publikacje prasowe |
publicystyka |
wywiady |
portrety |
kultura |
varia |
utwory literackie |
poezja |
formy dramatyczne |
utwory dla dzieci |
galeria fotograficzna |
góry |
koty |
ogrody |
pejzaże |
podróże |
Przenikliwy. Skrupulatny. Wstrząsający. Najnowszą książkę pisarza czyta się jak sprawozdanie z prac jednoosobowej komisji śledczej ds. afery założycielskiej III RP. Salon. Raport Łysiaka![]() Oczywiście, nie ma i nie może być „jednoosobowej komisji”, przynajmniej dopóki staramy się świadomie oraz z sensem używać języka. Ale zarówno zastosowana przez Łysiaka metoda, jak i ujawniany dzięki niej obraz rzeczywistości narzuca wręcz skojarzenia z działaniem obu sejmowych komisji śledczych. O podobieństwie wysiłków posłów i pisarza stanowi też ich pozorna bezsilność: wszystko wydaje się kończyć na opisaniu stanu rzeczy. Choć trudno zaprzeczyć, że trafna diagnoza jest warunkiem skutecznej terapii. Oprócz podobieństw, są też różnice. Sejmowe komisje śledcze badają dokumenty wytworzone przez innych: instytucje państwowe, organa ścigania, samych podejrzanych, ale mają ponadto możliwość przesłuchiwania świadków. Prowadzący prywatne śledztwo Łysiak takich uprawnień nie ma. Dlatego chętnie korzysta z zapisów rozmów, które ze „świadkami w sprawie” przeprowadzili dziennikarze. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że pisarz obficie cytuje publikacje z Tygodnika Solidarność. Oczywiście, powołuje się nie tylko na artykuły, komentarze czy wywiady z Tysola, ale nas – w przeciwieństwie do wielu innych tytułów, z Gazetą Wyborczą na czele – traktuje jako wiarygodne źródło opisu rzeczywistości III RP, a nie jako przeciwników w nieustającej bitwie o prawdę. Waldemar Łysiak pracuje niczym sprawny analityk białego wywiadu. Porównuje kolejne wersje życiorysów, czczych deklaracji ideowych, lipnych programów. Wyszukuje sprzeczności. Tropi kłamstwa. Przypomina niewygodne fakty, kompromitujące wypowiedzi, hańbiące zachowania. Oj, potrafi zaleźć za skórę tzw. autorytetom, różnym świętym krowom oraz targowiczanom, bo czyta, szpera w archiwach, wertuje roczniki. W grę wchodzą prasa i publikacje krajowe, ale także wybór najpoważniejszych periodyków zachodnich. Ostatnio – jak wskazują pewne napomknienia w najnowszej książce – tradycjonalista z Saskiej Kępy zainteresował się również zasobami WWW, choć nie można wykluczyć, że w tym przypadku korzysta z nich raczej per procura. Wkurza mnie dosłownie wszystko!Stan ducha, który po 15 latach bycia „nareszcie we własnym domu” udzielił się bardzo licznym z nas, stał się dla Łysiaka punktem wyjścia. Dlaczego nie potrafiliśmy lepiej zagospodarować odzyskanej wolności? Okoliczności geopolityczne sprzyjały Polakom. Wskazówek udzielał nam prawdziwy autorytet duchowy. Do tego, nasz rodak, życzliwy i świadom uwarunkowań. Nie posłuchaliśmy go... Teraz mamy ogromne bezrobocie, wielkie obszary nędzy, postępującą brutalizację życia, narastającą przestępczość, gangrenę korupcji, rosnący dług publiczny, malejącą liczbę ludności, zapaść państwa. I niezłą degrengoladę moralną. Dlaczego tak się stało? Zawiodły elity? Nie, mówi Łysiak, elity zrobiły to, co miały zrobić. Nawet trudno powiedzieć, że nas zdradziły, bo nigdy przecież nie stały po naszej stronie. Owszem, zwiodły nas, ukradły Solidarnościową rewolucję, znieprawiły wolną ojczyznę, ale... to nasza wina, że daliśmy się im nabrać. Że tak łatwo daliśmy się oszukać sukcesorom komunistów: ich dzieciom przystrojonym np. w szatki KOR, czyli w istocie licencjonowanej