tydzień wcześniej? A jeśli już konferencja prasowa, to dlaczego bez prezentacji jakichś materialnych dowodów winy? Czy tak trudno było przewidzieć, że szokująca prawda wzbudzi u wielu katolików wewnętrzny opór, ból i niedowierzanie?

Jeśli współpraca o. Hejmy z polskim wywiadem w III RP ustała, to może warto było zaczekać z ujawnieniem sprawy jeszcze parę tygodni, do chwili ukazania się zapowiadanej przez prof. Kieresa publikacji? A jeśli nie ustała, to konferencja prasowa wydaje się zupełnie nieprzydatnym narzędziem.

Tych pytań jest więcej, bo prezes IPN zmieniał wersje, kluczył, opowiadał mediom o taśmach z rozpoznawalnym głosem. Naprzód twierdził, że wiedzą, która „byłaby dla papieża bardzo bolesna”, dysponuje od czterech lat. Teraz okazuje się, że materiały na Ojca Hejmę mieli odnaleźć archiwiści – oczywiście całkiem przypadkowo! – dopiero dwa tygodnie temu. Zaraz po śmierci Jana Pawła II, wtedy gdy w polskich duszach rezonowały jeszcze echa wielkich narodowych rekolekcji.

Zbiegów okoliczności wydarzyło się wokół tej sprawy zbyt dużo. A to „Gazeta Wyborcza”, opierając się na przypadkiem pozyskanych informacjach, rzuciła podejrzenia na księdza Malińskiego. W Krakowie zawrzało. Wprawdzie prof. Kieres zapewniał potem wszystkich, że długoletni przyjaciel Karola Wojtyły nie ma się z czego tłumaczyć... Jednak Andrzej Grajewski – członek Kolegium IPN, autor dwóch książek o penetracji Kościoła katolickiego przez służby PRL – oświadczył w parę dni później, że „ksiądz Maliński nie ma moralnego prawa oceniać Ojca Hejmo”.

Prof. Kieres, niezły organizator, który potrafił zbudować od podstaw infrastrukturę IPN, zebrać kompetentne grono współpracowników, a także nadać pewien rozmach pracom badawczym i działalności edukacyjnej, nie zdołał jednak uchronić kierowanej przez siebie instytucji od politycznych uwikłań i nacisków. Zbyt gwałtownie reagował na różne medialne – nie tylko zresztą krajowe – zaczepki i prowokacje, co powodowało, że Instytut skwapliwie podjął sprawę Jedwabnego czy „krwawej niedzieli w Bydgoszczy”, ale przez długi czas wzdragał się przed wszczęciem polskiego śledztwa w sprawie Katynia.

Przejawem koniunkturalizmu w decyzjach kierownictwa IPN, wydaje się również gwałtowne wydobycie z cienia i przedstawienie opinii publicznej w Polsce osoby Jana Kobylańskiego, który przez półwiecze nie wadził nikomu, (np. Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich), a ostatnio – znów bez przedstawienia dowodów – został przez kierownictwo Instytutu wykreowany na jedną z mroczniejszych postaci w dziejach dwudziestowiecznej Polski. Czy tylko dlatego, że ten milioner z Urugwaju, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej, hojną ręką wspiera inicjatywy medialne Ojca Rydzyka? Bardzo dziwi natomiast, że podobnej dynamiki nie umiano nadać śledztwu w sprawie zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, które – pomimo przeniesienia na Śląsk i zgłoszenia nowych istotnych okoliczności w sprawie – jakoś utknęło w miejscu.

Powołany przed 5 laty na stanowisko głosami AWS i UW, Leon Kieres podczas swej pierwszej kadencji konsekwentnie zabiegał o poparcie postkomunistów. I to mu się chyba udało. Wczoraj Krzysztof Janik oświadczył, że SLD – ze zrozumiałych względów niechętne nawet samej idei Instytutu – poprze kandydaturę dotychczasowego prezesa. Pytanie, czy wysoką cenę tego poparcia koniecznie musieli zapłacić katolicy i Kościół w Polsce, którym zakłócono czas refleksji i odnowy moralnej po odejściu papieża-Polaka.

Nie sposób przecenić znaczenia wiary i Kościoła katolickiego w dziejach naszej ojczyzny i kształtowaniu tożsamości Polaków. Trudno też przecenić potrzebę oczyszczenia deprawowanych sumień oraz fałszowanej w czasach PRL historiografii. Instytut Pamięci Narodowej ma tu do odegrania ogromną rolę. Oczywiście przy założeniu, że jego kierownictwo przyjmie rozsądne priorytety działania, a o przebiegu lustracji nie będą decydować „archiwiści”, którzy posiedli zdolność dokonywania całkiem przypadkowych odkryć w najwłaściwszym momencie.

„Tygodnik Solidarność” nr 18, z 6 maja 2005