opozycji wewnątrzsystemowej, ich wnukom występującym w roli nowoczesnych biznesmenów, ludzi mediów, kreatorów intelektualnych mód i kulturowych trendów, a nawet prawodawców nowej, „wolnej od zasad” moralności. Mechanizm tego oszustwa prezentuje Łysiak na łamach swej najnowszej książki zatytułowanej „Rzeczpospolita kłamców. Salon”. Gatunkowo rzecz określając, jest to rodzaj udokumentowanej źródłowo publicystyki, która przedstawia tzw. salon w działaniu. Głównie „salon” lewicowo-różowo-lewacki w Polsce (dziś i w czasach PRL), ale także różne „salony europejskie”, ze szczególnym wskazaniem na dwa rywalizujące ze sobą i mocno zantagonizowane „salony we Francji”: filosemicki i filomuzułmański. Niekwestionowanym walorem tych rozważań Łysiaka jest odwaga, a chwilami wręcz brawura ich autora, który otwartym tekstem formułuje diagnozę, którą wprawdzie znamy i najczęściej podzielamy, ale której nie sposób usłyszeć czy przeczytać w mediach tzw. głównego nurtu. Dlaczego? Ano dlatego, że łamie ona wszelkie kanony terroru zwanego polityczną poprawnością. Areopagi przeciw prawdzieOczywiście, każdy terror „musi mieć swą centralę polityczną, partię, która jest sztabem decyzyjnym. W Polsce ta partia nazywa się dzisiaj Unią Wolności”. Pisarz przypomina, że to właśnie UW, choć jeszcze pod inną nazwą, „zaczynała transformację PRL-u w suwerenne państwo demokratyczne i dysponowała wówczas wszystkimi atutami, wybierała jak chciała środki, metody i strategiczne kierunki, mogła wszystko”. Przesada? Po ujawnieniu przez Antoniego Dudka z IPN (w kwietniu 2004) szyfrogramów Żarskiego, dokumentujących fakt prowadzenia przez Michnika przed i po „okrągłym stole” tajnych rozmów z wysokimi dostojnikami Kremla – trudno nie uznać zasadności tej argumentacji. Salon – pisze Łysiak – to opiniotwórcza sitwa. Wpływowa koteria, zdolna narzucić swój punkt widzenia na politykę, gospodarkę, kulturę szerszym kręgom społecznym. A tym samym – upowszechniać idee, szerzyć opinie, formułować oceny, promować osoby. Nagrody, festiwale, akcje, apele, listy, dyżurni profesorowie, dyspozycyjne autorytety moralne – repertuar metod i narzędzi jest bogaty... W czasach PRL partia wykreowała dyspozycyjny salon literacko-artystyczny. Ten, niemal bez zmiany figur, przeistoczył się później w salon opozycyjny. Różowy salon już w III RP wykreował kilka formacji politycznych (Komitet Obywatelski, ROAD, Unia Demokratyczna, UW, częściowo PO), „transformując” przy okazji nie tylko polską gospodarkę czy instytucje naszego państwa, ale również prawdę o nas samych. Gdy Apostoł Paweł, zaproszony przez ateńskich mędrców na areopag, zaczął mówić o zmartwychwstaniu Chrystusa, odrzekli mu: „Posłuchamy cię kiedy indziej”. Ten epizod z Dziejów Apostolskich pozostaje symbolicznym wyrazem stosunku, jaki wobec prawdy przejawiają opiniotwórcze koterie wszystkich krajów i czasów. Dla władzy i korzyści nawet filozofom zdarza się głosić, że prawdą jest wyłącznie to, co nam służy! Nazwiska, szczegóły, dowody – w nowej książce Łysiaka. PS Znając perfekcjonizm autora „Salonu”, za mnogość irytujących, nieraz wręcz dezinformujących literówek w tekście wypada zganić wydawcę. Samemu Łysiakowi należy za to wytknąć brak indeksu, niezrozumiały w publikacji tego typu, oraz manierę zastępowania pełnej formy imienia – inicjałem, co najmniej utrudniającym identyfikację osoby. Waldemar Łysiak, „Rzeczpospolita kłamców. Salon”, Wydawnictwo Nobilis – Krzysztof Sobieraj, Warszawa 2004. „Tygodnik Solidarność” nr 52/53, z 24 – 31 grudnia 2004 |